Maciej Zaborowski: Nauka na tylnym fotelu taksówki

To, co na pozór czyni nas słabymi, może okazać się źródłem siły. I nie znajdziemy tego w kodeksach.

Publikacja: 09.10.2024 04:30

Maciej Zaborowski: Nauka na tylnym fotelu taksówki

Foto: Adobe Stock

Podróże kształcą i poszerzają horyzonty – to prawda stara jak świat. Przekonałem się o tym po raz kolejny nie tak daleko, bo w Gdańsku, jad­ąc do sądu na rozprawę w sprawie karnej dotyczącej tzw. mafii vatowskiej.

Jak przystało na współczesnego obywatela świata, któremu skrót ESG nie jest obcy, wybrałem pociąg. Duma rozpierała mnie, kiedy PKP poinformowało dodatkowo, że wybierając ten sposób komunikacji, emituję tylko 10,8 kg CO2. To ponad cztery razy mniej niż samochód (46,8 kg) i blisko pięć razy mniej niż samolot (52,3 kg) – głosił napis na bilecie.

Czytaj więcej

Maciej Zaborowski: Pytanie trudne w swej prostocie: skąd adwokat bierze klientów

Po wyjściu z dworca kolejowego zamówiłem taksówkę, ekologicznej jednak się nie dało. Ku mojemu zaskoczeniu podjechało stare czarne sportowe BMW. Samochód wyglądał, jakby jego najważniejszą misją w życiu było łamanie ograniczeń prędkości. Zastanowiłem się dwa razy, czy na pewno wsiadać, ale, jak zwykle w pędzie, nie miałem czasu na większe przemyślenia, tym bardziej że w głowie tkwiła mi mowa obrończa.

Niewielka walizka, z którą przyjechałem, nie ułatwiała zapakowania w małym bagażniku. Jak na taksówkę stanowiło to dość oryginalne rozwiązanie. Czarne jak noc szyby z tyłu sportowej maszyny sprawiały, że rodziła się we mnie obawa, czy na pewno dotrę na rozprawę na czas. Wszak ostatnio właśnie z tego powodu mandat dostał nawet jeden z kierowców limuzyny osławionego Prezesa. Po ruszeniu i usłyszeniu odgłosów silnika byłem już natomiast pewien, że cały mój misterny plan zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych poszedł w zapomnienie.

Niestety w aplikacji do zamawiania taksówek (oczywiście także ekologicznej i bazującej na sztucznej inteligencji) nie było opcji do zaznaczenia „nie chcę rozmawiać”, jak to czasem takie nowoczesne aplikacje oferują. Przeważnie zresztą i tak nie ma sensu z tej opcji korzystać, bo taksówkarzy, którzy umieją mówić w naszej pięknej ojczystej mowie, zbyt wielu nie zostało.

Przyznać muszę natomiast szczerze, że po raz pierwszy od dawna byłem naprawdę ciekawy, jak ta przygoda się skończy. Staliśmy w korku, a minuty mijały bezszelestnie, mój rozmówca uznał więc, że to jest idealny moment, aby opowiedzieć historię swojego życia.

I padły w końcu te długo wyczekiwane słowa. „Nie chcę panu przeszkadzać, panie mecenasie (nie wiem swoją drogą, po czym poznał – teczki aktówki już od studiów nie noszę), ale ja też jestem z pana branży. Niedawno skończyłem aplikację”.

Zaintrygowało mnie to, nie tylko dlatego, że mój rozmówca posługiwał się płynnie językiem polskim. Kierowca już na pierwszy rzut oka zdecydowanie nie wyglądał na taksówkarza, cokolwiek to w dzisiejszych czasach znaczy. Na kolejnych światłach, gdy znowu staliśmy w korku, poprosił mnie o połączenie na LinkedIn. Z ciekawości włączyłem telefon i sprawdziłem. Na zdjęciu w społecznej aplikacji przewidzianej dla osób chcących rozwijać swoje kontakty biznesowe widniał elegancki, przystojny mężczyzna pod krawatem, z opisem: „Manager z piętnastoletnim doświadczeniem, prawnik, fascynat AI i nowych technologii”. No, będzie ciekawie, pomyślałem, i kliknąłem: „Dodaj do znajomych”.

W rzeczywistości na siedzeniu przede mną, za kierownicą starego BMW siedział zmęczony życiem trzydziestokilkulatek, który z namiętnością i szczegółami opowiadał, jak stracił swoją ostatnią pracę w kancelarii. Na taksówkę trafił, bo musiał spłacić długi.

„To mój drugi dzień” – powiedział bez cienia wstydu, po czym przyznał, że został zwolniony ze swojej drugiej pracy jako prawnik, bo nie chciał pracować za marne 4 tys. zł, i to płacone pod stołem. „Tu przynajmniej zarabiam legalnie. Samochód zaś zabrałem żonie. Mój stary samochód musiałem sprzedać”. Z grzeczności nie dopytałem, co to za samochód.

Nic z tego, co mi powiedział, nie znajdowało się bynajmniej w jego biografii na LinkedIn.

Niezależnie od jego sytuacji, ten człowiek nie ukrywał swojej prawdziwej historii. Wręcz przeciwnie, opowiadał ją z dumą, jakby doświadczenia, przez które przeszedł, uczyniły go kimś wyjątkowym. I miał rację. Dowiedzenie się, że został zwolniony i jeździ na taksówce, nie sprawiło, że myślałem o nim gorzej. Tylko wzmogło mój podziw dla jego wytrwałości. Zrozumiałem, że największa siła tkwi w tym, co przeżywamy, a nie w tym, co próbujemy przed światem ukryć.

Rozmowa trwała dobre piętnaście minut. Na koniec kierowca sportowego BMW, nazwijmy go Panem Michałem, oświadczył, że za tydzień zaczyna kolejną pracę w kancelarii, i poprosił, żebym trzymał kciuki.

Wysiadając z taksówki, życząc mu powodzenia i wręczając zwyczajowy napiwek, wiedziałem, że właśnie to doświadczenie jest jego prawdziwą tajną bronią. W dzisiejszym świecie, który wymaga od nas perfekcji, może właśnie to jest największą sztuką – nie ukrywać, że nie wszystko poszło zgodnie z planem. Bo to, co na pozór czyni nas słabymi, może okazać się źródłem siły.

I tu pojawia się morał: czasem, próbując za wszelką cenę udawać, że wszystko idzie zgodnie z planem, tracimy to, co naprawdę nas definiuje. Może warto czasem pochwalić się naszymi „porażkami”, bo to one czynią nas prawdziwie ludzkimi, a co za tym idzie – wyjątkowymi. Tak jak w podróży, tak i w życiu, najważniejsze lekcje przychodzą w najmniej oczekiwanych momentach.

Jak pisał David Mitchell, znany brytyjski pisarz, autor dwóch znakomitych powieści nominowanych do najważniejszej brytyjskiej nagrody literackiej – Bookera – „Nie ma żadnej podróży, co cię choć trochę nie zmieni”.

Z taką też myślą wracałem pociągiem z Gdańska do Warszawy, z przegranej sprawy...

Autor jest adwokatem i sędzią Trybunału Stanu

Podróże kształcą i poszerzają horyzonty – to prawda stara jak świat. Przekonałem się o tym po raz kolejny nie tak daleko, bo w Gdańsku, jad­ąc do sądu na rozprawę w sprawie karnej dotyczącej tzw. mafii vatowskiej.

Jak przystało na współczesnego obywatela świata, któremu skrót ESG nie jest obcy, wybrałem pociąg. Duma rozpierała mnie, kiedy PKP poinformowało dodatkowo, że wybierając ten sposób komunikacji, emituję tylko 10,8 kg CO2. To ponad cztery razy mniej niż samochód (46,8 kg) i blisko pięć razy mniej niż samolot (52,3 kg) – głosił napis na bilecie.

Pozostało 90% artykułu
Rzecz o prawie
Filip Mudyna, Małgorzata Bonarowska: Eksporterzy pod presją
Materiał Promocyjny
BaseLinker uratuje e-sklep przed przestojem
Rzecz o prawie
Jarosław Gwizdak: W Katowicach (i nie tylko) potrafią
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Ryszard lwie serce
Rzecz o prawie
Anna Nowacka-Isaksson: Kontrowersyjny imperatyw
Rzecz o prawie
Maciej Gutowski, Piotr Kardas: Niemądra uchwała SN