Katarzyna Batko-Tołuć: Plaster w samorządach

Ograniczenie możliwości sprawowania mandatu wójta, burmistrza czy prezydenta miasta do dwóch kadencji to tylko plaster. Jeśli nie sięgniemy do przyczyn, problem demokracji lokalnej będzie nabrzmiewał.

Publikacja: 09.10.2024 04:30

Katarzyna Batko-Tołuć: Plaster w samorządach

Foto: Adobe Stock

Jakiś czas temu wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz zapowiedział likwidację ograniczenia kadencji wójtów, burmistrzów i prezydentów miast do dwóch. Wcześniej Zjednoczona Prawica ją przepchnęła przez proces legislacyjny. Od lat mamy skłonność do tworzenia prawa w sposób wyrywkowy i tworzący bałagan. Bez danych i prawdziwego namysłu. Będzie chaos? Trudno, nie z takim chaosem sobie nasze państwo radziło. Tylko powstaje pytanie, czy to wszystko dzieje się dla dobra wspólnego i dla rozwiązywania realnych problemów.

Faktyczny problem?

Jako osoba związana z Siecią Obywatelską Watchdog Polska nie mam w swoim otoczeniu przeciwników dwukadencyjności. Trafiają do nas osoby, które diagnozują w swoich samorządach brak otwartości na debatę publiczną, brak rozliczalności i odpowiedzialności władz oraz prześladowania jej oponentów. Osoby, które wskazują, jak wielkie możliwości ma władza wykonawcza lokalnie. Pomagamy prawnie i edukujemy.

Czytaj więcej

Włodarze chcą poznać opinie mieszkańców. W jaki sposób się z nimi komunikują?

Kilka lat temu w odpowiedzi na powtarzające się problemy stworzyliśmy kurs „(Bez)Nadzieja małej gminy”. W kolejnym roku musieliśmy dodać do nazwy wyraz „dużej”. To absolutny szlagier naszych kursów edukacyjnych. Spotykamy tam radnych i radne, aktywnych mieszkańców i mieszkanki. Uczestnicy opowiadają te same historie o feudalizmie relacji, lokalnych zależnościach i trudnościach w doprowadzeniu do wspólnej dyskusji o gminie. W ostatnich wyborach samorządowych w wielu władze się zmieniły. I teoretycznie nie trzeba było do tego dwukadencyjności. Trudno jednak nie zauważać przewagi władzy wykonawczej w samorządzie.

Prawdziwym problemem jest właśnie ta przewaga. Wynika z silnego mandatu powierzonego w wyborach bezpośrednich i z braku przeciwwagi. Często ten mandat to nawet 80 proc. głosów. Albo brak kontrkandydatów.

Czy to jednak w demokracji nie powinno zastanawiać?

Bo może u podłoża takiej sytuacji leży brak niezależnych mediów, propaganda mediów samorządowych, uzależnienie radnych od władzy wykonawczej, nadużywanie zasobów publicznych i zdroworozsądkowe ocenienie szans przez kontrkandydatów?

Moim zdaniem ograniczenie możliwości sprawowania mandatu wójta, burmistrza czy prezydenta miasta do dwóch kadencji to tylko plaster. Jeśli nie sięgniemy do przyczyn, to problem demokracji lokalnej będzie nabrzmiewał.

Słychać wycie? Znakomicie

Gdybym miała nie być specjalnie analityczna i poprawna, to powiedziałabym, że Zjednoczona Prawica miała manię sprawczości niczym prezydent Wenezueli Nicolas Maduro, który przeniósł święta Bożego Narodzenia na październik. Nasza władza zdecydowała o rozwiązaniu, które spodoba się elektoratowi oczekującemu prostych i wyrazistych decyzji. Dołożyła radnym uprawnienia do kontrolowania spółek samorządowych. Mieszkańcom rzuciła budżet obywatelski. I wystarczy zabawy w politykę społeczną.

Kampania informacyjna zrobiła się sama, bo włodarze zaczęli protestować przeciw dwukadencyjności. „Słychać wycie? Znakomicie!” – jak zwykli mawiać internetowi zwolennicy Zjednoczonej Prawicy.

Radni nie protestowali – przecież zyskali dodatkowe uprawnienia. Ale też w pierwszych latach rzadko z nich korzystali. Gdy Sieć Obywatelska Watchdog Polska sprawdzała aktywność radnych w spółkach samorządowych, uzyskała odpowiedź, że w 2019 r. radni skorzystali z uprawnień w 30 proc. odpowiadających. Ale to było zaledwie 40 proc. wszystkich spółek, do których wysłane zostało zapytanie. Ważniejsze jest jednak coś, co stanowi źródło problemu z aktywnością radnych w tej dziedzinie: wielu radnych albo pracuje w spółkach, albo w inny sposób jestzależnych od władzy wykonawczej – jak nauczyciele czy osoby pracujące w lokalnych instytucjach publicznych związanych z samorządem. Tym już prawodawca się nie zajął, bo to skomplikowane. Bo gdzie mają pracować? A dieta na życie nie wystarczy przecież.

Budżety obywatelskie oferowane mieszkańcom stały się zastępstwem dla głębszej partycypacji. Wykonywane są na różne sposoby i wielu daleko do osiągania celu, jakim jest debata publiczna o wspólnych sprawach. Ale wyglądało ładnie, więc trudno coś im zarzucić. Choć i tu były protesty samorządowców.

Mieszkańcy dobrze wiedzą

Wypowiedź wicepremiera Kosiniaka-Kamysza była i nie była zaskoczeniem. Polska lokalna czeka w napięciu, co stanie się z prowadzącymi do zmiany rozwiązaniami Zjednoczonej Prawicy. Tak więc ta wypowiedź wpisuje się w obawy wielu aktywnych mieszkańców i w nadzieje samorządowców. To, że nowy rząd będzie chciał spełnić te ostatnie, zaskoczeniem nie jest. Moim zdaniem jeśli cofnięcie dwukadencyjności nastąpi i będzie mu towarzyszyła opowieść podobna do prezentowanej od początku: że najważniejsza jest samorządność, to naród się zirytuje. Przecież mieszkańcy lokalnych wspólnot dobrze wiedzą, kto jest u nich władzą i jak to się ma do ich możliwości uczestniczenia w rządzeniu.

Jak ktoś powiedział w dyskusji, „to szykowanie gruntu pod wielki powrót Prawa i Sprawiedliwości do władzy”. Przy naszych standardach tworzenia prawa, przed kolejnymi wyborami samorządowymi dwukadencyjność można wycofać, a po zwycięstwie PiS przywrócić. Może też nic się nie wydarzyć, jeśli prezydentem zostanie kandydat opozycji, albo nie odwrócić, jeśli nim zostanie kandydat strony rządzącej.

Nic nie wiemy o funkcjonowaniu dwukadencyjności, bo jeszcze się nie zadziała. Rozwiązanie jest kontrowersyjne, ale nie całkiem nieuzasadnione. A na pewno samorząd, który, jak twierdzi chór publicystów, „nam się udał”, bardzo potrzebuje rozsądnej i przemyślanej zmiany opartej na rzetelnej, przejrzystej i zniuansowanej debacie. Bardzo ważne są nie tylko badania naukowców, ich dane oraz głosy samorządowców, ale też głosy członków i członkiń tego samorządu – mieszkanek i mieszkańców. Dziś nie mają autorytetu. Taki autorytet ma nauka. Choć z tą i tak politycy liczą się wybiórczo. Nie mają swojej Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu, która ma ogromny wpływ na tworzone prawo. Mają jednak głos wyborczy. I naprawdę lepiej dla Polski, by politycy zaczęli myśleć, jak usłyszeć głosy wyborców, jeśli choć trochę zależy im na państwie. Zostawmy więc odwracanie zmian, a porządnie przedyskutujmy i zaplanujmy kolejne. To nam wszystkim dobrze zrobi.

Autorka jest członkinią zarządu Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska, dyrektorką zarządzającą w Fundacji dla Polski, przy której działa Fundusz Obywatelski im. Ludwiki i Henryka Wujców

Jakiś czas temu wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz zapowiedział likwidację ograniczenia kadencji wójtów, burmistrzów i prezydentów miast do dwóch. Wcześniej Zjednoczona Prawica ją przepchnęła przez proces legislacyjny. Od lat mamy skłonność do tworzenia prawa w sposób wyrywkowy i tworzący bałagan. Bez danych i prawdziwego namysłu. Będzie chaos? Trudno, nie z takim chaosem sobie nasze państwo radziło. Tylko powstaje pytanie, czy to wszystko dzieje się dla dobra wspólnego i dla rozwiązywania realnych problemów.

Pozostało 92% artykułu
Rzecz o prawie
Ewa Szadkowska: Ta okropna radcowska cisza
Rzecz o prawie
Maciej Gutowski, Piotr Kardas: Neosędziowski węzeł gordyjski
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Wstyd mi
Rzecz o prawie
Robert Damski: Komorniku, radź sobie sam
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Zabójstwo drogowe gorsze od ludobójstwa?