Jedno jest pewne: każdego dnia rosną koszty niesprawności sądownictwa: koszty uczestników spraw sądowych, osób i firm, sędziów i państwa, w tym gospodarki, którą hamuje nieskuteczność wymiaru sprawiedliwości. Straty generują wnioski o „przetestowanie” niezawisłości sędziego, konieczność powtarzania postępowania, często z powodu niekorzystnego dla sięgającego po to narzędzie orzeczenia. W Sądzie Najwyższym to blokowanie szerszych składów orzekających (jak w sprawie uchwały frankowej) czy wyboru prezesa – jak w Izbie Pracy, a nieskutecznie w Izbie Cywilnej.
A trzeba dodać szkody niewymierne, nieraz wyższe od materialnych. Tysiące sędziów powołanych w obecnej procedurze, monitorowanej przez media jaki nigdy wcześniej, zmuszonych jest pracować i orzekać w stanie niepewności, jaka będzie ich zawodowa przyszłość, wręcz z perspektywą usunięcia z zawodu.
Czytaj więcej:
Właśnie stowarzyszenia sędziów (głównie ze starego nadania) Iustitia, Themis i Pro Familia zaapelowały do osób, „które nieprawidłowo objęły kolejne stanowiska sędziowskie”, o samodzielne i niezwłoczne złożenie do ministra sprawiedliwości wniosków o powrót na poprzednio zajmowane stanowiska. Czy ktoś trzeźwo myślący sądzić może, że zmuszeni do takiej autodegradacji sędziowie nie będą chować urazy, a w oczach podsądnych zachowają przymiot niezależności?
Ten od lat narastający kryzys sądownictwa przybiera też formy groteskowe, gdy sędziowie czy adwokaci występują przed sędziami, których za sędziów nie uznają i nie kwestionują korzystnych dla nich wyroków. Kwestionują natomiast sędziowski status osoby (bo słowo sędzia nie przechodzi im przez gardło) z lepszym wykształceniem i dorobkiem sędziowskim, jak pierwsza prezes SN Małgorzata Manowska czy Zbigniew Kapiński, prezes Izby Karnej, oboje z trzydziestoletnim stażem sędziowskim i szeregiem awansów na wyższe szczeble sądownictwa w czasie różnych rządów i prezydentów.