Są takie głosowania, kiedy nawet niewielkie partie mają swój moment i przykuwają uwagę. Od chwili powołania koalicji 15 października było wiadomo, że taka sytuacja nastąpi przy głosowaniu budżetowym, bo partia Razem nie jest w rządzie i w zasadzie może robić, co chce.
Czytaj więcej
Prezydent Andrzej Duda bawił się na urodzinach byłego prezydenta Czech Milosza Zemana, wraz z Orbánem, Ficą i Vučicem. Wywołało to krytykę, choć trudno oprzeć się wrażeniu, że głowa naszego państwa świetnie pasowała do tego grona.
Niekomfortowa większość koalicji rządzącej
Nikt nie powinien się więc dziwić, że w przeddzień głosowań budżetowych narasta zamieszanie w klubie Lewicy składającym się z dwóch partii: Nowej Lewicy i Razem. Jedna z nich jest w rządzie, a druga poparła gabinet Tuska w głosowaniu, ale do koalicji nie weszła. Podlega więc teraz dyscyplinie klubowej, ale nie koalicyjnej, i właśnie zamierza czerpać z tego sporo politycznej przyjemności.
Kiedy powstawał rząd KO-Trzecia Droga-Nowa Lewica, poparło go 248 posłów i posłanek, w tym siedmioro z Razem. Po wyborach samorządowych i europejskich w KO i TD po jednym deputowanym ubyło, a partia Zandberga zyskała jeden mandat. Teraz, przy 100-proc. obecności koalicja może więc liczyć na 238 głosów, co stanowi większość, ale już mniej komfortową. Dlatego Razem chce się targować – uchwaliło, że „nie popiera” tego budżetu, ale chce złożyć poprawki: natychmiastowy transfer co najmniej 20 mld zł do systemu ochrony zdrowia i co najmniej 10-proc. podwyżki dla sfery budżetowej (budżet zakłada 5 proc., czyli de facto zrekompensowanie inflacji).
Partia Razem nie poprze nowego budżetu państwa
Jeśli nic się nie da w tej sprawie wynegocjować, Razem nie poprze budżetu. Ale czy cała koalicja rządowa będzie się tym martwić? Raczej nie. Głosów i tak powinno wystarczyć. Są jednak tacy, dla których bunt Razem może mieć skutki opłakane: to najbliższy klubowy sojusznik, czyli Nowa Lewica. Jeśli bowiem ośmioro posłów i posłanek oraz dwie senatorki (w tym wicemarszałkini Biejat) z Razem tak spektakularnie staną okoniem, nie będą mogli się już liczyć „jako sztuki” w rządowym portfolio Nowej Lewicy. A to może oznaczać utratę jednego z czterech ministrów. Nawet jeśli miłosierdzie okazałby Donald Tusk, to na pewno nie odpuści Nowej Lewicy Trzecia Droga. W perspektywie zapowiadanej zmiany władzy w NL i dwóch kolejnych zaplanowanych już kongresów, to czarna wizja. Tym bardziej że nie pomoże także Włodzimierzowi Czarzastemu w wyegzekwowaniu na partnerach koalicyjnych obiecanego fotela marszałka Sejmu, przyjemnie wygrzanego przez Szymona Hołownię.