W gabinecie politycznym premiera Donalda Tuska pracują obecnie tylko trzy osoby. To szef gabinetu Paweł Graś oraz dwaj główni doradcy: Wojciech Duda i Grzegorz Fortuna, zajmujący się polityką historyczną. Wszyscy są w podobnym wieku, co Tusk i współpracują z nim od lat. Z wykazu zniknęło nazwisko zaledwie 23-letniego Franciszka Bielowickiego, którego zatrudnienie na stanowisku doradcy wywołało burzę.
Zdaniem opozycji wpływ na zatrudnienie Bielowickiego mogły mieć hojne przelewy jego ojca
O jego posadzie poinformowała pod koniec września „Rzeczpospolita”. Napisaliśmy, że Bielowicki doradza Tuskowi od 15 lipca, co może zaskakiwać, biorąc pod uwagę wiek i doświadczenie, zdecydowanie odróżniające go od pozostałych członków gabinetu. A opozycja pytała, jaki wpływ na zatrudnienie miał ojciec Grzegorz Bielowicki.
Ten ostatni jest założycielem funduszu Tar Heel Capital, specjalizującego się w inwestycjach kapitałowych. Zanim trafił do biznesu, był w latach 90. pierwszym przewodniczącym Młodych Demokratów, ówczesnej młodzieżówki Unii Wolności. Poznał wówczas Donalda Tuska, choć w mediach zapewniał, że obecnie nie utrzymuje kontaktów z jakimikolwiek aktywnymi politykami.
Jednak nie oznacza to, że nic nie łączy go z Platformą Obywatelską, bo należy do jej najhojniejszych darczyńców. Z rejestru wpłat PO wynika, że w ostatnich kilkunastu miesiącach trzykrotnie robił przelewy na rzecz partii, w sumie na kwotę 107,4 tys. zł. Po raz ostatni 50 tys. zł wpłacił na dwa miesiące przed zatrudnieniem syna w KPRM.
Zgodnie z niewaloryzowanym od lat rozporządzeniem, jako doradca premiera Franciszek Bielowicki zarabiał między 4,5 a 5,5 tys. zł brutto. Poseł PiS Bartosz Kownacki zauważał jednak, że stanowisko to, choć słabo płatne, jest prestiżowe i stanowi cenną pozycję w CV. – Taki ktoś staje się z automatu kimś wpływowym. Pojawia się pytanie, czy inna młoda osoba o równie wysokich kompetencjach, ale bez ojca wpłacającego na rzecz PO, również dostałaby tę posadę – mówił „Rzeczpospolitej”.