Temida zafrasowana. Najciekawsze procesy sądowe dawnej Rzeczpospolitej

Przybyła na miejsce policja zastała śmiertelnie rannego doktora i Stanisława Hiszpańskiego bladego jak śmierć, siedzącego w fotelu z rewolwerem w ręku i palącego papierosa. Na pozór sprawa była oczywista, dopóki do akcji nie wkroczył adwokat.

Publikacja: 04.10.2024 10:00

Temida zafrasowana. Najciekawsze procesy sądowe dawnej Rzeczpospolitej

Foto: LIGIER PIOTR/MUZEUM NARODOWE

W USA znana jest historia przedsiębiorczego Amerykanina, który ubezpieczył skrzynkę cygar od pożaru, a po ich wypaleniu pozwał ubezpieczyciela o odmowę wypłaty odszkodowania i sprawę wygrał. Ubezpieczyciel w odpowiedzi złożył sprawę o 20 celowych podpaleń, w której użyto tego samego materiału dowodowego, a którą ubezpieczający przegrał.

W Anglii często powtarza się historię studenta Oksfordu, który powołując się na średniowieczny przywilej królewski, wymógł na swoim uniwersytecie dwie pinty piwa dziennie. Nawet ci jednak niekoniecznie wiedzą (sam dowiedziałem się znacznie później), że uniwersytet, owszem, dostarczał piwo, po czym na koniec semestru wystawił za nie rachunek, student nie nosił bowiem miecza, nie był więc szlachetnie urodzony i przywilej go nie obowiązywał.

W polskich wokandach sprzed wieków również znaleźć można masę spraw zabawnych, nietypowych lub po prostu dziwacznych. Zapraszam więc do zapoznania się z kilkoma.

Czytaj więcej

Polska była jednym z pierwszych krajów, gdzie wprowadzono płatny urlop. II RP wakacjami stała

Kto podłożył bombę do salonu radcy tajnego Bibersteina

Zacznijmy od sprawy bardzo krótkiej. Oto 5 kwietnia 1761 r. z polecenia marszałka wielkiego koronnego Franciszka Bielińskiego aresztowano trójkę sług radcy tajnego Bibersteina. Informacja o tym rozeszła się niczym pożar lasu, jednak nie ze względu na samego Bibersteina, który wiódł z gruntu spokojny żywot naczelnego dyrektora poczt koronnych. Ulica była zafascynowana ze względu na oryginalność sprawy i zaangażowanie w nią mocno podstarzałego (78 lat) marszałka Bielińskiego. Cieszył się on mieszaną reputacją dobroczyńcy Warszawy (dzięki jego wytrwałej, 20-letniej pracy udało się wybrukować większość ulic) oraz jej szeryfa, urząd marszałka związany był bowiem ze zwalczaniem przestępczości i dbaniem o porządek w mieście, Bieliński zaś wywiązywał się z funkcji z całą surowością i bezwzględnością. 4 kwietnia 1761 r. postawiono go przed jedną z najtrudniejszych spraw w karierze, a do tego bezprecedensową w skali całego kraju. Mieszkanie dyrektora poczt zostało mianowicie wysadzone w powietrze.

Jak udało się ustalić w trakcie śledztwa, pierwszy w historii Polski zamach bombowy dokonany został przy pomocy blaszanej puszki zawierającej pięć funtów prochu (dwa kilogramy, zakładając, że chodziło o wzór funta staropolskiego). Puszkę umieszczono w piecu żelaznym ogrzewającym salon domu, prawdopodobnie improwizując w ten sposób mechanizm zdalnej detonacji: po napaleniu w piecu puszka miała się rozgrzać aż do uzyskania temperatury zapłonu. Elementy pieca spełniły rolę szrapneli, całkowicie demolując mieszkanie, wybijając okna i burząc jedną ze ścian.

Aresztowanie sług Bibersteina było wyrazem frustracji i desperacji Bielińskiego. Śledztwo utknęło w martwym punkcie niemal od razu po rozpoczęciu, bo informacje z poprzedniego akapitu były literalnie wszystkim, co udało się ustalić. Zagadką był nawet cel zamachu. Niemal na pewno nie był nim Biberstein, podejrzewany wprawdzie o łamanie tajemnicy korespondencji i handlowanie zdobytymi w ten sposób informacjami, jednak generalnie cieszący się renomą poczciwego pijaka.

Szukano raczej na liście jego gości, wybuch nastąpił bowiem na kwadrans przed początkiem cotygodniowego obiadu, na którym zbierała się śmietanka towarzyska stolicy. Zwłaszcza jedno nazwisko przyciągało uwagę: Heinrich von Brühl, Reichsgraf (hrabia Cesarstwa), oficer, wszechwładny minister i faworyt Augusta III, od 11 lat posiadacz pałacu swego imienia w Warszawie. Gdyby to faktycznie on był celem zamachu, mogłoby to tłumaczyć niepowodzenie Bielińskiego. W Polsce Brühl był znienawidzony dalece mniej niż w Saksonii, gdzie skupił w swych rękach większość władzy w państwie. Wystarczyłoby, żeby ktoś z rzeszy skrzywdzonych przez niego Saksończyków postanowił zemścić się, dokonując zamachu w ościennym kraju, by z perspektywy technik policyjnych połowy XVIII wieku dokonać zbrodni doskonałej.

Ostatecznie sprawa została zamknięta bez wykrycia winnych, choć ciekawość była tak wielka, że w prasie warszawskiej ukazało się ogłoszenie obiecujące sprawcy uniewinnienie i 200 dukatów nagrody, byleby wyjaśnił, o co chodziło. Marszałkowi Bielińskiemu nie miano chyba jednak niepowodzenia za złe, skoro dziewięć lat później na jego cześć nazwano jedną z głównych arterii Warszawy.

Co robił Stanisław Kostka Potocki schowany w szafie

O ile kwestia zamachu z 1761 r. wywołała wielkie zainteresowanie z racji rangi zaangażowanych w sprawę osób i brak jednoznacznego rozwiązania, o tyle kolejna przebija ją o kilka długości. 24 stycznia 1785 roku Sąd Marszałkowski Koronny Kryminalny zebrał się pod prezydencją marszałka wielkiego koronnego Michała Mniszcha, by rozsądzić sprawę, która do historii przeszła jako „afera Dogrumowej”. Kogóż nie było w składzie sędziowskim! Wspomniany marszałek wielki koronny, marszałek nadworny litewski, wojewodowie mazowiecki i rawski, koniuszy koronny… Lista obejmowała w sumie dziesięciu wysokiej rangi urzędników. Mieli nie tylko wydać wyrok w sprawie, ale i ustalić, o co właściwie chodzi, bo opis był niezwykle zagmatwany.

Oto Adam Czartoryski, generał ziem podolskich, pozwał Franciszka Ryksa, starostę piaseczyńskiego i królewskiego kamerdynera, o chęć zamordowania go. Jednocześnie przypozwał generała Jana Komarzewskiego, nie postawił mu jednak zarzutów, lecz jedynie zażądał jego świadomości. Z kolei Ryx pozwał Czartoryskiego o zniesławienie i fałszywe oskarżenie, Komarzewski zaś: o przyłączenie do sprawy. Następnie Ryx i Komarzewski wspólnie pozwali Marię Teresę Dogrumową (alias d’Ugrumoff, alias baronównę Marię de Leutenberg, alias Annę Marię de Neri) oraz kupca angielskiego Williama Taylora o fałszywe oskarżenia i zniesławienie w oczach Adama Czartoryskiego. Wreszcie Ryx oskarżył Taylora o napaść i złamanie przywileju neminem captivabimus (szlachecki immunitet nietykalności).

Na ponury żart zakrawa to, że sprawa, w którą ostatecznie zaangażowani zostali najwyżsi urzędnicy, magnaci i sam król jegomość, rozpoczęła swój żywot jako zwykłe oszustwo. Maria Dogrumowa była zawodową aferzystką i awanturnicą, których całkiem sporo było w wieku XVIII. Zarabiała na życie wyłudzeniami, oszustwami i nierządem, cyklicznie zmieniając miejsce zamieszkania w ucieczce przed wierzycielami i wymiarem sprawiedliwości. W Polsce, po licznych mniej lub bardziej udanych oszustwach, postanowiła złowić grubszą rybę: „uratować” króla Stanisława Augusta Poniatowskiego przed zamachem. Gdy przybyła doń z ostrzeżeniami, za które oczekiwała godziwej nagrody, monarcha popełnił błąd. W oskarżenia wprawdzie nie uwierzył, ale przed wskazaniem drzwi wypłacił jej niewielką kwotę na odczepnego.

Gdy Dogrumowa ponownie znalazła się w kłopotach finansowych, spróbowała tego samego numeru, tym razem jednak stanowczo poproszono ją, by dała sobie spokój. I na tym prawdopodobnie sprawa by się skończyła, gdyby nie Izabela Lubomirska. Księżna dawno już puściła w niepamięć swą życzliwość wobec Poniatowskiego i teraz zwalczała go z całych sił. Obie panie spotkały się w tym okresie i najprawdopodobniej to księżna podsunęła Dogrumowej pomysł nowego oszustwa: skoro nie zdołała przekonać króla, że Czartoryski chce go zamordować, spróbujmy odwrócić role.

14 stycznia 1785 r. Dogrumowa spotkała się z księciem Czartoryskim i opowiedziała, jak to Ryx i Komarzewski usiłowali ją namówić do otrucia księcia, oferując w zamian 500 czerwonych złotych oraz wieś. Dlaczego właśnie ci dwaj? Ponieważ to oni odprawili ją z kwitkiem, gdy próbowała wyciągnąć pieniądze królewskie po raz drugi: pierwszy zajmował się sprawą z racji bycia królewskim kamerdynerem, drugi jako szef Królewskiej Kancelarii Wojskowej. Czartoryski nie był do końca przekonany do rewelacji Dogrumowej, mimo że wcześniej ostrzegał go przed zagrożeniem jej przyjaciel, William Taylor. Ta zaproponowała więc, że książę może się o sprawie przekonać na własne uszy: wystarczy, że ona spotka się z Ryksem w miejscu, gdzie Czartoryski wcześniej się schowa, po czym w rozmowie kamerdyner wygada się o szczegółach niecnego spisku. Dwa dni później w domu Dogrumowej doszło do spotkania pułapki, w którym w zastępstwie Czartoryskiego wziął udział Stanisław Kostka Potocki. Nie wypadało bowiem, żeby książę chował się w szafie…

Rozmowa z Ryksem meandrowała tak, że Potocki nijak nie mógł się przekonać do winy kamerdynera. W końcu do pokoju z nożem i pistoletem wpadł zniecierpliwiony Taylor, pojmał kamerdynera i wywlókł go na ulicę, gdzie następnie wrzucił jeńca do przygodnej dorożki i kazał się zawieść do pałacu Mniszchów, goniony bezskutecznie przez Potockiego i Dogrumową. W pałacu trwał akurat bal, w który wkroczył Taylor, ciągnąc Ryksa za fraki i obwieszczając wszystkim, że właśnie udaremnił zamach na księcia Czartoryskiego. W tym samym momencie szeptane pokątnie plotki stały się oficjalną sprawą urzędową.

Czytaj więcej

Szał na remonty, choć ceny materiałów drożeją

Kim była ostatnia napiętnowana pod warszawskim pręgierzem Maria Teresa Dogrumowa 

Sąd Marszałkowski nie zdołał wyjaśnić całości zaangażowania Taylora w sprawę, nie ma więc pewności, czy jego akcja była efektem wyczerpania się cierpliwości Anglika, czy też próbą ratowania intrygi w obliczu coraz bardziej sceptycznego Potockiego. Niezależnie od intencji intryga wyrwała się Dogrumowej z rąk, przejęli ją bowiem o wiele potężniejsi gracze. Trwał w najlepsze konflikt między królem a familią książąt Czartoryskich, afera dawała zaś znakomitą możliwość uderzenia w króla. Rozpoczął się istny festiwal mataczenia, przekupywania świadków i podsuwania figurantów, obliczony na przekonanie sądu do winy królewskiej.

Sąd, co należy podkreślić, okazał się być na te zabiegi całkowicie odporny i rzetelnie przebijał się przez kolejne warstwy intrygi. Nawiasem mówiąc, według Ignacego Krasickiego Czartoryski nigdy nie wierzył w zamach na swoje życie. Całą intrygę wymyśliła nienawidząca Poniatowskiego Lubomirska, książę zaś nie wystąpił przeciw niej publicznie, by nie rozbić familii.

Prace sądu trwały do 21 kwietnia 1785 r. Były to trzy miesiące ciągłej walki o opinię publiczną, iście bajońskie kwoty wydawano na pamflety, ulotki i broszury, nie zapominając o „prezentach” dla jednostek co bardziej opiniotwórczych. Podobnie jak w przypadku rozgrywającej się w podobnym okresie „afery naszyjnikowej”, tak i tutaj przyziemne oszustwo zostało rozdmuchane do sprawy wagi państwowej, podburzanie emocji doprowadziło zaś do sytuacji, w której fakty ustąpiły miejsca temu, w co dana strona chciała wierzyć. Gdy Sąd Marszałkowski ogłosił wyrok uniewinniający królewskich urzędników oraz skazujący Dogrumową na napiętnowanie znakiem szubienicznym (swoją drogą ostatni taki wyrok wykonany na warszawskim pręgierzu, potem rozebranym) oraz dożywotnie więzienie, Czartoryskich zaś na poniesienie kosztów procesowych, stratni byli wszyscy. Strona królewska utraciła szansę na pogodzenie się z familią i poniosła polityczne koszty udowadniania przed opinią publiczną, że nie jest wielbłądem. Czartoryscy i Lubomirscy zostali upokorzeni, ci pierwsi wręcz obrazili się na Warszawę i wyemigrowali do Puław. Napiętnowana Dogrumowa trafiła do więzienia w Gdańsku, z którego po drugim rozbiorze wyciągną ją Prusacy.

Stanisław Hiszpański zabił i policja co do tego nie ma wątpliwości. I wtedy do akcji wkracza mecenas Henryk Krajewski

Na koniec zaś sprawa rodem z amerykańskiego dramatu sądowego, bardziej jednak ze względu na jej przebieg niż samą zbrodnię. 23 września 1880 r. na ławie oskarżonych zasiadł szewc Stanisław Hiszpański. Oczywiście, taki był z niego „szewc” jak z Billa Gatesa „programista”. Hiszpański był bowiem szefem słynnego zakładu produkującego najwyższej jakości obuwie słynne na całą Europę. Sala trzeszczała więc w szwach, usiłując pomieścić wszystkich widzów. Hiszpański oskarżony był o zamordowanie dr. Kurcjusza, lekarza rodzinnego dwu pokoleń familii.

Wyrok wydawał się oczywisty: Hiszpański był chorobliwie zazdrosny o żonę, piękną Zofię de domo Kwiatkowską, bezustannie i głośno oskarżając ją o romans z lekarzem. Wielokrotnie i przy świadkach groził mu śmiercią, próby interwencji zaś spełzały na niczym, aż w końcu feralnego dnia wziął rewolwer i poszedł do domu doktora, gdzie po kwadransie rozmowy zastrzelił nieszczęśnika. Przybyła na miejsce policja zastała śmiertelnie rannego doktora i Hiszpańskiego bladego jak śmierć, siedzącego w fotelu z rewolwerem w reku i palącego papierosa. Na pozór sprawa była oczywista. Ale pojawiła się zapowiadana „amerykańskość”.

Hiszpańskiego bronił mecenas Henryk Krajewski, prawdopodobnie na prośbę ojca oskarżonego, bo zajmował się z zasady sprawami cywilnymi. Był legendą warszawskiej palestry, zesłańcem, któremu udało się wrócić i uzyskać dyplom adwokata, by następnie bronić choćby Tadeusza Rechniewskiego, działacza socjalistycznego i oświatowego.

Pobłogosławiony wzbudzającym autorytet wyglądem, z imponującą brodą, rzymskim czołem i przenikliwym spojrzeniem, dał istny popis pracy adwokata, metodycznie roznosząc akt oskarżenia na strzępy, ku zdziwieniu widowni i prokuratora. Oskarżenie przedstawiło 46 świadków i siedmiu biegłych psychiatrów, Krajewski zaś punkt po punkcie analizował zeznanie każdego z nich, wykazując sprzeczności i kontrowersje. Stawką było wykazanie, że Hiszpański jest chory psychicznie i zamiast na szubienicę, jak przewidywał kodeks karny, należy wysłać go na leczenie.

Paradoksalnie, chodziło także o dobre imię Zofii Kwiatkowskiej. Oskarżenie usiłowało mianowicie wykazać, że zbrodnia była efektem racjonalnej kalkulacji Hiszpańskiego, wynikającej z tego, że Zofia dawała mu powody do zazdrości, Krajewski musiał więc obronić jej renomę. Ze sprawozdań prasowych wyłania się obraz obrony na miarę najsłynniejszych bitew, z adwokatem perorującym z ogniem w oczach, energicznie gestykulującym, bezlitosnym i do bólu logicznym. Arthur Kirkland z filmu „… i sprawiedliwości dla wszystkich”, Billy Flynn z musicalu „Chicago” czy Vinny Gambini z „Mojego kuzyna Vinny’ego” powinni pilnie robić notatki.

Ostatecznie Krajewski dopiął swego i Hiszpański, prawdopodobnie cierpiący na chorobę afektywną dwubiegunową oraz jakąś formę psychozy, wysłany został na leczenie. W sprawie zostało sporo kontrowersji, tym niemniej jest ona koronnym przykładem umiejętności Krajewskiego.

Historia polskiego prawa pełna jest oryginalnych osobowości i nietuzinkowych spraw. Każdy znawca tematu od ręki będzie w stanie podać pięć innych pasjonujących przykładów sporów między naszymi przodkami, które trafiały na wokandę. W sumie być może to jest właśnie źródłem naszej fascynacji tematami przestępczości: z samej swej istoty łamanie prawa wykracza poza regulowane przepisami i normami życie. I jakkolwiek na szczęście większość z nas nie potrzebuje takiego wątpliwego dreszczyku w swoim życiu, zawsze ciekawie jest się czegoś o nim dowiedzieć.

Przemysław Mrówka jest publicystą, popularyzatorem i historykiem zajmującym się historią gospodarczą.

W USA znana jest historia przedsiębiorczego Amerykanina, który ubezpieczył skrzynkę cygar od pożaru, a po ich wypaleniu pozwał ubezpieczyciela o odmowę wypłaty odszkodowania i sprawę wygrał. Ubezpieczyciel w odpowiedzi złożył sprawę o 20 celowych podpaleń, w której użyto tego samego materiału dowodowego, a którą ubezpieczający przegrał.

W Anglii często powtarza się historię studenta Oksfordu, który powołując się na średniowieczny przywilej królewski, wymógł na swoim uniwersytecie dwie pinty piwa dziennie. Nawet ci jednak niekoniecznie wiedzą (sam dowiedziałem się znacznie później), że uniwersytet, owszem, dostarczał piwo, po czym na koniec semestru wystawił za nie rachunek, student nie nosił bowiem miecza, nie był więc szlachetnie urodzony i przywilej go nie obowiązywał.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku
Plus Minus
„Pić czy nie pić? Co nauka mówi o wpływie alkoholu na zdrowie”: 73 dni z alkoholem