Katastrofy naturalne prowadzą do zniszczenia kapitału, strat ludzkich (ograniczenie liczby przepracowanych godzin, całkowite spadki zatrudnienia w wyniku uszkodzeń kapitału i zamknięcia firm, zgonów ludności) oraz obniżenia łącznej produktywności, która jest wynikiem gorzej działającego transportu, awarii i zniszczeń infrastruktury. Naturalny skrót myślowy prowadzi tu do wniosku, że skoro zaangażowanych w funkcję produkcji czynników produkcji jest mniej lub działają gorzej, to automatycznie produkt (PKB) w gospodarce musi się zmniejszyć. To byłoby bingo, gdybyśmy patrzyli na gospodarkę stricte od strony podażowej. Jest to perspektywa modeli wzrostu. Kto pamięta lub zaznajomiony jest z najprostszym modelem wzrostu Solowa-Swana, ten wie, że zniszczenie kapitału prowadzi w tym modelu do zmniejszenia produktu (bingo), ale też – paradoksalnie – do przyspieszenia wzrostu PKB na drodze do nowej równowagi. Na pierwszy rzut oka to paradoksalne, ale żadnego tajemnego mechanizmu tu nie ma. Gospodarka rośnie szybciej, bo od nowa zaczyna akumulować kapitał i musi rosnąć szybciej, aby odtworzyć jego poprzednią wartość. Na tej samej zasadzie biedniejsze kraje rosną szybciej niż bogate, bo nadrabiają, mówimy że konwergują z poziomem kapitału i produktu. Biedniejszy = z niższym poziomem produktu i kapitału. To absolutnie kluczowe, aby zrozumieć cały proces. Katastrofa naturalna powoduje, że gospodarki ubożeją w czynniki produkcji. Potem nadrabiają szybszym wzrostem, ale z niższego poziomu. Biegniemy maraton i upadamy, wszyscy nas wyprzedzają, staramy się nadgonić i biegniemy szybciej, ale jednak upadek sprawia, że jesteśmy ciągle z tyłu. Żeby dogonić tych z przodu, musimy się namęczyć.
Piszę ten artykuł nie po to jednak, aby wciąż stosować skróty myślowe. Traktujmy więc opisaną perspektywę funkcji produkcji jako przybliżenie nie tyle wytwarzanego w gospodarce produktu, ile produktu potencjalnego – jego definicja była wcześniej. Przypomnę, że jest to strumień produkcji, przy którym czynniki produkcji nie pracują nadmiernie nadwerężone. Gdy powódź prowadzi do ograniczenia wykorzystania czynników produkcji, gospodarka może wytworzyć bez wysiłku nieco mniej. Nie oznacza jednak, że gdy się zaweźmie, to nie wytworzy tego co wcześniej. Wytworzy, bo produkcja powyżej produktu potencjalnego jest możliwa. Jeśli na koniec tych rozważań uświadomimy sobie, że powódź jest fenomenem regionalnym, dość prędko dojdziemy do wniosku, że regionalne zniszczenia czynników produkcji nie mogą cofnąć w dużym stopniu możliwości wytwórczych gospodarki jako całości, bo nie dość, że czynniki produkcji, które przetrwały, mogą pracować w sposób bardziej wytężony, to jeszcze pozostają do dyspozycji czynniki produkcji z reszty kraju, którego klęska żywiołowa nie dotknęła. Gospodarka jako całość charakteryzuje się skomplikowanym łańcuchem powiązań, który gwarantuje jej jednocześnie elastyczność i odporność w reakcji na szoki.
Strona popytowa
Teraz wprowadzam popyt. Podmioty dotknięte bezpośrednio powodzią nie wydają przez pewien czas pieniędzy: albo nie mogą, albo nie chcą. Pojawia się więc pewna próżnia, która musi prowadzić do obniżenia strumienia PKB. Gdy woda opada, zaczyna się odbudowa po powodzi i wydatki wracają, często z nawiązką, bo strumień pieniędzy kierowany jest na obszary, które w odmiennym stanie świata nie wymagałyby inwestycji i dodatkowo realizowane są wydatki, które zostały odłożone w czasie przez konsumentów. Pojawiają się więc wydatki inwestycyjne na infrastrukturę, budowle, dobra kapitałowe, wydatki na ponowne uzupełnienie magazynów. Gospodarstwa domowe, które tracą majątek, stopniowo próbują go odbudować (dotyczy to budynków i budowli, ale także wyposażenia gospodarstwa domowych i firm, które uległo zniszczeniu). To wszystko są wydatki pozytywnie wpływające na popyt, a więc też na strumień PKB. Zaspokojenie tego popytu odbywa się sumptem czynników produkcji, które przetrwały, oraz tych z całego kraju. Wiemy już, że mogą one pracować w pewnych okresach dużo bardziej wytrwale, jeśli tylko chcą zaspokoić dodatkowy popyt (który ewidentnie się pojawia). Czy w gospodarce są wolne moce produkcyjne? Oczywiście. Większość szacunków wskazuje, że gospodarka wytwarza obecnie coś zbliżonego do produktu potencjalnego. Gospodarka może się więc spiąć i wytworzyć jeszcze więcej.
Aby popyt się pojawił, bilanse podmiotów gospodarczych (wliczając majątek) muszą być na tyle silne, aby umożliwić wzrost wydatków. Część podmiotów ma po prostu silne bilanse: majątek, aktywa. Część ubezpiecza się, aby straty majątkowe były rekompensowane wypłatą odszkodowań. Część nie ma ani tego, ani tego. Z pomocą przychodzi wtedy rząd i podmioty prywatne, które organizują transfery pieniężne lub rzeczowe. Nie chcę wchodzić tu w polemikę, czy w szczególności ostatnia działalność rządu powinna być prowadzona, czy nie powinna. Wychodzę z założenia, że kwoty transferów nie są na tyle duże, aby kraj nie mógł sobie na pewien rodzaj solidarności pozwolić. I tym samym zamykam temat.
Jeśli w przedstawionych mechanizmach wszystko zadziała odpowiednio, gospodarka dotknięta katastrofą naturalną o niezbyt dużej skali wcale nie musi rosnąć wolniej. Ba, niektórzy autorzy wskazują nawet, że nowe inwestycje pozwalają na zastąpienie starych dóbr kapitałowych nowymi, o wyższej produktywności. Tym samym wymiana sprzętu może nieść ze sobą skutki długookresowe. Rozsądni sceptycy wskazują jednak, że powtarzające się katastrofy naturalne zwiększają koszt kapitału, ubezpieczeń, co automatycznie prowadzi do niższych inwestycji. Co więcej, równie rozsądne głosy wskazują na to, że odbudowa infrastruktury powodziowej odciąga środki, które w alternatywnym stanie świata mogłyby być przeznaczone na coś produktywnego (czytaj: coś, co produkuje, a nie tylko spełnia rolę zabezpieczenia na wszelki wypadek). Osobiście nie uważam tego ostatniego argumentu za trafiony w tej konkretnej sytuacji. Rząd będzie miał do dyspozycji dodatkowe środki z UE na odbudowę po powodzi, które najprawdopodobniej w alternatywnym stanie świata nie byłyby wydane wcale. Tym samym opisany mechanizm wypierania moim zdaniem będzie miał znikome, jeśli w ogóle jakiekolwiek, znaczenie.
Aspekty praktyczne
Na koniec zostawiam aspekty praktyczne: jak to wszystko policzyć i pokazać. No cóż, tu czytelnicy mogą się poczuć rozczarowani, bo łatwiej przedstawić koncepcję, niż empirycznie ją zweryfikować. Po pierwsze, statystyka dostarcza danych dotyczących strumienia PKB w pewnych okresach, których zwykle nie można nadmiernie skurczyć bez generowania dużych błędów pomiaru. Strumień PKB najczęściej mierzy się w odcinkach kwartalnych i także tu mamy do czynienia ze znaczącymi rewizjami, gdyż w pierwszym „strzale” urzędy statystyczne wiele danych po prostu modelują, a nie spisują „z natury”. Ale nie rewizje są najważniejsze. Kluczowe jest, że kwartalny odcinek czasu w przypadku katastrofy naturalnej obejmie zwykle zarówno okres obniżonego (powódź), jak i podwyższonego popytu (odłożony popyt + rozciągnięte w czasie efekty odbudowy). Coś więc, co konceptualnie można rozbić na osi czasu, znika, bo nasza najmniejsza linijka jest za długa. Po drugie, brakuje bardzo dokładnych danych na temat kapitału zniszczonego podczas katastrof naturalnych. Tylko nieliczne kraje mogą się tu pochwalić dobrymi bazami danych (Japonia), a w naturalny sposób powodzie wszędzie przebiegają trochę inaczej, rządy inaczej reagują, a ludność cywilna i służby charakteryzują się różnym poziomem skuteczności czy dyscypliny. Po trzecie, jakkolwiek brutalnie to zabrzmi, szukamy naprawdę małych efektów przy pomocy długiej miarki, błądząc w mechanizmach gospodarczych, które w ujęciu przestrzennym są bardzo skomplikowane.