Jan Maciejewski: Pochwała przypadku

Gdzieś tam, na jednym z tysięcy serwerów, jest już dokładnie rozrysowany schemat, lista zadań, które będziesz musiał wykonać – dzisiaj, jutro, za 20 lat. I każde z nich – a wiadomo już, kiedy przyjdą, znają dobrze swój czas – wyda się odkryciem, pragnieniem, fragmentem twojego własnego pomysłu na samego siebie.

Publikacja: 04.10.2024 17:00

Jan Maciejewski: Pochwała przypadku

Foto: Fotorzepa/ Robert Gardziński

Z tamtej nocy został mi w pamięci prawie sam nastrój, niewiele treści. Ciepłe światło nocnej lampki, szum deszczu za oknem, poza tym kompletna cisza. Jedna z tych dobrych, treściwych i intensywnych. Cisza jak pusta scena, na której za moment coś się wydarzy. Nie mam pojęcia, dlaczego leżała w tym miejscu, tuż obok łóżka, jakby na mnie czekała. Raczej zsunęła się z półki, niż została z niej przez kogoś zdjęta. Skusiła mnie tytułem i trochę też, przyznaję, niewielką objętością. „Nocny lot” Saint-Exupéry’ego – nawet nie wiedziałem, jak wymawiać jego nazwisko, nie natknąłem się nigdy wcześniej na „Małego Księcia”.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Po stronie ruin

Miałem dziesięć lat, przeczytałem ją w jedną noc. I jak już mówiłem, niewiele z niej pamiętam. Niewiele treści, bo tamtej nocy chłonąłem sam nastrój. Chwilami przysypiałem i do mojej świadomości docierały już tylko pojedyncze słowa, jak głosy wśród nocy, „przypadek”, „los”, „przeszkoda”, „zadanie do wypełnienia”. Pamiętam dokładnie zapach nawilgłych kartek papieru i uczucie unoszenia się z lecącym w ciemność pilotem – i wreszcie sen. Tamtego ranka obudziłem się z rumieńcem wstydu. Jakbym tej nocy zrobił coś zakazanego, przekroczył po raz pierwszy granicę, której istnienia nigdy wcześniej nie byłem świadomy.

Nie wróciłem już nigdy do „Nocnego lotu”, może jeszcze kiedyś przyjdzie na to pora. Ale jak na razie od tych dwudziestu kilku lat trwam w przekonaniu, że powieść Saint-Exupéry’ego odegrała już w moim życiu swoją rolę.

Nie wróciłem już nigdy do „Nocnego lotu”, może jeszcze kiedyś przyjdzie na to pora. Ale jak na razie od tych dwudziestu kilku lat trwam w przekonaniu, że powieść Saint-Exupéry’ego odegrała już w moim życiu swoją rolę. Skrojoną na swoją miarę, trwającą jedną noc i jak wiele podobnych przygód – pozostającą w pamięci do końca życia. Ale żeby osiągnąć ten status, musiała się zdarzyć przypadkiem. Najważniejsze spotkania to te, gdy przypadkiem wpadłeś na kogoś na ulicy. Decydujące zmiany kierunku zaczynają się od potknięcia. Jakiegoś zaburzenia w twoim planie, który ma ten podstawowy feler, że jest właśnie twój. Jest więc planem i nim tylko pozostanie. A los – którego wypełnienie ma się do realizacji planu jak lot do czołgania – składa się głównie z przypadków losowych. „Plan” zaś rymuje się z takimi wulgarnymi wyrazami, jak „optymalizacja ryzyka”, „kwantyfikacja poniesionych kosztów” czy „wskaźniki realizacji zadania”. Samo ich czytanie jest jak oberwanie jaskrawym światłem prosto w oczy. Jakby jakiś wielki oficer śledczy przepytywał cię, na którym etapie realizacji życiowego celu właśnie się znajdujesz.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Gospodarowanie klęską

Przypadek to kamień, na którym szczerbią się kosy każdego zamordyzmu. Z tym aktualnie miłościwie nam panującym, cyfrowym totalizmem na czele. Bo system ma na ciebie plan, na każdego z nas inny, doskonale zoptymalizowany. Algorytmy wiedzą, czego masz się w tej chwili bać, jaką książką powinieneś się zainteresować, czym oburzyć, jakiej muzyki posłuchać na odstresowanie. Gdzieś tam, na jednym z tysięcy serwerów, jest już dokładnie rozrysowany schemat, lista zadań, które będziesz musiał wykonać – dzisiaj, jutro, za 20 lat. I każde z nich – a wiadomo już, kiedy przyjdą, znają dobrze swój czas – wyda się odkryciem, pragnieniem, fragmentem twojego własnego pomysłu na samego siebie. Bo to coś, co zna cię lepiej niż ty sam, doskonale wie, jak wzbudzić poczucie autentyczności. Dla każdego z nas przyszykowany jest już cyfrowy sznurek, po którym będziemy szli, aż nas śmierć z naszym, choć nie przez nas wymyślonym, planem nie rozłączy.

Przypadek bez cudzysłowu, zdarzenie godne tego miana będące jedną z nici, z których snuje się ludzkie losy, może się zdarzyć tylko tam, gdzie pada deszcz i kartki pachną wilgocią. Gdzie na ludzi, książki, zdania, obrazy można się natknąć, wpaść. Potknąć się i wywrócić. A potem wstać i ruszyć w inną stronę. Poza planem, w stronę losu.

Z tamtej nocy został mi w pamięci prawie sam nastrój, niewiele treści. Ciepłe światło nocnej lampki, szum deszczu za oknem, poza tym kompletna cisza. Jedna z tych dobrych, treściwych i intensywnych. Cisza jak pusta scena, na której za moment coś się wydarzy. Nie mam pojęcia, dlaczego leżała w tym miejscu, tuż obok łóżka, jakby na mnie czekała. Raczej zsunęła się z półki, niż została z niej przez kogoś zdjęta. Skusiła mnie tytułem i trochę też, przyznaję, niewielką objętością. „Nocny lot” Saint-Exupéry’ego – nawet nie wiedziałem, jak wymawiać jego nazwisko, nie natknąłem się nigdy wcześniej na „Małego Księcia”.

Pozostało 85% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Wyznanie win Kościoła