Czemu kochacie marność i szukacie kłamstwa?”. Niektóre wersy psalmów są jak senne koszmary. Na przykład ten, w którym widzisz z daleka plecy ukochanej, biegniesz do niej, przedzierasz się przez tłum ludzi, krzyczysz – ona nie reaguje. Szarpiesz ją za ramię, odwracasz, a tam... zamiast twarzy – maska. W miejsce oczu – ziejąca ciemnością pustka. Ten ułamek sekundy, zanim zrozumiesz, że sen jest tylko snem. Kiedy jeszcze myślisz, że znalazłeś właśnie to, czego szukałeś – jakieś wielkie kłamstwo. Ten ułamek – można czasami przeżyć też na jawie.
Czytaj więcej
Być może, jak u Huxleya, zamkną nas w rezerwatach i nazwą dzikusami. Ten pozbawiający nas prawa obywatelstwa Najlepszego ze Światów defekt mózgu – chroniczna skłonność do rozpaczy i upojenia, nieuleczalnie dziki gen człowieczeństwa – zostanie z czasem zakwalifikowany jako jednostka chorobowa.
Wystarczy stanąć przed półką z książkami. Malarze mają pewnie to samo w galeriach. Kiedy możesz się mniej więcej domyślać, ile wysiłku, ile czasu, zwątpień i wyrzeczeń kosztowało stworzenie jednego płótna. A tu masz ich przed sobą setki, tysiące. I widzisz – choć nawet nie musisz patrzeć, to unosi się w powietrzu – atmosferę wielkiego nieporozumienia. Zakończonych sukcesem poszukiwań kłamstwa. To coś jak zapach chloru na basenie. Uderza cię, jeszcze zanim zobaczysz wodę. I już wiesz, że to tylko ersatz, bardzo mała, fałszywa i nieudana podróbka oceanu. Te ostateczne, nieprzekraczalne granice wyznaczają zawsze zapachy. Morska sól pachnie przygodą, niebezpieczeństwem, tajemnicą. Chlor – limitem czasu pod czujnym okiem ratownika.
Od pewnego czasu właściwie nie chodzę już do księgarni. Za bardzo czuć tam chlorem. Dobrze skrojonym produktem marketingowym, precyzyjnym równaniem przeprowadzonym między narcyzmem autora i snobizmem odbiorcy.
Od pewnego czasu właściwie nie chodzę już do księgarni. Za bardzo czuć tam chlorem. Dobrze skrojonym produktem marketingowym, precyzyjnym równaniem przeprowadzonym między narcyzmem autora i snobizmem odbiorcy. Ich okładki, blurby są jak plecy sennego koszmaru. Zawartość to maska w miejsce twarzy. Miłość marności, szukanie kłamstwa. Kroplówka trucizny w kolejnych zdaniach, akapitach, tomach, półkach. A ile ja sam jej z siebie wydzieliłem, na ile wziąłem udział w tej maskaradzie słów; ile marności darzyłem namiętnym uczuciem?