No dobrze, ale kiedy tak naprawdę to się zaczęło? Zawsze jest przecież ktoś, kto daje sygnał; jakieś hasło, slogan, okrzyk działający na zasadzie pistoletu startowego. Niby jeszcze nic się nie stało, nie ma w nim nawet ziaren późniejszych aberracji i wykolejeń, ale stało się, ruszyli, na łeb na szyję; ku przepaści.
Tak samo jest z całym transhumanistycznym szaleństwem. Bo jeśli cywilizację można by traktować, postrzegać jak osobowość, to marzenie o przekroczeniu człowieczeństwa dzięki technologii powinno zostać zakwalifikowane jako co najmniej głębokie zaburzenie. Coś pomiędzy kompleksem Napoleona, bulimią (czy inną formą chorobliwej agresji względem własnego ciała) a myślami samobójczymi. Ale niestety, zamiast transhumanizm leczyć, organizuje mu się kongresy, zakłada start-upy i pisze o nim („dzięki” czy „ku” niemu) manifesty. Ale to już jest końcówka, ostatnia prosta. Już za chwilę, najwyżej parę lat, prorocy transhumanizmu umrą lub w ten czy inny sposób przedłużą swoje życie w nieskończoność. Biologia powie technologii „sprawdzam” i okaże się, kto ma mocniejsze karty. Im bliżej mety, tym śledzenie tej rywalizacji staje się bardziej krępujące; jak wybijanie nogą rytmu do tanecznej melodii z „Czyż nie dobija się koni?”. Początek jest ciekawszy.
Czytaj więcej
Najzabawniejsze jest to, że „debartosiakizacja” życia publicznego miałaby polegać na odebraniu mu tytułu naukowego.
„Nieważne jest to, co na zewnątrz. Liczy się tylko wnętrze” – od tego moim zdaniem wszystko się zaczęło. Mogła ta złota myśl brzmieć nieco inaczej, ale jej istota sprowadza się właśnie do tego – pogardy dla wszystkiego, co namacalne, widoczne, cielesne i zewnętrzne. Dowartościowania zaś tego, co abstrakcyjne, „duchowe”, nieuchwytne. Gesty – mogą być tylko puste. Kształty – to więzienie. Barwy – kamuflaż. Ciało – klatka. I co to w ogóle za pomysł, że miałoby ono w jakikolwiek sposób być mną? Ograniczać mnie, definiować? „Prawdziwe ja” jest przecież w środku. Nie wiem dokładnie gdzie, bo go nie widać, ale właśnie o to chodzi. Ono takie musi pozostać – niewidzialne, nieuchwytne, niekonkretne, nienazwane. Bo dopóki takim pozostanie, może stać się wszystkim.