Już kilka minut po zakończeniu debaty między Donaldem Trumpem i Kamalą Harris wszyscy ją omawiali, osądzali i oceniali. Ja mam ten luksus, że też piszę zaraz po wyłączeniu telewizora, ale wiem, że mój felieton ukaże się dopiero za kilka dni, kiedy wszyscy będą mieli po uszy tej debaty i debaty na temat tej debaty. Więc mogę nie udawać obiektywizmu, mogę być w pełni subiektywna, nie muszę być ani symetryczna, ani nawet specjalnie mądra. Mędrcami są specjaliści od Ameryki w polskich mediach. Wszystko zawsze świetnie wiedzą i rozumieją i w odróżnieniu od mojej skromnej osoby nigdy nie mówią ani nie piszą, że czegoś nie wiedzą lub nie rozumieją. Mimo że często mają odmienne zdanie, rzadko się zdarza, by ze sobą polemizowali. Każdy wie swoje.
Jak już wielokrotnie pisałam i mówiłam – nie przepadam za Trumpem. Kiedy był jeszcze prezydentem i krytykowałam go na antenie bardzo sympatycznego radia, ktoś zwrócił mi uwagę, że moje zdanie na żaden inny temat nie wywoływało specjalnych komentarzy. Mówiłam zaś coś o Trumpie i natychmiast pojawiały się dziesiątki komentarzy, że krytykowanie przyjaznego Polsce prezydenta jest spiskiem syjonistycznym i że zamiast ze mną rozmawiać, radio powinno nadawać tylko komentarze pana Cejrowskiego. Jest to o tyle dziwne, że kilkoro moich znajomych, którzy wyjechali z Polski ponad 50 lat temu jako syjoniści, ceni Trumpa, broni go przede mną i będzie na niego głosować.
Czytaj więcej
W interesie Zachodu jest, by Łukaszenko upadł, i dlatego jak największe środki powinny być nakierowane na pomoc dla opozycji białoruskiej. Ukrainie to niczego nie zabierze, lecz tylko ją wzmocni.
Debaty kandydatów na urzędy polityczne nie mają zazwyczaj obiektywnych sędziów, zwłaszcza w okresie silnej bifurkacji polityczno-emocjonalnej. Prawie wszyscy obstawiają swojego konia i tylko patrzą, który którego znokautuje (wiem, że konie się nie nokautują, ale to dobrze brzmi). Ja i moje dwie przyjaciółki chciałyśmy przede wszystkim, żeby Kamala się nie skompromitowała, nie palnęła głupstwa i nie dała punktów Trumpowi. I Kamala się sprawdziła. Na początku wszyscy debatowali, czy kandydaci podadzą sobie ręce. Kamala pewnym krokiem podeszła do Trumpa, wyciągnęła rękę, on z wahaniem ją uścisnął i już było po pierwszej niewiadomej. Kamala była ładnie i raczej skromnie ubrana, wyglądała na bardzo rozluźnioną i odpowiadając, patrzyła na Trumpa. Trump chyba ani razu na nią nie spojrzał. Najdziwniejsze w ich wyglądzie było to, że Kamala wyglądała bardzo biało, podczas gdy Trump był jak zawsze w kolorze pomarańczowym. Żadne z nich nie powiedziało niczego o polityce, czego byśmy już nie słyszeli.