Nie chodzi jednak o „Go”, lecz o „Abalone”, planszówkę z 1987 r. Laurent Levi i Michael Lalet, pracownicy francuskiego centrum informatycznego, stworzyli ją pierwotnie dla syna swojego przyjaciela, a wkrótce potem wydali. Sukces był spektakularny; do dziś sprzedano kilka milionów egzemplarzy.
Zabawa przeznaczona jest dla dwóch osób i toczy się na plastikowej planszy w kształcie sześciokąta. Każdy ustawia 14 białych bądź czarnych kulek na pozycjach startowych i następnie stara się – jak w sumo – wypchnąć kulki przeciwnika z planszy, do tzw. rynny. Wygrywa ten, który jako pierwszy pozbędzie się sześciu kul rywala.
Czytaj więcej
Polityka potrafi być fascynująca, ale i niesamowicie brudna, o czym przypomina filmowa adaptacja głośnej powieści Roberta Harrisa.
W swojej turze gracz może przesunąć jedną, dwie lub trzy przylegające do siebie kulki o jedno pole w dowolnym kierunku bądź dokonać przepchnięcia kulek rywala, tzw. sumito. Zrobi to tylko wtedy, gdy w danym rzędzie ma więcej kulek niż przeciwnik (trzy kulki pozwalają przepchnąć dwie, zaś trzy lub dwie – jedną). A to oznacza, że musi kombinować, szykować na niego pułapki i ciężko pracować na stworzenie przewagi. Często przy tym ryzykuje, bo i przeciwnik ma podobne cele.
„Abalone Go” to jedna z tych planszówek, które mają proste zasady, za to oferują głęboką rozrywkę. Partia trwa kilkanaście minut i zapewnia spore emocje, w dodatku każda przebiega w inny sposób. Podróżna wersja klasyka posiada dodatkowo specjalną przykrywkę ze śrubką pozwalającą zablokować kulki i w ten sposób „zapisać” stan gry na czas spaceru czy podróży. Fajne rozwiązanie. Pozostaje tylko znaleźć równego sobie przeciwnika, bo z wyraźnie słabszym wielkiej frajdy nie ma.