„Magiczny rok 1497”: Aferzysta, malwersant, odkrywca

John Cabot i jego załoga przycumowali do brzegu 24 czerwca 1497 roku jako pierwsi Europejczycy, którzy postawili stopę w Ameryce Północnej od czasów Normanów.

Publikacja: 22.11.2024 15:45

Na ląd wyszli podobno tylko raz, i to na odległość nie większą „niż strzał z kuszy”. Przylądek Bonav

Na ląd wyszli podobno tylko raz, i to na odległość nie większą „niż strzał z kuszy”. Przylądek Bonavista na Nowej Fundlandii uznawany jest za miejsce, do którego dotarł John Cabot. Dziś w tym miejscu stoi jego pomnik

Foto: Alamy/be&wd

Wszyscy wielcy odkrywcy przełomu średniowiecza i czasów nowożytnych są postaciami w pewnym stopniu tajemniczymi, wielokrotnie wiemy więcej o ich dokonaniach niż o nich samych. Wśród tych, których zarysy ledwie wyłaniają się z głębi dziejów, jednym z najciekawszych był John Cabot. Jego wyprawa w 1497 roku do Ameryki Północnej zaliczana jest do wydarzeń wielkiej wagi, szkoda tylko, że wiemy o niej – jak również o jej dowódcy – tak niewiele. (…)

5 marca 1496 roku król Henryk VII przyznał Cabotowi, który określony jest jako obywatel Wenecji, patent uprawniający go do „żeglowania pod naszym znakiem, banderą i proporcem po wszystkich stronach, akwenach i wybrzeżach mórz wschodnich, zachodnich i północnych […], aby poszukiwać, odkrywać i badać wszelkie wyspy, kraje, regiony i prowincje pogan i niewiernych w dowolnej części świata, nieznanej dotąd chrześcijaństwu”. Ten przywilej dawał żeglarzowi – w razie powodzenia przedsięwzięcia – wielkie korzyści. Przede wszystkim wyłączne prawo do gromadzenia zysków, z których jedna piąta miała być zarezerwowana dla króla. Statki odkrywcy znajdowały się pod bezpośrednią ochroną króla i atak na nie miał być traktowany jak atak na monarchię.

Czytaj więcej

„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku

Krótszą drogą niż Kolumb

Wysuwane są różne domysły na temat osoby czy osób, które ułatwiły Cabotowi dotarcie na pokoje królewskie i otrzymanie takich przywilejów. Wspomina się tu o augustianinie z Mediolanu Giovannim Antoniu de Carbonariisie. Była to ważna persona, dyplomata i kolektor podatków papieskich w Londynie, i on to miałby przedstawić Cabota królowi. Rzecz jest trudna do udowodnienia, ale istniały powiązania pomiędzy odkrywcą i augustianinem, który wziął udział w roku 1498 w kolejnej wyprawie Cabota. Niezależnie od rozstrzygnięcia tej kwestii wiemy, że zarówno statki, jak i ich załogi w ekspedycjach podróżnika pochodziły z Bristolu. Tę informację ambasador Mediolanu w Anglii, Raimondo de Raimondi de Soncino, w liście z 18 grudnia 1497 roku przekazał swemu mocodawcy, księciu Mediolanu. Plan Cabota opierał się na płynięciu analogicznym kursem do kursu wybranego przez Krzysztofa Kolumba, ale znacznie dalej na północ, o tysiąc pięćset mil. Strawersowanie Atlantyku na wyższych szerokościach geograficznych znacznie skróciłoby podróż w porównaniu z wyprawą Kolumba. Cel wyprawy obu eksploratorów był zbliżony, dotarcie do Chin i Japonii miało zapewnić bezpośredni dostęp do drogich i luksusowych przypraw oraz do jedwabiu. Te artykuły docierały do Europy, ale za pośrednictwem wielu kupców, z koniecznością opłacania ceł i myt, co czyniło całą operację niezwykle kosztowną. Znalezienie bezpośredniej i niezbyt długiej drogi stwarzało szansę na tani zakup pożądanych dóbr i przywiezienie ich do Europy, a to dawało możliwość szybkiego wzbogacenia się. (…)

Sławna wyprawa Johna Cabota z 1497 roku nie była najwcześniejsza, już w roku 1496 nasz żeglarz wyprawił się na zachód po raz pierwszy. Niewiele o tej ekspedycji wiadomo, właściwie jedynym o niej świadectwem jest list kupca bristolskiego Johna Daya do Krzysztofa Kolumba, napisany na początku 1498 roku, w którym czytamy: „Co się tyczy pierwszej podróży, o której Wasza Lordowska Mość wiedzieć chciałeś, prawda jest taka, że (Cabot) wyszedł w morze z jednym statkiem źle zaopatrzonym i z niepewną załogą najętą, a że na przeciwne wichry trafił, zdecydował się zawrócić do portu”. Ponieważ patent królewski Cabot otrzymał 5 marca 1496 roku, więc można się domyślać, że ekspedycja odbyła się zapewne na początku lata. Podróżnik miał mało czasu na przygotowania, zgromadzenie funduszów, poza tym wyruszył – ze względu na pogodę – zbyt późno. Do Bristolu wrócił przygnębiony, ale nie zwyciężony. Miał teraz około ośmiu miesięcy na przygotowania do kolejnej próby pokonania północnego Atlantyku.

Na nieznanych wodach

Na wyprawę w roku 1497 przydzielono Cabotowi statek Matthew o wyporności pięćdziesięciu ton i 2 maja znowu wyruszył w podróż. Nie posiadamy niestety zbyt wielu wiadomości na jej temat, ponieważ nie zachowały się – podobnie jak z pierwszej podróży – dziennik okrętowy żeglarza (jeśli w ogóle był prowadzony) ani żaden inny zapis czy to kapitana, czy kogokolwiek z załogi. Polegamy zatem jedynie na dokumentach pośrednich. Najcenniejszym z nich jest cytowany wyżej list Johna Daya do Krzysztofa Kolumba z początku 1498 roku. Ten ostatni był żywo zainteresowany działaniami Cabota, gdyż jeśli Włoch w służbie angielskiej odkryłby ziemie leżące na zachód od południka ustalonego w traktacie z Tordesillas lub chciałby płynąć dalej w kierunku zachodnim, to wówczas zagroziłby monopolowi Kolumba na prawa eksploatacji półkuli zachodniej. W tym przypadku w grę wchodziły interesy handlowe Hiszpanii ze wschodnią Azją, czyli Chinami i Japonią. John Day donosi zatem, że załoga żaglowca Matthew liczyła dwadzieścia osób, wliczając w to Cabota i jego dwóch przyjaciół. Jednym z nich był Holender, a drugim „cyrulik z Genui”, który prawdopodobnie pełnił również funkcję lekarza wyprawy. Na pokładzie znajdowało się też zapewne co najwyżej dwóch kupców z Bristolu. Mógł to być William Weston, który później został wyróżniony przez króla i niebawem odbył własną niezależną podróż odkrywczą z Bristolu. Przyjmuje się, że statek o takiej wyporności obsługiwała wówczas standardowo załoga licząca około dziesięciu osób, ale do tak dalekiej podróży mogła być potrzebna większa ekipa.

Trasę wyprawy Johna Cabota rekonstruujemy na podstawie owego listu Johna Daya. Po minięciu Irlandii kapitan żeglował przez kilka dni na północ, a następnie skręcił na zachód. Początkowo szlak był im znany, gdyż tamtędy pływano wcześniej do Islandii i w poszukiwaniu wyspy Brazil, ale później znaleźli się na nieznanych wodach, na które nie zapuszczał się dotąd żaden statek angielski. Płynęli stałym kursem przez trzydzieści pięć dni, po czym ich oczom ukazał się ląd. Wśród uczonych wywiązała się dyskusja dotycząca dokładnego określenia miejsca lądowania, przyjmuje się jednak, że musiała to być Nowa Fundlandia. Precyzyjną wskazówkę przekazał nam w swej relacji John Day, który określił szerokość geograficzną owego brzegu. Była to informacja bardzo cenna dla odbiorcy listu i właściwie jedyna możliwa, gdyż długości geograficznej marynarze nie umieli jeszcze wówczas ustalać. Day uściśla, że północny skraj owego wybrzeża, do którego dobił Cabot, leży „1800 mil (angielskich, około 2900 km) na zachód od Cabo Dursal” (przylądek Dursey Head w południowo-zachodniej Irlandii), zaś południowy na równoleżniku Río de Burdeos (estuarium Żyrondy wpływającej do Oceanu Atlantyckiego). Ponieważ jednoznaczne ustalenie miejsca lądowania jest praktycznie niemożliwe, więc rządy Kanady i Wielkiej Brytanii wskazały Przylądek Bonavista na Nowej Fundlandii jako „oficjalne” miejsce przybycia Cabota. W pięćsetną rocznicę wyprawy odbyła się uroczystość z udziałem królowej brytyjskiej Elżbiety II oraz przedstawicieli rządów Kanady i Włoch. Pamiątką po tych obchodach jest pomnik Johna Cabota na przylądku Bonavista, a w porcie stoi replika statku żeglarza – Matthew.

Czytaj więcej

„Dzikie pomysły natury”: Stał i stał, zahipnotyzowany

Dziesięć funtów za znalezienie wyspy

Podróżnicy przycumowali do brzegu 24 czerwca 1497 roku jako pierwsi Europejczycy, którzy postawili stopę w Ameryce Północnej od czasów Normanów, a ci dotarli tam pół tysiąca lat wcześniej. Prawdopodobnie Cabot i jego załoga nic nie wiedzieli o swych odległych poprzednikach.

Brzegi nieznanego lądu penetrowali około trzydziestu pięciu dni, ale na ląd wyszli podobno tylko raz, i to na odległość nie większą „niż strzał z kuszy”. Ustawili na brzegu krzyż i „proporce z godłem Ojca Świętego i króla Anglii”, biorąc ten ląd w posiadanie władzy świeckiej i duchownej. Nie uszły ich uwagi także wysokie drzewa, doskonale nadające się na maszty okrętowe, oraz żyzne łąki. Pozostając niezbyt daleko od brzegu, natrafili na ślady ogniska rozpalonego przez nieznanych ludzi oraz ostrugany i pomalowany kij, co świadczyłoby, że ląd jest zamieszkany (najprawdopodobniej przez rdzenny nowofundlandzki zbieracko-myśliwski lud Beothuków, używający czerwonego, naturalnego, nieorganicznego pigmentu, występującego na Nowej Fundlandii – czerwonej ochry). Płynąc wzdłuż wybrzeża, zauważyli biegnące brzegiem dwa duże stworzenia, ale nie mogli rozpoznać, czy to ludzie, czy zwierzęta. John Day pisze także w swym liście, że widzieli jeszcze ziemię uprawną, co by wskazywało na istniejące tam wioski.

W drugiej połowie lipca 1497 roku ekspedycja wyruszyła w drogę powrotną do Anglii, przybijając do portu w Bristolu 6 sierpnia. Cabot niezwłocznie postarał się o audiencję u króla i pojechał do rezydencji królewskiej w Woodstock, na północ od Oksfordu. W księdze rachunkowej dworu znajdujemy notatkę, że „temu, który znalazł nową wyspę”, wypłacono dziesięć funtów nagrody. Była to suma imponująca, gdyż zwyczajowa płaca robotnika czy czeladnika rzemieślniczego wynosiła wówczas pięć funtów rocznie.

Powrót Johna Cabota z podróży zaatlantyckiej wywołał znaczny odzew. 23 sierpnia 1497 roku kupiec wenecki w Londynie Lorenzo Pasqualigo pisze do swego brata: „Owego Wenecjanina od nas nazwano Wielkim Admirałem i obsypano zaszczytami. Paraduje ci on w jedwabiach, Anglicy zaś biegają za nim jak obłąkańcy”. Była to oczywista aluzja do tytułu Wielkiego Admirała Oceanu, którym uhonorowano Krzysztofa Kolumba, a przecież w Wenecji Cabot cieszył się jak najgorszą sławą, uznano go za bankruta i malwersanta, zmuszony był salwować się ucieczką przed aresztowaniem. Niemniej jednak Cabot chciał wykorzystać swoje pięć minut i kontynuować ekspedycje na zachód. Spodziewał się, że gdy popłynie jeszcze dalej w tym kierunku, to dostanie się do bardziej cywilizowanych części Azji, czyli do Chin i Japonii.

Powstańcza zawierucha

Niestety nasz odkrywca miał pecha, oto w miesiąc po jego powrocie wybuchło tzw. II powstanie kornijskie, do którego przyczyniły się lądowanie Perkina Warbecka w Kornwalii i rebelia przeciwko królowi Henrykowi VII. Perkin Warbeck pretendował do tronu Anglii i podawał się za syna Edwarda IV, księcia Ryszarda, faktycznie zaś był Flamandem z Tournai. To typ awanturnika, który próbował zrobić karierę poprzez kolejne mistyfikacje. Zaczął w Irlandii w 1491 roku, gdy starał się pozyskać wpływy wśród irlandzkiej elity władzy i możnowładztwa, ale niewiele tam zwojował. Udał się wówczas do Francji i na dworze króla Karola VIII oficjalnie został rozpoznany na audiencji przez siostrę Edwarda IV, Małgorzatę, jako Ryszard, syn jej brata króla. Perkin Warbeck w 1495 roku znowu wylądował w Anglii, tym razem w Kencie, a towarzyszył mu oddział żołnierzy. Nie powiodło mu się i uciekł na Irlandię, następnie przeniósł się do Szkocji. Tam uzyskał poparcie króla Jakuba IV, który jesienią 1496 roku najechał północną Anglię. Wyprawa poniosła klęskę i Jakub IV przy pośrednictwie króla Hiszpanii Ferdynanda Aragońskiego zawarł pokój z Anglią, a Perkin Warbeck stał się dla niego kłopotliwym balastem. 7 września wybuchło powstanie, Warbeck obiecał chłopom różne przywileje, w tym obniżenie podatków. Działania zbrojne nie trwały długo. Na wieść o zbliżaniu się armii królewskiej Perkin Warbeck wpadł w panikę i opuścił swoje oddziały. Jego epopeja trwała jeszcze dwa lata, gdyż został pojmany i osadzony w Tower of London, skąd udało mu się zbiec w 1499 roku, ale jego życie dobiegło kresu, gdy w listopadzie tegoż roku zawisł na szubienicy (losy Perkina Warbecka przedstawiamy szerzej w innym miejscu tej książki).

Król zajęty był zwalczaniem rebelii Perkina Warbecka, ale pomocną dłoń wyciągnął do Cabota znany nam już augustianin Giovanni Antonio de Carbonariis i dzięki swym koneksjom zorganizował żeglarzowi audiencję u króla 26 września 1497 roku w Burford, gdzie zatrzymał się Henryk VII podczas swego marszu, by spacyfikować Warbecka. Król przekazał kapitanowi dwa funty oraz obietnicę pomocy w nowej wyprawie, którą planował Cabot, ale pod warunkiem, że weźmie w niej udział Carbonariis. Po stłumieniu powstania Warbecka król wrócił do swych normalnych obowiązków i zainteresował się bliżej projektem Cabota, który podobno urządził na dworze monarszym pokaz prezentujący plan wyprawy i użył do tego celu globusu oraz mapy. Sytuacja naszego bohatera poprawiła się w sposób radykalny w grudniu 1497 roku, gdy otrzymał od władcy stałą, hojną pensję roczną w wysokości dwudziestu funtów, a jednocześnie oficjalnie wstąpił już do służby królewskiej. Jako ciekawostkę warto podać, że początek wypłaty owej pensji antydatowano na 25 marca 1497 roku, by pokazać, że zanim Cabot odkrył nowe ziemie za oceanem latem tego roku, to był już w służbie Henryka VII, a pamiętamy, że na nowym lądzie zatknął flagę, biorąc te ziemie w posiadanie Anglii.

Czytaj więcej

Mit o szlachetnym bandycie

Zaginął bez wieści

Bliższe zamierzenia Cabota przedstawione zostały we wzmiankowanym uprzednio liście Raimonda de Raimondi de Soncina, ambasadora Mediolanu w Londynie, skierowanym do księcia Mediolanu. Zawarte w nim informacje uzyskano w trakcie rozmów zarówno z Cabotem, jak i jego mecenasami i poplecznikami w Bristolu. Plan – jak już wspominaliśmy – był prosty. Cabot chciał dotrzeć do Japonii i Chin, podążając dalej na wschód od miejsca, gdzie lądował latem 1497 roku i gdzie spodziewał się znaleźć wymarzone przyprawy i drogie kamienie. Ta nowa wyprawa miała mieć jednak zupełnie inny charakter, poprzednią można określić jako rekonesans badawczy, zaś tym razem w podróż miała udać się flota wyposażona przez króla. Po przybyciu na miejsce zamierzano założyć osadę, gdzie ważną rolę odegraliby mnisi pod kierownictwem Carbonariisa, który miał za zadanie prowadzić misję szerzącą chrześcijaństwo wśród mieszkańców nowych terytoriów.

Początkowo Cabot myślał o flocie liczącej od dziesięciu do dwunastu statków, ale potem ograniczył nieco swoje ambicje. Ostatecznie na początku maja 1498 roku – jak donoszą szesnastowieczne kroniki londyńskie – wyruszyła z Bristolu eskadra pięciu statków z zaopatrzeniem na rok. Oprócz odkrywczych mieli także niewątpliwie plany handlowe, a świadczy o tym ładunek różnych towarów. Były tam ubiory, kapelusze, różne ozdoby, jak koronki, a także rozmaite drobiazgi, nikt bowiem nie wiedział, jakie towary wzbudzą zainteresowanie po drugiej stronie oceanu. Ładunek został sfinansowany przez króla oraz kilku czołowych kupców bristolskich. Największy statek wyposażony został prawdopodobnie przez króla, a dowodził nim sam John Cabot.

Tym razem ekspedycja nie miała już takiego szczęścia jak poprzednia. Znamy jedynie szczątkowe informacje o dalszych losach wyprawy. List de Soncino, ambasadora Mediolanu w Londynie, do księcia Mediolanu z 20 lipca 1498 roku informuje, że flotylla wypłynęła na zachód, a na pokładzie znajdował się znany dobrze księciu brat Giovanni Antonio de Carbonariis. Inny list, późniejszy o pięć dni, pisany przez ambasadora hiszpańskiego w Anglii do swych monarchów donosi, że statek, na którym płynął Carbonariis, napotkał silny sztorm i roztrzaskany na pół musiał szukać schronienia w Irlandii, natomiast „Genueńczyk Cabot popłynął dalej”. Powrotu wyprawy oczekiwano jesienią, ale ciągle nie było żadnych wiadomości i ekspedycji nikt już więcej nie widział. Nie była to pierwsza ani ostatnia wyprawa w dalekie strony, która nie wróciła i ślad po niej zaginął.

Próbowano snuć różne spekulacje co do dalszych losów flotylli Cabota. Generalnie o jego życiu i aktywności wiemy bardzo mało, nie można więc wykluczyć, że część ekspedycji powróciła bez kapitana, ale nie dysponujemy żadną wiedzą na ten temat. Warto wspomnieć o ciekawym źródle historycznym, jakim jest mapa z 1500 roku wykonana przez żeglarza portugalskiego Juana de la Cosa, która dokumentuje odkrycia i rezultaty wypraw atlantyckich podejmowanych przez żeglarzy hiszpańskich, portugalskich i angielskich. Wzdłuż wybrzeża północnoamerykańskiego zaznaczono tam pięć flag angielskich z dopiskiem, że morze to zostało odkryte przez Anglików. Mapa zawiera też słowa angielskie, więc stąd domysł, że de la Cosa mógł korzystać z zaginionych map Cabota sporządzonych po hipotetycznym powrocie z wyprawy w 1498 roku.

Cabot zaginął bez wieści, ale doczekał się później ciekawego „życia po życiu”. Wspominaliśmy o obchodach pięćsetnej rocznicy wyprawy w roku 1997 z udziałem królowej brytyjskiej, poza tym ów Włoch w służbie angielskiej od końca XVI wieku zaczął być przedstawiany jako bohater, który dokonał znacznego rozszerzenia imperium brytyjskiego, a w każdym razie przyczynił się do zbudowania jego fundamentów. W miarę zasiedlania Ameryki Północnej i umacniania się Anglii jako potęgi morskiej przypominano często o zasługach Cabota na tym polu. Pamięć o nim obecna jest zarówno w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, jak i Anglii – figuruje na pomnikach, obrazach, w nazwach ulic, a nawet uniwersytetów. To pokazuje, jak przewrotna bywa historia – oto składa się hołdy podróżnikowi, któremu nie sposób odmówić zasług i odwagi, ale który za życia borykał się z opinią aferzysty i malwersanta. Żeby nie szukać daleko, współczesnemu mu Krzysztofowi Kolumbowi życie także nie oszczędziło goryczy.

Fragment książki Wojciecha Iwańczaka „Magiczny rok 1497”, która ukazała się nakładem wydawnictwa PIW, Warszawa 2024

Tytuł śródtytuły pochodzą od redakcji

Wszyscy wielcy odkrywcy przełomu średniowiecza i czasów nowożytnych są postaciami w pewnym stopniu tajemniczymi, wielokrotnie wiemy więcej o ich dokonaniach niż o nich samych. Wśród tych, których zarysy ledwie wyłaniają się z głębi dziejów, jednym z najciekawszych był John Cabot. Jego wyprawa w 1497 roku do Ameryki Północnej zaliczana jest do wydarzeń wielkiej wagi, szkoda tylko, że wiemy o niej – jak również o jej dowódcy – tak niewiele. (…)

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI Act. Jak przygotować się na zmiany?
Plus Minus
„Jak będziemy żyli na Czerwonej Planecie. Nowy świat na Marsie”: Mars równa się wolność
Plus Minus
„Abalone Go”: Kulki w wersji sumo
Plus Minus
„Krople”: Fabuła ograniczona do minimum
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Viva Tu”: Pogoda w czterech językach