Jeśli najbardziej destrukcyjny problem współczesnej Polski, czy szerzej krajów Zachodu, zdefiniować jako zamknięcie się w bańkach i nawet nie ich wzajemną wrogość, ale brak komunikacji między nimi, to prof. Andrzej Nowak spektakularnie wypowiedział wojnę temu zjawisku. Jest to, dodajmy, dla niektórych nowa twarz profesora, utożsamianego przez nich z politycznym radykalizmem. Tak myślący nie mają racji, bo krakowski historyk na żadnym etapie nie myślał stadnie, zawsze potrafił mówić i pisać rzeczy obce większości środowiska politycznego, z którym jest utożsamiany. Tak było, kiedy za rządów PiS zdecydował się podpisać list w obronie Muzeum II Wojny Światowej i jego ówczesnego dyrektora Pawła Machcewicza przed zmianą dokonywaną przez Ministerstwo Kultury (moim zdaniem miał rację), kiedy poparł weta Andrzeja Dudy wobec uchwalonych przez ówczesną rządową większość ustaw sądowniczych (też moim zdaniem miał rację) czy kiedy ostatnio apelował do prezydenta, by nie wetował ustawy o śląskim języku regionalnym (tu według mnie racji nie miał).
Czytaj więcej
I ekipa Donalda Trumpa, i zachodnia opinia publiczna wydają się być zgodne, że jeśli uda się Ukrainę namówić na ustępstwa, Władimir Putin zgodzi się na zawieszenie broni. Ale właściwie dlaczego miałby to zrobić?
Do rozmów o genialnym „Adasiu” chętnie byśmy się przysiedli
To wszystko nie zmienia faktu, iż Andrzej Nowak ma poglądy jednoznacznie sytuujące go po konserwatywnej stronie wielkiego sporu cywilizacyjnego. Po stronie tradycyjnie rozumianej polskości, nielubianej przez liberalne elity. Po stronie pozytywnego postrzegania polskiego dorobku historycznego. I – zawsze z wielką erudycją – polemizującego z tymi, którzy powyższe kwestionują.
Po katastrofie smoleńskiej profesor był jednym z najbardziej znanych zwolenników tezy o zamachu. W 2014 r. zaistniała nawet na moment inicjatywa uczynienia zeń kandydata na prezydenta. Jego monumentalne „Dzieje Polski” (jak dotąd sześć tomów) czytane są przez zainteresowanych historią szeroko, ale to wśród tzw. publiczności prawicowej stały się kultowe.
A dziś, kiedy spirala bezorężnej wojny domowej (nie chcę użyć utartego sformułowania „zimna wojna domowa”, bo jak na to, co się od lat dzieje i eskaluje, jest ono zdecydowanie za słabe) zatacza kolejny, chyba najgwałtowniejszy jak dotąd łuk, krakowski historyk zdecydował, że trzeba porozmawiać o historii i współczesności również z tymi, którzy sytuują się po drugiej stronie linii frontu. Co, jak sądzę, zaskakuje część zarówno jego wielbicieli, jak i przeciwników.