Zdaje on sobie też sprawę z szansy, o której na Zachodzie w ogóle się nie mówi – z tego, że ma nie tylko kij, ale też może pomachać Ukrainie przed nosem naprawdę potężną marchewką. Jeśli, oczywiście, zgodziłby się na to Xi Jinping. Przecież Chiny mogłyby zaoferować Ukrainie albo już podbitej, albo w zamian za przyjęcie rosyjskich warunków kapitulacji, gigantyczne inwestycje i pomoc w odbudowie.
Strzelcy z 43. Oddzielnej Brygady Zmechanizowanej Sił Zbrojnych Ukrainy ostrzeliwują pozycje rosyjskie z haubicy samobieżnej 155 mm 2C22 „Bohdana” w obwodzie charkowskim, 21 kwietnia 2024 r.
Anatolii STEPANOV/AFP
Ten czynnik, mało dostrzegany na Zachodzie, a w Polsce niemal w ogóle, jest w ogóle jednym z głównych gamechangerów w skali światowej. Do niedawna, jeśli chciałeś być gdzieś antyzachodnim dyktatorem, mogłeś wygrać, spokojnie mordować przeciwników politycznych i kazać dzieciom w przedszkolach skandować twoje nazwisko, ale poza tym, jeśli twój kraj nie był pobłogosławiony jakimiś ogromnymi zasobami, był raczej skazany na biedę i marazm. A dziś, za sprawą czynnika chińskiego, już niekoniecznie. Chińskie inwestycje – tu nawias w nawiasie – odegrały potężną, a mało odnotowaną rolę w zmianie sytuacji politycznej w Gruzji i umocnieniu tam pozycji antyzachodniej partii rządzącej.
Władimir Putin jest skazany na wojnę, a jednocześnie jest pewny zwycięstwa
Zreasumujmy – dlaczego Putin miałby się zdecydować na zawieszenie broni, skoro:
– zapewne sądzi, że za chwilę odniesie wielkie zwycięstwo i może wręcz wjedzie do Kijowa;
– uważa odniesienie tego zwycięstwa za moralnie głęboko słuszne i za warunek ocalenia Rosji;
– zastopowanie wojny mogłoby oznaczać anihilację tych planów na wieki lub przynajmniej, co na jedno wychodzi, na czas, który jeszcze pozostaje mu do momentu odejścia do wieczności;
– mogłoby też realnie zagrozić jego władzy, a w Rosji oznacza to – również jego życiu;
– sytuacja wewnętrzna w kraju jest stabilna i na razie żadna ani demokratyczno-antywojenna, ani nacjonalistyczna rewolucja mu nie grozi?
Wydaje mi się, że są to pytania wyłącznie retoryczne.
Władimir Putin liczy na pełne zwycięstwo i nie widzi powodu do rozejmu, przynajmniej dłuższego niż techniczny, pomyślany jako dodatkowa demonstracja rzekomej dobrej woli Rosji dla użytku jej kibiców, tych z Zachodu i tych z Globalnego Południa. Ale nawet gdyby nie liczył, sto razy zastanowiłby się przed ewentualnym wycofaniem kraju ze „specjalnej operacji wojskowej”, bo prawdopodobieństwo, iż oznaczałoby to koniec jego władzy, a możliwe, że i życia, byłoby wielkie. Jest więc, zdaniem wielu, skazany na kontynuowanie wojny do przekonywającego zwycięstwa lub do własnej śmierci.
Czy ewentualne groźby Trumpa, w wypadku niezgody Kremla na zakończenie konfliktu na „kompromisowych” zasadach, mogłoby zmienić tę sytuację? Nie jest to pewne. Bowiem – tak jak napisałem wyżej – jakościowa przewaga uzbrojenia zachodniego nad rosyjskim nie jest aż tak wielka. Ewentualne zniesienie ograniczeń na używanie najnowocześniejszych zachodnich rakiet dla rażenia celów na terytorium Federacji Rosyjskiej z pewnością wpłynęłoby negatywnie na efektywność jej machiny wojskowej, ale stopień tego wpływu nie jest oczywisty. Jakościową zmianę mogłaby przynieść jakaś formuła zniwelowania czy choćby złagodzenia dysproporcji w liczebności sił zbrojnych, ale – powtórzmy – nie słychać o jakichkolwiek idących w tę stronę planach.
Pytanie również, gdzie będzie przebiegała linia frontu w styczniu, w momencie przejmowania władzy przez Trumpa?
Rosyjscy oligarchowie są podobni do Władimira Putina, ale mimo wszystko chcą ciąć koszty
Stephen Kotkin, jeden z najwybitniejszych w skali światowej rusoznawców (a z całą pewnością najwybitniejszy znawca Stalina), kilka miesięcy temu został poproszony o sformułowanie pozytywnych z zachodniego punktu widzenia wizji przyszłości Rosji za kilka–kilkanaście lat. Przedstawił więc je, uczciwie jednak zaznaczając, że wątpi w realność niemal wszystkich spośród nich. Ten jeden jedyny, zarazem w jakimś stopniu realny i jednocześnie w pewnym zakresie dla Zachodu pozytywny, scenariusz określił hasłowo: „Russia retrenching”. Czyli: Rosja ograniczająca straty, tnąca koszty.
W tym, podkreślmy raz jeszcze, jedynym z punktu widzenia Zachodu realistycznym scenariuszu w Rosji nie zwycięża demokratyczna opozycja, i w ogóle nie dzieje się nic spektakularnie dobrego. Rządzą spadkobiercy Putina, którzy są do niego podobni, nienawidzą tego samego, czego nienawidził on, i chcą tego samego, czego chciał on – choć mniej obsesyjnie. I rządzą podobnie despotycznie, żadnej większej odwilży nie ma, dalej zamykają i zabijają.
Pozytywność tej wizji zasadza się na tym, że zostali zmuszeni do przyznania, iż Rosji nie stać na dalsze ponoszenie – bez większych sukcesów – kosztów związanych z polityką Putina. Więc zgrzytając zębami, uznają, że aby przetrwać, muszą redukować fronty. Na części odcinków się cofnąć. Zmniejszyć poziom agresywności – nie żeby uznali, iż jest ona zła, tylko dlatego, że to jedyna droga do redukcji kosztów.
To jest oczywiście minimalizm w porównaniu z królującym jeszcze niedawno zachodnim megaoptymizmem i wizjami rychłego przyjęcia zachodniego modelu przez większość świata. Czy też z hasłem Aleksieja Nawalnego o „przepięknej Rosji przyszłości”. Ale wydaje się, że za życia obecnego średniego pokolenia nic lepszego się nie osiągnie.
Jaka strategia Zachodu może doprowadzić Rosję do wejścia na drogę „retrenchingu”? Ci eksperci, którzy nie zaliczają się do mniej lub bardziej naiwnych zwolenników zmuszenia Ukraińców do rozejmu (sądzących, że byłby on początkiem powrotu do normalnego świata, a najczęściej po prostu niebędących w stanie dopuścić do siebie myśli, że Rosjanie myślą o świecie aż tak fundamentalnie inaczej, podobnie jak, niegłupi przecież, przywódcy Zachodu w latach 30. długo nie mogli uwierzyć, że Hitler widzi rzeczywistość aż tak odmiennie od nich, a w ogóle to po prostu chce wojny), udzielają tu odpowiedzi w jakiejś części zbieżnych. Wspólnym ich punktem jest kontynuacja, wręcz intensyfikacja pomocy dla Kijowa. Temat potrzeby zminimalizowania w jakiś sposób demograficznej przewagi Rosji jest natomiast dość konsekwentnie pomijany.
Co oprócz tego? Bardzo słuszne są propozycje znacznie dalej niż dziś idącego otwarcia się Zachodu na Globalne Południe, przeciągania za pomocą rozmaitych koncesji poszczególnych tamtejszych graczy może nie aż na stronę Zachodu, ale dalej od Rosji, redukowanie ich – nieprzyjmującego formy sojuszu, ale jednak – warunkowego, politycznego i przede wszystkim w różnych wymiarach ekonomicznego, wsparcia dla Moskwy.
Koncesje te, dodajmy, musiałyby być rzeczywiste i duże – najwięksi gracze Południa czują się obecnie bardzo pewnie, i rzeczywiście ich pozycja jest nieporównywalna z jakimkolwiek momentem w przeszłości. To skądinąd chyba największy błąd popełniony przez administrację Bidena w czasie przygotowań do odparcia rosyjskiej agresji – w zasadzie całkowite zignorowanie w tym czasie nawet Indii i Brazylii, nie mówiąc już o państwach nieco mniej istotnych.
Chyba najlepszej jednak odpowiedzi udziela politolog Dan Altman z uniwersytetu Georgii. Jedyny sposób to sprawić, by Rosja – której nadzieje opierają się na przekonaniu, iż może „przetrzymać Zachód”, to jest przeczekać okres, w którym będzie on znosił trudy i zagrożenia, by powstrzymać Moskwę – zrozumiała, że jest on w stanie odwrócić to założenie, czyli samemu „przetrzymać Putina”. Żeby to osiągnąć, trzeba zdaniem Altmana przede wszystkim przestawić gospodarkę Zachodu bodaj częściowo, ale konsekwentnie, na stopę wojenną. Rządy muszą złożyć w zbrojeniówce ogromne, wieloletnie zamówienia. Musi rozpocząć się proces zwiększania liczebności armii. I na wszelkie możliwe sposoby należy doprowadzić do świadomości Kremla przekonanie, że Zachód jest zdeterminowany, by walczyć z nim bardzo, bardzo długo.
Sytuacja, w której Rosja ma zmilitaryzowaną gospodarkę, a kraje NATO – nie, musi rodzić w Moskwie (uważającej Zachód za psychologicznie słaby) pokusę eskalacji konfliktu. „Zdobądźmy się na jeszcze jeden, relatywnie niewielki wysiłek, zdobądźmy pozycje, wymuszające na przeciwniku kompromis na naszych warunkach…”.
Aby jednak demonstrowanie, że Zachód jest zdeterminowany, było przekonujące, trzeba być zdeterminowanym naprawdę. Czy współczesny Zachód stać na to? To najważniejsze pytanie dnia dzisiejszego wisi w powietrzu.
Piotr Skwieciński
Publicysta i dyplomata; był m.in. korespondentem „Rzeczpospolitej” w Rosji oraz dyrektorem Instytutu Polskiego w Moskwie.