Nie jest łatwo polemizować z Piotrem Zarembą. Z jego tekstu w „Plusie Minusie” pt. „Granice sąsiedzkiej cierpliwości” dowiedziałem się, że „z wypiekami na twarzy” szukam dowodów na uprzywilejowanie w Polsce Ukraińców, „przyjmowanych jakoby poza kolejką w placówkach służby zdrowia”. Nie wiem, przy jakiej okazji Piotr Zaremba dostaje wypieków – może wówczas, gdy siada do pisania tekstu o złych „realistach” (ten termin nigdy nie pojawia się u niego bez cudzysłowu, więc nie wiadomo, kogo uważałby za realistę prawdziwego), ale nie będę się tym zajmował. Tyrada redaktora Zaremby o tym jak źli „realiści” nastają na dobre polsko-ukraińskie relacje wymaga jednak uporządkowanej odpowiedzi.
Czytaj więcej
Czy nasza proukraińska polityka dziś to kwestia nadzwyczajnej czułostkowości polskich polityków? Albo ich ślepych antyrosyjskich resentymentów? Nie – to kwestia naszego najlepiej pojmowanego interesu narodowego.
Najpierw uwaga zasadnicza: redaktora Zarembę i mnie dzieli fundamentalnie widzenie spraw międzynarodowych i reguł, jakimi rządzą się państwa. Redaktor Zaremba pisze zawsze o realizmie w cudzysłowie, a wielokrotnie – również w kontekście spraw historycznych, takich jak wybuch powstania warszawskiego – dał się poznać jako zacięty przeciwnik realistycznego podejścia. Ono zaś każe odłożyć na bok wzniosłą retorykę, której pełno w codziennych przekazach polityków i mediów, i zaleca, aby każde z państw realizowało własny interes. To oczywiście nie wyklucza ani współpracy, ani sojuszy, ani wzajemnej pomocy, motywowanej oczekiwaniem przyszłych korzyści. Wyklucza natomiast zdecydowanie robienie czegokolwiek dlatego, że „tak trzeba”, bez względu na koszt dla państwa.
Piotr Zaremba pisze: „Osłabienie ukraińskiego oporu, doprowadzenie do upokarzających Kijów negocjacji, w których powtórzono by scenariusz haniebnej konferencji monachijskiej z 1938 r., nie może być celem Polski”. A właściwie – dlaczego? Konferencja w Monachium nie była ani chwalebna, ani haniebna. Po prostu się zdarzyła i była skutkiem poczynań przywódców, którzy – skutecznie, jak się okazało – usiłowali odwlec i odsunąć od własnych państw moment agresji Hitlera. Kosztem Polski niestety.
W II Rzeczypospolitej ukraińscy nacjonaliści działali jak terroryści. Wsadzali kij w mrowisko i mordowali. A potem była rzeź wołyńska
Nasze cele w sprawie wojny na Ukrainie – co do których nie ma kompletnie jasności – powinniśmy ustalać na chłodno. Nie ma na przykład żadnych kalkulacji sumujących zyski i straty, jakie Polska ponosi z powodu sankcji nakładanych na Rosję. Najpewniej wojna zakończy się układem, w którym każdy z czegoś ustąpi, w tym Ukraina z faktycznej kontroli nad częścią formalnie swojego terytorium. Tak po prostu działa dyplomacja, a tylko ona może zakończyć konflikt. W rozpatrywaniu sprawy obecności Ukraińców w Polsce powinno obowiązywać identyczne podejście.