O Lewicy w kontekście wyborów prezydenckich mówi się mało. Prawdopodobny scenariusz dla ugrupowania wszyscy znamy: kandydat lub kandydatka zdobywa 2 proc. To wynik podobny do rezultatu Roberta Biedronia z 2020 roku (2,2 proc.) albo Magdaleny Ogórek z roku 2015 (2,4 proc.). Czy da się cokolwiek uratować?
Wybory prezydenckie: Rafał Trzaskowski spędza Lewicy sen z powiek
Powrót Lewicy do władzy po 20 latach miał być lekiem na wszelkie partyjne nieszczęścia. Ugrupowanie miało zacząć odzyskiwać 13-proc. poparcie, które utraciło przez cztery lata zasiadania w ławach parlamentarnej opozycji. Rzeczywistość chciała inaczej. Szybko się okazało, że lewicowi ministrowie otrzymali mało widowiskowe resorty, które nie pozwalają w łatwy sposób zaistnieć w politycznym mainstreamie. Przekonaliśmy się, że przywódczy tercet Czarzasty, Biedroń, Zandberg swoją złotą erę ma dawno za sobą. Na dodatek samo przywództwo okazało się rozproszone pomiędzy konkurujące ze sobą frakcje i koterie.
Czytaj więcej
„Który polityk lewicy miałby Pani/Pana zdaniem szanse na uzyskanie najlepszego wyniku w wyborach prezydenckich?” - takie pytanie zadaliśmy uczestnikom sondażu SW Research dla rp.pl.
Adrian Zandberg umiejscowił się w opozycji, Włodzimierz Czarzasty w koalicji, a Robert Biedroń na brukselskiej emigracji. Wicepremierem, a co za tym idzie najważniejszą osobą Lewicy w rządzie, jest Krzysztof Gawkowski, a najbardziej przebijające się do opinii publicznej są ministry pracy i polityki społecznej Agnieszka Dziemianowicz-Bąk oraz do spraw równości Katarzyna Kotula.
Sterników jest tyle samo, co kierunków. Lewica zamiast piąć się w górę, od czasu wyborów parlamentarnych w 2023 r., w których zdobyła 8,6 proc. głosów, zaliczyła poparcie o jedną czwartą mniejsze, notując identyczny wynik 6,3 proc. zarówno w kwietniowych wyborach samorządowych, jak i czerwcowych do Parlamentu Europejskiego.