Jan Maciejewski: Kwiaty polskie

Wielka część kanonu polskiej literatury powstała nie z polskiej ziemi, ale z takiego czy innego zagranicznego bruku. Przybywała do nas zza mórz i oceanów, z dalekich krajów. Wrósł w nią głęboko ten brak zakorzeniania. Emigracyjna „niedocielesność” myśli i pojęć.

Publikacja: 07.06.2024 17:00

Jan Maciejewski: Kwiaty polskie

Foto: Fotorzepa/Robert Gardziński

O tej porze roku ustawiają się wzdłuż chodników w szpalery, jak obrazy w galerii. I tak właśnie powinno się w nie wpatrywać, jak na historię zatrzymaną w stopklatce. Jak Flaubert pisał „Legendę o świętym Julianie Szpitalniku” – „prawie tak, jak ją widziałem na witrażu kościoła w moich stronach rodzinnych”. Bukiet kwiatów, jak każde dzieło, jest następstwem śmierci; jej bezpośrednim efektem. Następuje cięcie, kończy się okres wzrostu i rozwoju. Obraz trafił w ramy, nuty na papier, książka do drukarni. Łodygi ucięto przy ziemi, związano kolorową wstążką. Dlatego Sokrates tak nieufnie podchodził do nowinki, jaką w jego czasach było pismo. Wyczuwał w nim jakieś wielkie ograniczenie, zubożenie ludzkiego daru mowy. Tej, która – w przeciwieństwie do pisma – żyje.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Ucieczka w neutralność

Język jak kwiaty. Musi reagować na świat dookoła

Język, jak każdy żywy organizm, musi reagować na świat dookoła. Podobnie do kwiatów czy innych roślin, musi wykazywać się daleko posuniętą inteligencją; tak jak one jest też (co do zasady) nierozerwalnie związany z ziemią. I z tego właśnie powodu – jak słusznie zauważa Maurice Maeterlinck – nigdzie indziej nie odnajdziemy tyle buntu i uporczywej walki z losem, co w świecie roślin. Zdeterminowanej, pełnej pasji próby przełamania fatalizmu, jakiemu podlega dół rośliny – to jest konieczność trwania w jednym i tym samym miejscu od urodzin aż do śmierci – przez rozwój górnych swych części. To jest oś każdej z tych historii, trasa podróży każdego z kwietnych bohaterów. Ich dwanaście prac, królewna do uratowania, smok do zabicia. „Oto jej cel główny – pisze w »Inteligencji kwiatów« Maeterlinck – bowiem idzie tu o obejście ciężkiego prawa mroków, wyzwolenie się zeń, przekroczenie ciasnego obrębu, stworzenie sobie skrzydeł lub w pośredni sposób wydostanie się z więzienia natury jak najdalej w przestrzeń i zbliżenie się do innego, odmiennego zgoła królestwa ruchu i życia”.

Język, jak każdy żywy organizm, musi reagować na świat dookoła. Podobnie do kwiatów czy innych roślin, musi wykazywać się daleko posuniętą inteligencją; tak jak one jest też (co do zasady) nierozerwalnie związany z ziemią.

Kwiaty nie są po to, by się nimi wzruszać, ale je podziwiać. Posiadają nie tylko inteligencję, wykazują się prawdziwym heroizmem. Ich piękno jest skutkiem ubocznym; nie byłyby piękne, gdyby nie musiały. Bo ich kolor i zapach trafiają tylko do nas; dla nich to napięcie mięśni, pot wydzielany obficie podczas walki z losem.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Wieczność, czyli Godzina Owoców

Piękno języka narzędziem przełamywania fatalizmu

Korzeniem, łodygą języka jest mowa. Czyniony z niego na bieżąco użytek – dyskusje, kłótnie, żarty. „Mowa ulicy”, jej żargon, tempo, nastrój. Kwiatem z kolei – literatura i poezja. Jeśli naprawdę czerpią one soki z ziemi, nie są wykorzenione, wyrwane ze swojej gleby, to żaden urok nie jest w nich za łatwy ani beztroski. Piękno języka jest narzędziem przełamywania fatalizmu, przekraczaniem ciasnego obrębu. Metafory są podszyte buntem; stają się tym bardziej kwieciste, im zaciętszą toczą walkę.

Gleba, ziemia, miejsce, w którym język się wydarza, do którego przynależy swoją barwą i brzmieniem, jest literatury przekleństwem i łaską jednocześnie. Musi powiedzieć ona coś więcej, szerzej, dostać się do „odmiennego królestwa ruchu i życia”; wznieść się ponad swoje ograniczenia, rozkwitnąć, dorosnąć do czegoś uniwersalnego. Ale jednocześnie nie wyrośnie, jeśli nie będzie miała skąd. Bez korzeni, z odcięta łodygą – uschnie.

Największy problem literackiej polszczyzny polega właśnie na tym – że wielka część tworzącego ją kanonu powstała nie z polskiej ziemi, ale paryskiego czy londyńskiego bruku. Przybywała do nas zza mórz i oceanów, z dalekich krajów. Wpił się w nią ten brak zakorzeniania. Jakaś emigracyjna „niedocielesność” myśli i pojęć. Zwłaszcza ta XIX-wieczna, z okresu, kiedy krzepły języki różnych narodów, literatura polska wzbija się wysoko i tam też szybuje, ale jakoś za łatwo jej to przychodzi. Za szybko wzbija się w górę – bardziej jak kwiat, który został wyrwany z korzeniami lub obcięty, niż ten, któremu dane było urosnąć.

O tej porze roku ustawiają się wzdłuż chodników w szpalery, jak obrazy w galerii. I tak właśnie powinno się w nie wpatrywać, jak na historię zatrzymaną w stopklatce. Jak Flaubert pisał „Legendę o świętym Julianie Szpitalniku” – „prawie tak, jak ją widziałem na witrażu kościoła w moich stronach rodzinnych”. Bukiet kwiatów, jak każde dzieło, jest następstwem śmierci; jej bezpośrednim efektem. Następuje cięcie, kończy się okres wzrostu i rozwoju. Obraz trafił w ramy, nuty na papier, książka do drukarni. Łodygi ucięto przy ziemi, związano kolorową wstążką. Dlatego Sokrates tak nieufnie podchodził do nowinki, jaką w jego czasach było pismo. Wyczuwał w nim jakieś wielkie ograniczenie, zubożenie ludzkiego daru mowy. Tej, która – w przeciwieństwie do pisma – żyje.

Pozostało 83% artykułu
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi
Materiał Promocyjny
Zarządzenie flotą może być przyjemnością
Plus Minus
Przydałaby się czystka