Co byś zrobił, gdyby osoba, którą kochałeś, powróciła po śmierci jako zombie? Stojąca za kamerą Thea Hvistendahl próbuje nas zmusić do odpowiedzi na to pytanie, pokazując trzy możliwości. Dziadek z nadzieją wykopuje wnuka z grobu. Starsza kobieta tańczy nostalgicznie z niespodziewanie ożywioną partnerką. Mężczyzna próbuje zrozumieć, dlaczego jego dziewczyna ciągle oddycha. Gdy poznajemy bohaterów, każdy z nich znajduje się na innym etapie żałoby i przepracowuje ją na swój sposób.

W „Nieumarłych” nie ma apokalipsy, jest kolejna szansa. Wykorzystując horrorowe tropy, Hvistendahl nie chce nas bowiem przestraszyć, lecz zmusić do zadumy. Zmarli powracają do życia, nie po to, żeby ślimaczym tempem ruszyć w poszukiwaniu mózgów, ale by ponownie zjednoczyć się ze swoją rodziną. Pojawienie się zombie odwraca więc to, co nieodwracalne, dając zdezorientowanym mieszkańcom Oslo kolejne chwile z ukochanymi.

Czytaj więcej

„Like a Dragon: Yakuza”: Wejście smoka

W miarę rozwoju akcji „Nieumarli” niespiesznie, acz konsekwentnie, zmieniają się w wiwisekcję smutku. Bohaterów drążą tęsknota i żal, a po chwilowej euforii przychodzi zdziwienie i wątpliwości. Przeciwstawne emocje nakładają się na siebie, budując refleksyjny klimat. Hvistendahl momentami gubi rytm opowieści, ale na szczęście zawsze wie, co chce nam powiedzieć. Zamiast „Nocy żywych trupów” otrzymujemy więc „Noc żywych bliskich”, która przygniata cmentarną atmosferą.