Z tymi prawami kobiet zawsze jest jakiś problem. Owszem, może nam się nie podobać kierunek, który obrał współczesny feminizm. Wiele tam można poddać krytyce, a jeszcze więcej znajdziemy wątków wymagających głębszego przemyślenia. Jednakże przy okazji przedstawiania takich słusznych wątpliwości, nieodmiennie pojawiają się stare i ograne szlagiery. Wydawałoby się, że nie ma już po co ich przypominać, gdyż rykoszetem uderzają one w rzetelność pozostałej części argumentacji. A jednak dzieje się to wciąż, tak jakby ich natarczywe powtarzanie w końcu miało przemienić je w prawdę. Zdarzyło się to także w tekście Przemysława Urbańczyka „Feminizm zacietrzewiony” z poprzedniego numeru „Plusa Minusa”, gdzie zasadne uwagi zagubiły się pośród pochopnie wysnuwanych tez.
Czytaj więcej
Bez opozycji jakiegoś „wzorca” męskości trudno będzie zdefiniować kobiecość.
Natura zawsze pod ręką
Wszystko zaczyna się tam porządnie i jakby z umiarem. Feministyczne zacietrzewienie zostaje przeciwstawione autorytetowi zdrowego rozsądku. Nie ma w końcu lepszego sprzymierzeńca w tych absurdalnych czasach, kiedy nic już nie jest stabilne i trwałe, lecz wszystko trzeba podważyć oraz przemyśleć na nowo. Niemniej to pierwsza pułapka. Jak rozpoczyna swoją słynną „Rozprawę o metodzie” Kartezjusz: „Rozsądek jest to rzecz ze wszystkich na świecie najlepiej rozdzielona, każdy bowiem sądzi, że jest w nią tak dobrze zaopatrzony, iż nawet ci, których we wszystkim innym najtrudniej jest zadowolić, nie zwykli pragnąć go więcej, niżli posiadają” (notabene jest to tłumaczenie błędne, gdyż na początku powinien stać tam rozum, ale w tym przypadku ta pomyłka wyjątkowo nam pasuje do kontekstu).
Nie jest to bynajmniej osobisty przytyk pod adresem mojego adwersarza, ale raczej pstryczek w nos wymierzony w każdego, kto jest taki „racjonalny” i myśli „zdroworozsądkowo”. Wszyscy bowiem popadamy w te złudzenia, wierzymy w niepodważalny porządek świata i jasno określające go zasady dziwnym trafem niezwykle często zbieżne z tym, co sami uważamy za słuszne.
Z owym zdrowym rozsądkiem kłopot jest mianowicie taki, że bardzo trudno jest go zdefiniować. Gdy wyjdziemy poza nasze osobiste przekonania i uczucia, okazuje się, że nie ma powszechnej zgody co do tego, co jest zdroworozsądkowe. Już od XVIII wieku, od słynnej szkockiej filozofii zdrowego rozsądku z Thomasem Reidem na czele, nie było łatwo dojść do konsensusu w tej kwestii. Owszem, Szkoci uznawali, że chodzi o ogół opinii narzucających się każdemu rozumowi. Niemniej uznajemy je za jawną oczywistość nie dlatego, że są nią w rzeczywistości, lecz z powodu uwarunkowań naszej ludzkiej natury, którą rządzą ślepe instynkty, uczucia i intuicje pozaracjonalne.