Polacy muszą ratować niemieckie kluby. Miał być wielki rozwój, jest rozczarowanie i ostalgia

Wschodnie Niemcy po zjednoczeniu kraju to był dobry rynek do wydrenowania talentów, a kiepski do inwestowania w kluby. Nowa rzeczywistość okazała się rozczarowaniem - mówi Mateusz Kasprzyk, bloger, znawca futbolu w byłej NRD.

Publikacja: 15.11.2024 15:40

Powitanie kapitanów przed meczem RFN – NRD podczas mundialu w 1974 roku

Powitanie kapitanów przed meczem RFN – NRD podczas mundialu w 1974 roku

Foto: Allsport UK /Allsport/Getty Images

Sześć dni po upadku Muru Berlińskiego, 15 listopada 1989 r., reprezentacja Niemieckiej Republiki Demokratycznej rozegrała swój ostatni w historii mecz eliminacji mistrzostw świata. W Austrii przegrała 0:3 i na finiszu straciła awans na mundial. Jeśli kibice ze wschodnich Niemiec liczyli, że zjednoczenie kraju przyniesie tamtejszemu futbolowi rozkwit, po 35 latach muszą czuć podobną gorycz jak po tamtym blamażu w Wiedniu.

Oczekiwania w NRD na pewno były inne, ale musimy się zastanowić, czy tak naprawdę ta historia mogła się potoczyć inaczej. Uważam, że w Europie nie ma drugiego takiego miejsca jak Niemcy Wschodnie, w którym zmiany polityczne tak bardzo wywróciły „piłkarski stolik” do góry nogami. Oczywiście, jest wiele przykładów klubów zza żelaznej kurtyny, które po gwałtownych zmianach w kraju straciły na znaczeniu na kontynencie: Steaua Bukareszt zdobywała Puchar Europy Mistrzów Krajowych jeszcze w 1986 r., a Crvena Zvezda Belgrad – w 1991 r. Jeśli spojrzymy na demoludy, to – w uproszczeniu – piłka nożna w tych krajach po obaleniu komunizmu trochę podupadła, trzeba było czasu na odnalezienie się w nowej rzeczywistości, w Polsce też. A jednak będę przekonywał, że sytuacja futbolu w NRD była nieporównywalna, a casus zjednoczenia Niemiec pozostaje unikalny.

W swoich przewodnikach piszesz o ostalgii, a więc tęsknocie, która towarzyszy Niemcom ze wschodnich regionów, za czasami, gdy „Ost” to był osobny kraj. Kibice z byłej NRD, jak rozumiem, mają wiele powodów do takiej nostalgii.

Te powody to nie tylko kibicowska tęsknota za młodością czy dzieciństwem, które bywają przez nas często idealizowane, ale bardzo konkretne, wymierne sukcesy zespołów z NRD. Przecież 1. FC Magdeburg w 1974 roku po pokonaniu Milanu zdobył Puchar Zdobywców Pucharów, na dodatek zrobił to składem złożonym z zawodników z miasta i okolic, jako chyba jedyny zespół w historii obok szkockiego Celtiku. W latach 80. w finale tych rozgrywek grały też Carl Zeiss Jena i Lokomotive Lipsk. Mówimy więc o finalistach europejskich pucharów, którzy w latach 90. w bardzo krótkim czasie znaleźli się na skraju bankructwa i w większości spadli na poziom lig amatorskich. O ile się nie mylę, Regionalliga Ost to dziś najbardziej utytułowany czwarty szczebel rozgrywek na świecie, bo mamy w niej siedem klubów z dawnego NRD, które mają łącznie na koncie 20 tytułów mistrza kraju. To jest coś niespotykanego, by kluby z gablotami tak bogatymi w trofea były skumulowane na tak niskim poziomie. Natomiast ostalgia w tym podstawowym, szerszym ujęciu, wynika z wielu powodów. W Polsce część starszego pokolenia ma sentyment związany z czasami PRL, ale tego zjawiska też bym nie porównywał do sytuacji dawnego NRD, bo zjednoczenie Niemiec to było jak operacja na żywym organizmie. Operacja nie w pełni udana, bo Ossi czują się jak obywatele drugiej kategorii. Społeczeństwo, które pod wieloma względami było pomijane, stało się podatne na populizm i hasła skrajnych ugrupowań politycznych.

Czytaj więcej

Ekstraklasa niedasizmu i pocałunków śmierci

A to przekłada się na popularność AfD i Sojuszu Sahry Wagenknecht. Czy na stadionach we wschodnich landach też jest ona widoczna?

Na trybunach w Niemczech haseł politycznych jest mniej niż na stadionach w Polsce, a tych związanych stricte z partiami raczej nie kojarzę. Warto podkreślić, że w „młynach” kibiców z większych miast można znaleźć osoby o różnych poglądach. Na przykład w Rostocku część fanów Hansy o prawicowych poglądach przesiadła się do Blocku 9, a główny sektor kibiców prowadzących doping pozostaje apolityczny. Natomiast popularnym hasłem, z którym można spotkać się na różnych stadionach w tej części kraju, jest „Ost Deutschland”, które świadczy o poczuciu przynależności. Według niektórych badań część mieszkańców wschodnich regionów wciąż uważa się za obywateli NRD. To też uzasadnia wywieszanie flagi Niemieckiej Republiki Demokratycznej na niektórych stadionach.

Na trybunach w Polsce nie przypominam sobie eksponowania godła z czasów PRL, z orłem bez korony.

Przypomnę, że w Chemnitz pomnik Karola Marksa ma się dobrze. Mało tego, na trybunach Dynama Berlin można spotkać kibiców w bluzach z wizerunkiem i cytatami Ericha Mielkego, wieloletniego szefa Stasi i ministra bezpieczeństwa NRD, dawniej osoby ocenianej jednoznacznie negatywnie, nawet w samym klubie, choć BFC (Berliner Fussball Club – red.) to było jego oczko w głowie.

Dlatego przekonuję, że polskiej i niemieckiej rzeczywistości nie sposób porównywać. Przed 1989 r. niemieckie społeczeństwo marzyło o zjednoczeniu, znamy historie ucieczek na zachód, a nastawienie do władz i aparatu opresji NRD było negatywne. Tymczasem dziś wiele osób jest rozczarowanych ostatnimi trzema dekadami, ten „nowy świat” nie okazał się przesadnie lepszy.

W przypadku klubów z NRD upadek był drastyczny. Od początku były jednak na straconej pozycji, skoro przy łączeniu lig do 1. Bundesligi zostały zaproszone tylko mistrz i wicemistrz Oberligi z 1991 r., a więc Hansa Rostock i Dynamo Drezno.

Tak, na dodatek na drugi szczebel zjednoczonej ligi włączono tylko sześć kolejnych enerdowskich klubów, a na trzeci – kolejnych sześć. W ten sposób 1. FC Magdeburg i Dynamo Berlin, które dopiero co grały jak równy z równym z francuskimi AS Monaco i Girondins Bordeaux w europejskich pucharach, nagle wylądowały w trzeciej lidze.

Dwa miejsca w najwyższej lidze i wtedy, i teraz mogą się wydawać ochłapem rzuconym NRD przez Niemcy Zachodnie, natomiast trzeba też sobie uczciwie powiedzieć, że tej puli nie udało się Ossi utrzymać. Hansa spadła po jednym sezonie. Dynamo Drezno po czterech sezonach, swoją drogą pod względem kibicowskim to fenomen, dziś regularnie przyciągający po 30 tys. kibiców na trzecią ligę. Roczny epizod w Bundeslidze zaliczył też VfB Lipsk, następca Lokomotive, ale wyraźnie odstawał od reszty stawki, wygrał tylko trzy mecze przez cały sezon. Potem był udany powrót Hansy Rostock, ale jeśli chodzi o lata 90., była ona wyjątkiem. A reguła była taka, że balansujące na krawędzi bankructwa kluby z NRD na żadnym poziomie nie były w stanie rywalizować z profesjonalistami z zachodu kraju. I nie chodziło tylko i wyłącznie o niemożliwą do zniwelowania przepaść gospodarczą między wschodem a zachodem, o brak dużych przedsiębiorstw, które mogłyby sponsorować kluby. Brakowało nawet podstawowego know-how.

Uwe Rösler, który po grze w Magdeburgu i Dreźnie w połowie lat 90. był gwiazdą Manchesteru City, w rozmowie z Deutsche Welle mówił dosadnie: „Oczywiście, że kluby były niedoinwestowane, infrastruktura była kiepska, a zarządzanie było złe. Ale skąd kluby miały wiedzieć, jak działać na wolnym rynku, skoro w czasach NRD nigdy tego nie robiły?”.

To właśnie mam na myśli. Co ciekawe, już w latach 60. w NRD był klub, który de facto próbował działać rynkowo, ale w ówczesnym ustroju kiepsko się to dla niego skończyło. Chodzi mi o Stahl Eisenhüttenstadt, której historię opisuję w przewodniku. Jej działacze kusili, często skutecznie, piłkarzy z Magdeburga, Drezna czy Erfurtu nowymi mieszkaniami, premiami za dobre wyniki czy kasą pod stołem. Ale że w NRD nie istniał normalny rynek transferowy, to za tego typu „kłusownictwo” Stahl została ukarana. W latach 60. odjęciem punktów w tabeli, a w 1971 r. – degradacją do ligi okręgowej za „rażące naruszenie zasad socjalistycznego społeczeństwa i wykorzystywanie środków finansowych ludzi pracy w niedbały sposób i na cele osobiste”. Przy okazji polecam wycieczkę do Eisenhüttenstadt. Po pół godziny jazdy samochodem na południe od Świecka dotrzemy do pierwszego wzorcowego miasta socjalistycznego w NRD, takiej krakowskiej Nowej Huty w wersji premium. Jest spektakularne, zaprojektowane od A do Z na desce kreślarskiej i wybudowane od podstaw na bagnach w latach 50. W mieście zakochał się Tom Hanks przy okazji kręcenia w Berlinie „Atlasu chmur”. I zupełnie mu się nie dziwię, sam też jestem absolutnie zafascynowany socrealistyczną architekturą Eisenhüttenstadt. Miasto Huty Żelaza sprawia wrażenie wymarłego, są tu całe kwartały opuszczonych bloków, duża rzecz dla miłośników urbexu. Władze nie wykorzystały pięciu minut sławy miasta, gdy słynny aktor chwalił je w amerykańskich mediach. Choć dla mnie te opustoszałe ulice w sumie potęgują niezwykłe wrażenie.

archiwum prywatne

Eisenhüttenstadt nie wykorzystał swojej szansy. Enerdowskie kluby po 1990 r., choć miały mocno pod górkę, chyba jednak też nie.

Po zjednoczeniu Niemiec kluby ze wschodu wykładały się na najprostszych sprawach, nie miały pojęcia o podstawowych zasadach. Dla mnie takim symbolicznym przykładem jest historia herbu Dynama Berlin. Klub nie wiedział, że powinien zastrzec do niego prawa jako do znaku towarowego. To gapiostwo wykorzystał jeden z kibiców Herthy Berlin i jednocześnie handlarz pamiątek sportowych, który za kilka marek niemieckich wykupił te prawa. Batalia klubu o odzyskanie możliwości dysponowania herbem trwała latami, skończyła się dopiero niedawno.

Rösler podkreśla też, że kluby z zachodu błyskawicznie ogołociły NRD z najlepszych graczy. Wykupiły ich praktycznie za bezcen, a zaniżone kwoty transferów przyczyniły się do upadku wschodnich klubów.

Takie są realia rynku – silniejszy ma zawsze więcej do powiedzenia. Wschodnie Niemcy po zjednoczeniu kraju to był dobry rynek do wydrenowania talentów, a kiepski do inwestowania w kluby. I to oczywiście wpisuje się w to rozczarowanie nową rzeczywistością trwające od początku lat 90., o którym mówiliśmy wcześniej.

W kolejnych tygodniach i miesiącach po upadku Muru Berlińskiego m.in. Andreas Thom i Ulf Kirsten przeszli do Bayeru Leverkusen, a późniejszy mistrz Europy i zdobywca Złotej Piłki Matthias Sammer do VfB Stuttgart. Kibice jednego czy drugiego Dynama nie mieli im tego za złe? Nie mieli żalu, że zdradzili na rzecz „kapitalistów z zachodu”?

Wtedy masa ludzi z NRD chciała wyjechać i zacząć lepiej zarabiać, więc nazywanie tych piłkarzy zdrajcami byłoby hipokryzją. O ile wiem, Ulf Kirsten jest dziś bardzo szanowany w Dreźnie. Z późniejszych przykładów, z Michaela Ballacka, który urodził się w Görlitz, a wychowywał w Karl-Marx-Stadt, czyli dzisiejszym Chemnitz, tamtejsi kibice też są dumni. W końcu jest Toni Kroos, pochodzący z Greifswaldu i występujący kilka lat w Hansie Rostock. To dla kibiców z byłej NRD żywa legenda, którą wzmacnia jeszcze fakt, że jego ojciec jest zaangażowany w lokalny klub.

Czytaj więcej

Jedyny taki stadion w Polsce ma się zmienić nie do poznania. Wojenna historia w tle

Oprócz Hansy, sześć sezonów w 1. Bundeslidze spędził Energie Cottbus, m.in. z Andrzejem Juskowiakiem i Radosławem Kałużnym w składzie. To był początek XXI w.

Klubu z Chociebuża nie było stać na niemieckich piłkarzy, a gdyby nawet znalazły się na nich pieniądze, to z perspektywy reszty Niemiec miasto leży na końcu świata i trudno przekonać kogoś do przeprowadzki. Dlatego tamten skład Energie był oparty na zawodnikach z byłego bloku wschodniego. I w konsekwencji to właśnie w Cottbus pierwszy raz w historii 1. Bundesligi została wystawiona jedenastka złożona wyłącznie z obcokrajowców, stało się to 6 kwietnia 2001 r. w meczu z VfL Wolfsburg. Bliskość naszej granicy i obecność rodaków w kadrze sprawiła, że na mecze Energie w Bundeslidze ruszało prawdziwe pospolite ruszenie polskich kibiców, liczonych w tysiącach. Nawet po spadku do drugiej ligi kojarzę informacje o 800 kibicach z Polski na jakimś meczu. Do tego zjawiska przyczyniał się fakt, że województwo lubuskie to od dawna największa piłkarska pustynia w Polsce, która nie może się doczekać Ekstraklasy. Jednocześnie Energie jako klub wychodził naprzeciw grupom z Zielonej Góry czy Żagania, istniała polska wersja językowa strony internetowej, a z czasem nawet oznaczenia na stadionie były w dwóch językach: po polsku i po niemiecku.

Przy okazji chcę podkreślić, że według moich doświadczeń Niemcy ze wschodu mają dużą sympatię do Polski i Polaków, wbrew wizerunkowi, który część mediów stara się kreować. Znam m.in. niemieckich kibiców Floty Świnoujście i Pogoni Szczecin, zresztą opowieść André, fana polskich klubów urodzonego na wyspie Uznam, otwiera drugą część mojego przewodnika. Do Szczecina na mecze Pogoni jeździ m.in. cała grupa kibiców z Neubrandenburga, mają personalizowane koszulki klubowe, z flagami niemieckimi i polskimi. Dla nich po otwarciu nowego stadionu w Szczecinie możliwość obejrzenia meczu Pogoni z Legią czy Lechem to duża rzecz. Tak jak wspominane przeze mnie Lubuskie po stronie polskiej, tak regiony przygraniczne po stronie niemieckiej są trochę piłkarską pustynią. A hity Ekstraklasy w Szczecinie, pod względem dopingu, otoczki, całej atmosfery nie odbiegają od standardów Bundesligi. Kibiców z Niemiec na meczach Pogoni możemy szacować na trzycyfrową liczbę. Gdyby klub ze Szczecina miał jakiś pomysł na tę grupę docelową, to moim zdaniem wycieczek zza zachodniej granicy byłoby jeszcze więcej.

Opisujesz też historie niemieckich przygranicznych klubów z niższych lig, które przetrwały dzięki piłkarzom z Polski. Co jest dla nich magnesem, by zamiast po naszej okręgówce czy B-klasie jeździć za Odrę?

W przypadku niemieckiej 5.–6. ligi chodzi o pieniądze, które są lepsze niż na porównywalnym poziomie w Polsce, dzięki czemu piłkarze np. ze szczecińskiego mogą sobie w ten sposób nieźle dorobić. Natomiast jest też w Niemczech kilka klubów w najniższych ligach w całości złożonych z Polaków, które zostały „przejęte” w związku z tym, że młodzież z byłej NRD wyjechała na zachód kraju i nie było komu grać. Tu mówimy o miłośnikach futbolu, dla których gra w Niemczech to frajda, doświadczenie innej piłkarskiej kultury, też możliwość reprezentowania Polski poza jej granicami. SV Grün-Weiß Nadrensee ponad dekadę temu zostało uratowane przez paczkę znajomych, w większości ze szczecińskiej dzielnicy Niebuszewo. Nadrensee to zaledwie 20 km od centrum Szczecina, klub gra w 10. lidze, ale odwiedzając jego mecze, mam poczucie innej piłkarskiej kultury niż w Polsce. W Niemczech dzień meczowy zawsze jest świętem dla lokalnej społeczności, jakkolwiek niska liga by to była i jak mała miejscowość, zawsze znajdzie się piwo sprzedawane ze stoiska lub z bagażnika, do tego obowiązkowo Wurst, frekwencja dopisuje, ma to swój niepodrabialny klimat.

Wspominałeś wcześniej o Hansie Rostock i Energie Cottbus, a trzecim niespodziewanym wystrzałem z byłej NRD w Bundeslidze jest Union Berlin, który po awansie zrobił taką furorę, że rok temu grał w Lidze Mistrzów. Zastanawiam się, jak jego oddani kibice przełknęli konieczność gry przeciw Realowi Madryt nie w swojej „Leśniczówce”, a na Stadionie Olimpijskim kojarzonym z Herthą.

W przypadku Unionu więź między kibicami a ich obiektem jest szczególna. Stadion An der Alten Försterei kilkanaście lat temu został przebudowany w dużym stopniu rękami samych kibiców wolontariuszy, fani pomogli wtedy klubowi w kłopotach finansowych. Nie byli więc zadowoleni z gry na Olimpijskim, ale też nie było innego wyjścia. Był więc żal, ale nie było żadnego bojkotu, bilety zostały wykupione, mecze z Realem, Napoli i Bragą oglądało po 72–73 tys. kibiców.

W Lidze Mistrzów regularnie gra RB Lipsk, klub ze świetnym know-how, który jednak przez wielu kibiców w Niemczech jest uważany za sztuczny twór. Jak do niego podchodzisz i jakie podejście mają znajomi niemieccy kibice?

O ile w latach 90. inwestowanie w kluby z byłej NRD było mało racjonalne, o tyle wejście koncernu Red Bull do Lipska było jak realizacja bardzo prostego przepisu na sukces. W Lipsku był nowoczesny stadion zbudowany na niemieckie mistrzostwa świata w 2006 roku, nie było za to żadnej konkurencji w całym regionie. Myślę, że na całym kontynencie nie było lepszego miejsca do spokojnego budowania klubu europejskiego formatu. Byłem na meczu RB w Lipsku, klub zagospodarował potrzebę czystej rozrywki w mieście. Wielu tutejszych kibiców traktuje mecz jak wyjście na koncert czy wydarzenie kulturalne i nie widzi potrzeby zakładania klubowych barw, co jest ewenementem na niemiecką skalę. Ale czy kibicom tradycjonalistom się to podoba, czy nie, frekwencja utrzymuje się na poziomie 45 tys., z marketingowej perspektywy to majstersztyk. Mam kolegę z Lipska, który na RB nigdy nie pójdzie, nawet gdyby chodziło o finał Ligi Mistrzów. Lokomotive i Chemie Lipsk mogą mieć piękne tradycje, ale grają na starych stadionach w czwartej lidze. Dla fanów, którzy nie są takimi tradycjonalistami, wybór jest prosty.

Czytaj więcej

Czemu polscy trenerzy nie pracują na Zachodzie? "Marka w Europie nie istnieje"

Gdy w Dortmundzie odwiedziłem muzeum niemieckiego futbolu, piłce w NRD poświęcona była niewielka część stałej wystawy. Natomiast w muzeum NRD w Berlinie wątek bratobójczego meczu z RFN podczas mundialu 1974 był mocno wyeksponowany.

To był najważniejszy mecz w historii piłki w NRD. Wygrana na terenie wroga to był wielki sukces propagandowy, dalsze wyniki dla władz nie miały już znaczenia. Ciekawe jest to, że część kibiców ze wschodnich Niemiec na tamtym mundialu kibicowała RFN, byli też pewnie tacy, którzy trzymali kciuki za obie reprezentacje. Chyba tak naprawdę komuś spoza Niemiec trudno jest pojąć emocje towarzyszące niemieckim kibicom podczas tamtego turnieju. A jeszcze do tego dochodzą wciąż żywe teorie spiskowe, które mówią, że porażka RFN z NRD była celowa, by w drugiej rundzie grupowej mundialu zamiast z Brazylią, Argentyną i Holandią zagrać z Polską, Jugosławią i Szwecją.

Po latach byli reprezentanci NRD są rozżaleni, że dzisiejsza reprezentacja Niemiec przez sporą część kibiców i mediów jest traktowana jako kontynuatorka tradycji tylko kadry RFN. „Gdy widzę w statystykach piłkarskich, że w 1974 roku Niemcy przegrali z NRD, to zastanawiam się, kim w takim razie ja jestem, jak nie Niemcem?” – czytałem wypowiedź jednego z nich w magazynie „11 Freunde”.

Niemcy przegrali z Niemcami – w przypadku NRD to faktycznie zdanie bardzo symboliczne.

Mateusz Kasprzyk (ur. 1993)

Szczecinianin, bloger, kibic Pogoni Szczecin i miłośnik podróży – przede wszystkim po byłej NRD i byłej Jugosławii. Autor piłkarskich przewodników po byłej NRD (lata 2021/2022 i 2024 – oba dostępne online za darmo), e-booka „Za kulisami futbolu w byłej NRD” oraz tekstów na fanpage’u „Ja Volim Fudbal Traveling & Groundhopping” i blogu www.przewodnikponrd.blog

Sześć dni po upadku Muru Berlińskiego, 15 listopada 1989 r., reprezentacja Niemieckiej Republiki Demokratycznej rozegrała swój ostatni w historii mecz eliminacji mistrzostw świata. W Austrii przegrała 0:3 i na finiszu straciła awans na mundial. Jeśli kibice ze wschodnich Niemiec liczyli, że zjednoczenie kraju przyniesie tamtejszemu futbolowi rozkwit, po 35 latach muszą czuć podobną gorycz jak po tamtym blamażu w Wiedniu.

Oczekiwania w NRD na pewno były inne, ale musimy się zastanowić, czy tak naprawdę ta historia mogła się potoczyć inaczej. Uważam, że w Europie nie ma drugiego takiego miejsca jak Niemcy Wschodnie, w którym zmiany polityczne tak bardzo wywróciły „piłkarski stolik” do góry nogami. Oczywiście, jest wiele przykładów klubów zza żelaznej kurtyny, które po gwałtownych zmianach w kraju straciły na znaczeniu na kontynencie: Steaua Bukareszt zdobywała Puchar Europy Mistrzów Krajowych jeszcze w 1986 r., a Crvena Zvezda Belgrad – w 1991 r. Jeśli spojrzymy na demoludy, to – w uproszczeniu – piłka nożna w tych krajach po obaleniu komunizmu trochę podupadła, trzeba było czasu na odnalezienie się w nowej rzeczywistości, w Polsce też. A jednak będę przekonywał, że sytuacja futbolu w NRD była nieporównywalna, a casus zjednoczenia Niemiec pozostaje unikalny.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Jędrzej Pasierski: Dobre kino dla 6 widzów
Plus Minus
„Konklawe”: Efektowna bajka o konklawe
Materiał Promocyjny
Ładowanie samochodów w domu pod każdym względem jest korzystne
Plus Minus
Pułapki zdrowego rozsądku