Plus Minus: Dzidosław Żuberek. To jedno z moich najsilniejszych skojarzeń z występami polskich drużyn w europejskich pucharach.
Łódzki Klub Sportowy.
Tak, ŁKS po mistrzostwie w 1998 roku sprzedał najlepszego piłkarza Mirosława Trzeciaka, a zamiast niego Manchesterowi United na Old Trafford miał zagrozić ów napastnik sprowadzony z trzecioligowej Piotrcovii Piotrków Trybunalski. Dwa lata później Polonia Warszawa swego asa Emmanuela Olisadebe próbowała zastąpić Tomaszem Reginisem z drugoligowego Świtu Nowy Dwór Mazowiecki. Gdy dekadę później z Lecha Poznań odchodził Robert Lewandowski, rzeczywisty następca przyszedł już po eliminacjach Ligi Mistrzów. Mógłbym ciągnąć tę litanię jeszcze długo. Mamy lato 2024 roku, a Śląsk Wrocław przed grą w Europie nie znajduje realnego następcy swego kapitana i najlepszego strzelca Erika Expósito, a Jagiellonia stopniowo wyprzedaje polskich liderów, Bartłomieja Wdowika i Dominika Marczuka. Zima zaskakuje drogowców, a puchary – polskich pucharowiczów. Czasy się zmieniają, a nasze kluby są niemal zawsze nieprzygotowane. Zbigniew Boniek wiele aspektów polskiej piłki podsumowuje frazą: „to wszystko z biedy”. Czy ma rację?
Polskie kluby piłkarskie nie są biedne, tego wytłumaczenia nie przyjmuję. Spółka Ekstraklasa wynegocjowała świetną umowę na sprzedaż praw telewizyjnych, to dziesiąty najwyższy kontrakt tego typu wśród lig europejskich, niedaleko za holenderską Eredivisie. Kibice oglądają polską ligę nie tylko przed ekranem, ale też na stadionach, rosnąca frekwencja w ostatnim czasie nie tylko przekłada się na ładny „obrazek” w telewizorze, ale też na realne wpływy do klubów. I nawet przeciętne kluby Ekstraklasy – jak mówił mi na potrzeby książki czeski napastnik Legii Warszawa Tomáš Pekhart – płacą piłkarzom cztery razy wyższe pensje niż średniak z jego ojczyzny, Slovan Liberec. A jednak to czeskie kluby dość regularnie grają w Lidze Mistrzów lub w dalszych rundach Ligi Europy i Ligi Konferencji, a nasze nie. I w dużym stopniu o tym, że gdzie indziej „się da”, a u nas „się nie da”, jest moja książka „Jak (nie) grać w Europie”.
Mam wrażenie, że choć polskie kluby wcale nie są biedne, to bardzo chcą w to wierzyć i chcą, by wszyscy dookoła w to wierzyli, bo dla ich władz jest to jakaś wymówka. Prezes Lecha Poznań Karol Klimczak, a więc jednej z najbardziej stabilnych, o ile nie najstabilniejszej „firmy” w całej Ekstraklasie, mówił w okresie pandemii koronawirusa o zagrożeniu bankructwem, a „w ramach solidarności” nawet zarabiający grosze pracownicy klubu mieli obcięte pensje.