Paradoksy wrażliwego Rosjanina

Dostojewski zawiera w sobie rosyjski paradoks – zarówno wielką kulturę, jak i łatwość zachwytu nad wrażliwą duszą szalonego zbrodniarza z siekierą i relatywizowania zła dokonywanego w imię sprawy.

Publikacja: 15.11.2024 15:20

Portret Fiodora Dostojewskiego autorstwa Wasilija Pierowa, 1872 r.

Portret Fiodora Dostojewskiego autorstwa Wasilija Pierowa, 1872 r.

Foto: SJArt/Alamy/be&w

Niedawno, 11 listopada, świętowaliśmy rocznicę odrodzenia niepodległości. Zabory to czas (o dziwo?) wyjątkowo płodny literacko. Był także kluczowy dla ukształtowania się nowoczesnej polskiej tożsamości narodowej, z autoidentyfikacją w dużej mierze opartą na odrzuceniu Rosji i przeciwstawieniu się Rosjanom, utożsamianym z okrucieństwem, wschodnim barbarzyństwem i z tymi, którzy odbierają wolność innym. Nieco hiperbolizując – kto ty jesteś? Nie-Rosjanin mały.

Najlepiej i na różnych poziomach wyrażają to oczywiście „Dziady” Mickiewicza (skądinąd święto także obchodzone dopiero co, w nocy z 31 października na 1 listopada, zbiegające się zatem z późniejszym odzyskaniem niepodległości). W słynnym „Ustępie” III części czytamy o Petersburgu, mieście teoretycznie wzniesionym na wzór zachodnich stolic, w praktyce, zdaniem wieszcza, naznaczonym zbrodnią założycielską, ociekającym krwią ludu wypełniającego kaprysy bezlitosnego władcy, będące wieżą Babel okrutnie parodiującą europejskie wzorce.

„Car upodobał, i stawić rozkazał,

Nie miasto ludziom, lecz sobie stolicę:

Car tu wszechmocność woli swej pokazał. –

W głąb ciekłych piasków i błotnych zatorów

Rozkazał wpędzić sto tysięcy palów

I wdeptać ciała stu tysięcy chłopów.

(...)

ludzi ręką był Rzym budowany,

A Wenecyją stawili bogowie;

Ale kto widział Petersburg, ten powie:

Że budowały go chyba Szatany”.

Co niezwykłe, ten sam 11 listopada to jednak również rocznica urodzin znanego rosyjskiego pisarza, który żył i tworzył w tym samym okresie, a związany był całe życie z tymże właśnie Petersburgiem. Ów twórca Polaków nie lubił, a poprzez swoje powieści poruszające m.in. temat ludzkiej natury, okrucieństwa i skłonności do zła niepodważalnie stał się częścią kanonu Zachodu – tego Zachodu, do którego Polacy tak bardzo aspirowali. Można by powiedzieć – Pan Bóg ma poczucie humoru.

Gombrowicz pisał w „Dzienniku”: „Nie będziemy narodem prawdziwie europejskim póki nie wyodrębnimy się z Europy – gdyż europejskość nie polega na zlaniu się z Europą, lecz na tym, aby być jej częścią składową – specyficzną i nie dającą się niczym zastąpić”. Problem Polaków polegał często na tym, że dokonali tego Rosjanie dzięki dorobkowi swojej XIX- i XX-wiecznej kultury. Zajęli w zachodnioeuropejskiej wyobraźni miejsce wyjątkowego, fascynującego, „innego” ze Wschodu. Przekonywanie elit Francji czy Niemiec, że naród, który wydał Puszkina, Gogola, Czajkowskiego, Turgieniewa, Dostojewskiego, Tołstoja, Czechowa, Rachmaninowa jest w rzeczywistości narodem dzikich barbarzyńców, było z góry skazane na porażkę. Nam zaś latami trudno było pokazać, że mamy własną tożsamość i zdanie, a nie jesteśmy po prostu czymś „pomiędzy” jednym a drugim mocarstwem politycznym i kulturowym.

Jednocześnie naiwni byli i są także ci próbujący na siłę robić z Dostojewskiego pisarza europejskiego. To twórca, w którym szczególnie ogniskuje się to napięcie. Był o tyle zachodni, że doskonale znał tamtejszą kulturę i filozofię, a także mówił i czytał po francusku – wówczas był to najważniejszy język międzynarodowy. Był jednak w głębi duszy prawosławnym Rosjaninem, miał jasny światopogląd i wyraźnie dawał mu wyraz w swych powieściach. Dostojewski odrzucał aksjologię liberalnego, oświeceniowego i postępowego Zachodu, choć ją dobrze znał i sam był na nią w młodości bardziej otwarty.

Czytaj więcej

Trochę Polak, trochę zdrajca

Jestem autodestrukcyjny

Podstawowym tematem Rosjanina są od początku krzywda i wykluczenie oraz dylematy moralne ludzi próbujących się z nich wyrwać. Jego debiutanccy „Biedni ludzie”, napisani, gdy miał 22–23 lata, składają się z listów dwójki życiowych rozbitków. Oboje są pogrążeni w lękach i boją się samotności, ale spodziewają się ze strony innych ludzi głównie poniżenia i kolejnych ran. Nastrój najlepiej wyraża opowieść bohaterki o śmierci chłopca, w którym się kiedyś kochała. Gdy leżał chory, poprosił ją o odsunięcie zasłony, by jeszcze raz zobaczyć słońce. Zrobiła to, ale za oknem pokazało się beznadziejnie szare niebo. Spojrzał na nie, pokiwał głową ze zrozumieniem – widocznie tak być musiało – i umarł.

Światłem, które niekiedy przedostaje się do życia bohaterów kolejnych powieści Dostojewskiego, jest miłość – nie tylko romantyczna, często także np. rodzicielska. Próba otwarcia się na nią to jednak zawsze ryzyko wystawienia się na odrzucenie. Co gorsza, by naprawdę przyjąć miłość drugiego, trzeba być najpierw zdolnym do zaakceptowania siebie samego oraz uznania, że dobro jest w ogóle możliwe dla tak marnej istoty jak ja sam. Wyraźnie widzimy autodestrukcyjne skłonności człowieka pogrążającego się w otchłani rozpaczy – krzywdzącego siebie i innych, by pokazać nieuchronność cierpienia i zamknąć sobie drogę do szczęścia. Człowiek potrafi wręcz rozkoszować się własnym bólem i krzywdą lub traktować je jako formę zemsty na społeczeństwie. Dobrze wyraża to zdanie z „Młodzika” – „przecież ją tylko naprawdę kocham, a właśnie ją jedną najbardziej dręczę”. Niekiedy też odrzucenie i skrzywdzenie Drugiego jest ceną za własny awans w bezwzględnym świecie – jak w finale „Biednych ludzi”.

Wyjątkowość biografii Dostojewskiego polega także na bezpośrednim zbliżeniu się do dwóch zagadek wiszących nad ludzkością – tajemnicy śmierci i tajemnicy zła. Prawdopodobnie żaden inny człowiek nie miał jednocześnie tak ekstremalnych doświadczeń – przeżycie własnej egzekucji, ułaskawienie otrzymane tuż przed wykonaniem orzeczonego wyroku oraz spędzenie czterech lat na katordze i poznanie z bliska okrutnych zbrodniarzy i rozmaitych rzezimieszków – oraz talentu literackiego pozwalającego je opisać. Inaczej niż wielu pięknoduchów Dostojewski naprawdę zanurzył się w świat społecznego marginesu. Wyniósł z tego głębokie przekonanie, że nawet najgorszy zwyrodnialec może się nawrócić i odzyskać człowieczeństwo, ale także, że drogą do tego jest uznanie własnej odpowiedzialności za popełnione czyny. Inaczej niż później Tołstoj, jasno opowiadał się za istnieniem wolnej woli.

Zarazem wiedział, że ludzie niejednokrotnie rzeczywiście czynią zło nie wskutek przemyślanych i przekalkulowanych decyzji, ale opętania przez drzemiące w nich demony, które w danym momencie wzięły nad nimi górę. A gdy już raz chwycili za siekierę, trudno było się zatrzymać.

Jego powieści są pełne samobójców i morderców, którzy przegrali walki sami ze sobą, dokonując czynów wręcz absurdalnych, niejednokrotnie uciekając w zło z lęku przed dobrem, które mieli na wyciągnięcie ręki. Dostojewski podziela spojrzenie św. Pawła – „Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę. Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, już nie ja to czynię, ale grzech, który we mnie mieszka”. Każdy ma szansę poskromić swoje biesy, jeżeli opowie się za Chrystusem i będzie chciał się do Niego maksymalnie upodobnić. Niemniej zdaniem pisarza taki ktoś powinien wyrzec się przy tym oświeceniowej wiary w magiczną moc reedukacji czy zdobywania wiedzy. Nie tędy droga! – woła petersburżanin.

We „Wspomnieniach z domu umarłych” czytamy: „Na katordze bywa czasem tak, że znamy człowieka kilka lat i sądzimy o nim, że to zwierzę, nie człowiek, gardzimy nim. Aż raptem nadchodzi przypadkiem chwila, w której jakiś mimowolny poryw odsłania jego duszę i nagle widzimy w nim takie bogactwo, uczucie, serce, takie przedziwne zrozumienie własnego i cudzego cierpienia, że się nam jak gdyby otwierają oczy i w pierwszej chwili nie wierzymy temu, cośmy sami zobaczyli i usłyszeli. Bywa też odwrotnie: wykształcenie współistnieje niekiedy z takim barbarzyństwem, z takim cynizmem, że zbiera nas odraza i choćbyśmy byli najdobrotliwsi czy najprzychylniej nastawieni, nie znajdujemy w swym sercu ani wytłumaczenia, ani usprawiedliwienia”.

Empatia Dostojewskiego dla odszczepieńców, ekscentryków i złoczyńców zapowiada nam współczesną fascynację freakami. Człowiek z podziemia poniekąd antycypuje Roberta De Niro z „Taksówkarza” czy kolejne wcielenia Jokera. Ludzi naznaczonych, poranionych, niezdolnych do pokojowej koegzystencji z innymi, mszczących się na społeczeństwie, choć często pragnęliby pojednania z nim i akceptacji.

Poglądy pisarza miały głębszą podbudowę. Inspirował się VII-wiecznym mistykiem, św. Maksymem Wyznawcą. Propagował on ideę dążenia człowieka do stanu przebóstwienia – połączenia w sobie natury stworzonej i niestworzonej na wzór złączenia w ciele Chrystusa natury boskiej i ludzkiej. W jego optyce człowiek nie podniesie się z błota bez Łaski, ale niezbędne jest także porzucenie „dochodzenia rzeczy tego świata” i „roztrząsania rozumu” na rzecz całkowitego zawierzenia Bogu. Katolicka równowaga między rozumem a wiarą była dla Dostojewskiego przejawem pychy i zalążkiem protestantyzmu, a w dalszej kolejności oświecenia i ideologii odrzucających Boga. Warto zwrócić uwagę, że racjonalistyczni bohaterowie jego powieści, często – jak np. Iwan Karamazow – reprezentujący nowoczesną zachodnią filozofię, nie przegrywają bitwy na argumenty. Jeśli już, to widzimy, że ich „mędrkowanie” jest ostatecznie dezintegracyjne i nie nadaje istnieniu człowieka głębokiego sensu, podczas gdy od rozpaczy są w stanie uciec postaci wybierające dotarcie do „pierwotnej integralności swojej duszy”, święci szaleńcy. Jak pisał Ryszard Przybylski, ów jurodiwy „jest świadomością religijną w stanie czystym i dlatego żyje poza czasem, w wiecznym teraz”. Jest zawsze trochę komiczny, ale „lepiej być napełnionym śmiesznością i pokorą niż pustką i obojętnością”.

Przeciw ideologiom

Jaskrawo po imieniu rzeczy są nazwane w „Biesach”, gdzie Kiryłow programowo dąży do deifikacji rozumianej jako afirmacja człowieka-boga, w kontrze do Boga-człowieka. Jak pisała Maria Janion, „Kiryłow pragnie dokonać deifikacji przez filozoficzne samobójstwo. Można to rozumieć jako rosyjską wersję skrajnego antropocentryzmu. Postawa autodeifikacji została dokładnie opisana, zwłaszcza przez Leszka Kołakowskiego, jako prowadząca do totalitarnego zniewolenia”. Jej zdaniem u Dostojewskiego „człowiek, odrzucając Boga, we własnych oczach ogromnie stracił na godności. Ostentacyjnie wyrzekając się wszczepionego przez Boga poczucia winy, narusza porządek świata i nie może odróżnić tego, co złe, od tego, co dobre”. Równocześnie jednak, co widzimy na przykładzie Stawrogina, „dawniej buntownik przegrywał i następowało katharsis. Teraz nie jest w stanie wyróżnić boskich wartości, z którymi walczy”.

Czesław Miłosz zwracał z kolei uwagę, że u Dostojewskiego „pojawia się nowoczesne pojęcie sił demonicznych działających najpierw jako idee i w ten sposób obierających ludzi za swoje narzędzia”. Antycypuje tragedie XX wieku, nazizm i komunizm. Dostojewski nie widzi alternatywnej ścieżki ucieczki od niebezpieczeństwa utopizmu niż chrześcijaństwo. Pojednanie z Bogiem jest dla autora „Zbrodni i kary” tożsame z pojednaniem z naturą oraz pojednaniem z drugim człowiekiem w kontrze do alienacji, atomizacji i rozpadu pierwotnego poczucia wspólnoty. Odrzucając Chrystusa, człowiek apostatycznej cywilizacji liberalnej odrzuca ideał, do którego dąży jako jednostka, a który jednocześnie pozwoliłby mu być naprawdę sobą, rozkwitnąć jako indywidualność. Jak pisze Przybylski, dla Dostojewskiego „Tylko wiara może zatrzymać w człowieku osobę. Stawrogin zniszczył dom swojej duszy. Został sam ze swoją pustką, której nic już nie mogło wypełnić”. Paradoksalnie to przebóstwienie ma dać też pełnię człowieczeństwa. Wejście na drogę pojednania jest możliwe nawet – a może wręcz szczególnie – dla zbrodniarzy.

Postaci Dostojewskiego są często niezwykle wrażliwe, możemy odnaleźć w nich nasze własne lęki czy pragnienia w formie wyjątkowo wyostrzonej, co może przerażać, ale za to ułatwia ich nazwanie. Jak pisał trafnie Bohdan Urbankowski, jego bohaterowie „przeżywają jak gdyby kilka oktaw psychicznych jednocześnie: uczucia zwierząt i wzruszenia aniołów, ekstazy religijnie i szaleństwa rozpaczy. Nikt nie potrafi przeżywać tak mocno jak Nastazja Filipowna, jak szalony Rogożyn, Grusza czy Dymitr Karamazow. Nikt nie potrafi tak szybko – z taką zachłannością przeżyć, z taką chciwością życia – przerzucać się z nastroju w nastrój, z szaleństwa w szaleństwo tak, jakby chcieli doświadczyć wszystkiego najmocniej, najprędzej, jakby i ich podświadomie ścigał lęk przed śmiercią, jakby nie tylko Myszkin widział trupią twarz i wątpił w zmartwychwstanie”. Wydaje się, że czyni to je ciekawymi, zwłaszcza w czasach takich jak nasze, gdy z mniej lub bardziej poważnymi problemami psychologicznymi zmaga się – choć często skrycie – znaczna część społeczeństwa.

Z tym rozchwianiem nierzadko łączy się również resentyment jako postawa życiowa. To pułapka, w jaką potrafią wpadać współcześni prawicowcy, bardziej nienawidzący siły liberalno-lewicowe niż opowiadający się za konkretnym programem pozytywnym. Sam Dostojewski i jego bohaterowie także nierzadko są porywczy w swej chęci naprawy świata i walce z postępowymi utopiami, ale wielokrotnie lądują przez to na rozmaitych mieliznach. Pusta wrogość wobec status quo może łatwo okazać się nihilizmem, ślepą zemstą lub formą pychy. Często jest też tak, że najbardziej nienawidzą „zgnilizny” ludzie, którzy sami z nią w formie rozmaitych pokus przegrywają. Najlepszą drogą do prawdziwej przemiany rzeczywistości jest zaczęcie od pokornej przemiany siebie. To dobrowolne przyjęcie cierpienia – na wzór Chrystusa – prowadzi do przywrócenia światu etycznej równowagi. U Dostojewskiego wyraźna jest też ewangeliczna chęć niesienia odkupienia celnikom i nierządnicom – w końcu Raskolnikow nawraca się dzięki prostytutce Sonii, choć był już blisko drogi Judasza, ulegającego rozpaczy wobec świadomości własnej marności. Chorzy są sobie nawzajem lekarzami, nosząc swoje brzemiona.

Czytaj więcej

Zdjąć odium radykalizmu

Czy wypada jeszcze czytać Rosjan

Dostojewski reprezentuje specyficznie rosyjski światopogląd, wobec którego z konieczności zdystansuje się mniej lub bardziej zarówno polski konserwatywny katolik, jak i – tym bardziej – polski liberał czy postępowiec. Polakowi tout court trudno patrzeć z entuzjazmem na mesjanistyczną wiarę w Rosję jako naród-Bogonoścę, którą wyznawał ten autor. Możliwe, że współcześnie twórca „Braci Karamazow” patrzyłby z sympatią na krucjatę Putina przeciw „zgniłemu Zachodowi”, podobnie jak robił to – póki żył – Sołżenicyn. To, czego możemy być pewni, to że z jego twórczości mogą czerpać ludzie o dowolnych poglądach, bo ogrom poruszanych przez niego problemów moralnych, filozoficznych i psychologicznych pozostaje wiecznie aktualny – niekiedy boleśnie. Dostojewski przedstawia w dialogach uczciwie również racje bohaterów, z którymi się nie zgadza. On sam zawiera w sobie rosyjski paradoks – zarówno wielką kulturę, jak i łatwość zachwytu nad wrażliwą duszą szalonego zbrodniarza z siekierą i relatywizowania zła dokonywanego w imię sprawy. Nie da się oddzielić jednego od drugiego. Koszmar dzisiejszych działań Rosji nie wziął się znikąd. Warto, żebyśmy rozumieli jego głębokie źródła – być może również dlatego, by wiedzieć, że pewne zjawiska nie znikną, gdy zmieni się lokator Kremla. Należy też mieć świadomość, że z jednego filozoficznego pnia potrafią wyrastać sprzeczne ideologie i rozbieżne postawy życiowe.

Częste w naszym kraju redukowanie petersburskiego pisarza do niechęci do Polaków byłoby jednak formą pseudopatriotycznego woke à rebours – podobnym do sprowadzania Churchilla do brzydkich słów o Indusach, Waszyngtona do posiadania niewolników, a historii Europy do kolonializmu i zbrodni wojennych. Polska prawica niekiedy nieświadomie przejmuje dyskurs postkolonialny, gdy może siebie obsadzić w roli ofiary zewnętrznego oprawcy. Czasem może to być zresztą ciekawe i wartościowe, ale tu wynika raczej z płytkiego i dość toksycznego poczucia krzywdy.

Przypomina to postawę jednego z popularnych prawicowych, pożal się Boże, celebrytów, który kilka lat temu przekonywał publicznie, że nie warto, by Polacy uczyli się niemieckiego albo rosyjskiego, bo powinni wiedzieć o Niemcach i Rosjanach tyle, że to nasi wrogowie i trzeba ich nienawidzić. Nie idźmy w tę stronę. Tym bardziej że drwiny z Polaków to śladowa cząstka twórczości Dostojewskiego obecna w kilku utworach, a nie czołowy motyw jego dzieła.

Niezwykłe spotkanie

Wydawało mi się, że nie potrzebuję dodatkowych argumentów za aktualnością Dostojewskiego. Dosłownie w wieczór przed terminem oddania tego tekstu przypadkiem poznałem jednak młodego chłopaka o delikatnych rysach twarzy, po którym widać było wysoką wrażliwość. Czułem, że kogoś mi przypomina, choć nie wiedziałem kogo. Początkowo był nieśmiały. Dostrzegłem też, że coś mu ciąży i waha się przed rozmową. Powoli zaczął się jednak otwierać. Okazało się, że tego dnia dostał kosza od dziewczyny, w której kochał się od lat i z którą planował wspólną przyszłość. Normalna, ludzka rzecz – zacząłem go więc pocieszać, tym bardziej że miał w sobie coś zachęcającego do szybkiego przełamywania nieznajomości. Bolało go, że został odrzucony, gdy wyjawił swoje wady przed osobą, z którą chciał być całkowicie szczery. Teraz trudno mu zaakceptować samego siebie i uwierzyć, że może być pokochany.

Powiedziałem, że pragnienie akceptacji to naturalna potrzeba, podobnie jak lęk przed tym, że ciemne strony naszej duszy nam ją uniemożliwią. Mamy w sobie nasiona resentymentu wobec świata i odruch prowokowania odrzucenia wobec przekonania, że nie zasługujemy na miłość. Dlatego tak bardzo potrafią nas drażnić matki, kochające bezwarunkowo, niezależnie od tego, co zrobimy. Nowy kolega całkowicie się zgodził. Zaczął mówić o scenie z serialu „Breaking bad” i bohaterze zmyślającym, że zabił psa, by inni uczestnicy terapii go odrzucili. Gdy nie zadziałało, zaczął przypisywać sobie śmierć coraz większej liczby zwierząt. W powietrzu wisiało pytanie – ile psów muszę zabić, żebyście mnie skreślili? Mówił też o tym, że starał się być dobry, nawet jeśli wiedział, że ma w sobie zdolność do zła. Wierzył w przyrodzoną godność człowieka. Zawsze był przeciw karze śmierci. Teraz czuje, że te wartości się w nim załamują.

W tej sytuacji nie mogłem nie wspomnieć o moich ulubionych „Notatkach z podziemia” – utworze doskonale wyrażającym te sprzeczne pragnienia, rozdarcie ludzkiej natury i mitomanię człowieka, który gardzi sobą, wobec czego gardzi także innymi. Z jednej strony rozpaczliwie pragnie ich uznania, z drugiej chce z ich strony poniżenia, upokorzenia, ostatecznego skreślenia – by już nigdy nie robić sobie złudzeń i móc delektować się ich niesprawiedliwą wrogością! Wspomniałem zresztą, że akurat na jutro mam do skończenia artykuł o Dostojewskim. Nieznajomy odrzekł na to, że grał w studenckim „Idiocie” księcia Myszkina, którego uważa za swoje alter ego. Dodał, że jeśli będzie miał syna, to planuje nazwać go Lew…

Czytaj więcej

„Braunek. Biografia”: Oleńka, czyli polskie dobro narodowe

Jakby uderzył we mnie piorun – tak! Momentalnie stało się jasne, kogo mi nowy znajomy przypominał – to książę Myszkin! Tak mówi, tak wygląda, tak się wyraża. Nawet ma taką samą awersję do egzekucji człowieka przez człowieka. Jakby tego było mało, wyznał w końcu, skąd owo „załamanie wartości” – cierpi tym bardziej, bo owa femme fatale, którą kochał, okazała się sypiać z jego bliskim kolegą. Znów – jak Nastazja Filipowna i Rogożyn. A on tak bardzo chciał dla niej dobra... Powiedziałem, że być może kochał swoje wyobrażenie o niej, a nie żywego człowieka. Trzeba kochać żywego człowieka mającego wady i dać sobie szansę bycia pokochanym jako żywy człowiek mający wady. Każda rana może się zagoić i dać przestrzeń na budowę nowej relacji z innym człowiekiem, tylko trzeba powstrzymać się przed dosypywaniem sobie samemu soli. Człowiek z podziemia nie chce zaakceptować, że zasługuje na miłość, więc woli rozkoszować się swoim bólem – choćby i bólem zęba, o którym pisze z entuzjazmem.

Na początek warto jednak przyjąć do wiadomości, że niezależnie od naszych ułomności i indywidualnego cierpienia podobne doświadczenia miały i mają równocześnie miliony ludzi, z których wielu następnie uporządkowało siebie i miało dobre życie. Musimy wiedzieć, że są w nas nasiona zła, mieszkają w nas biesy, ale nie jesteśmy ich niewolnikami. Dlatego jest dla nas nadzieja, dlatego też potrzebujemy akceptować siebie nawzajem i dawać sobie ciepło – nie tylko bliskim, ale także nieznajomemu, w którym widzieć będziemy bliźniego zasługującego na dobro. Mam nadzieję, że udało się chociaż trochę pocieszyć kolegę Myszkina. Pan Bóg naprawdę ma poczucie humoru.

Kacper Kita

Redaktor portalu Nowy Ład i autor książki „Saga rodu Le Penów”.

Szkice i notatki wykonane ręką Fiodora Dostojewskiego

Szkice i notatki wykonane ręką Fiodora Dostojewskiego

Alamy/be&w

Niedawno, 11 listopada, świętowaliśmy rocznicę odrodzenia niepodległości. Zabory to czas (o dziwo?) wyjątkowo płodny literacko. Był także kluczowy dla ukształtowania się nowoczesnej polskiej tożsamości narodowej, z autoidentyfikacją w dużej mierze opartą na odrzuceniu Rosji i przeciwstawieniu się Rosjanom, utożsamianym z okrucieństwem, wschodnim barbarzyństwem i z tymi, którzy odbierają wolność innym. Nieco hiperbolizując – kto ty jesteś? Nie-Rosjanin mały.

Najlepiej i na różnych poziomach wyrażają to oczywiście „Dziady” Mickiewicza (skądinąd święto także obchodzone dopiero co, w nocy z 31 października na 1 listopada, zbiegające się zatem z późniejszym odzyskaniem niepodległości). W słynnym „Ustępie” III części czytamy o Petersburgu, mieście teoretycznie wzniesionym na wzór zachodnich stolic, w praktyce, zdaniem wieszcza, naznaczonym zbrodnią założycielską, ociekającym krwią ludu wypełniającego kaprysy bezlitosnego władcy, będące wieżą Babel okrutnie parodiującą europejskie wzorce.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Jędrzej Pasierski: Dobre kino dla 6 widzów
Plus Minus
„Konklawe”: Efektowna bajka o konklawe
Materiał Promocyjny
Ładowanie samochodów w domu pod każdym względem jest korzystne
Plus Minus
Pułapki zdrowego rozsądku