Czy uszanowaliście moją osobę? Czy słowa wasze nie były pozbawione wibracji, czy mówiliście o mnie ze wzruszeniem, polotem i pasją, jak przystoi mówić o sztuce, czy też tylko wydobyliście ze mnie jakieś moje »poglądy« i obgryzaliście je jak suchy gnat z mojego szkieletu? Wiedzcie, że o mnie nie wolno mówić w sposób nudny, zwykły, pospolity. Zabraniam tego stanowczo. Domagam się – o sobie – słowa odświętnego. Tych, którzy pozwalają sobie mówić o mnie nudno i rozsądnie, karzę okrutnie: umieram im w ustach i oni mają w swoim otworze gębowym pełno mego trupa”.
Te słowa Witolda Gombrowicza z „Dziennika” zobowiązują i oplatają więzami oczekiwań zza grobu skromnego czytelnika, gdy ten ma ochotę na chwilę przybrać aktywną formę komentatora. Rytualny zachwyt i czapkowanie geniuszowi niczym małoszycki chłop swojemu panu byłoby prostsze. W oczywisty sposób groziłoby też jednak upupieniem, a w praktyce odcięciem od życiodajnych soków jego twórczości wszystkich pytających „dlaczego zachwyca, skoro nie zachwyca?”. 4 sierpnia mija 120 lat od narodzin Witolda Gombrowicza. Jego barwna twórczość może stale pobudzać nas do refleksji i działania jako Polaków i jako ludzi.
Czytaj więcej
68 lat po tym, gdy Jean-Marie Le Pen pierwszy raz został posłem, jego córka ma szansę przejąć rządy we Francji. Nie byłaby to jednak wymarzona prezydentura, ale kohabitacja z Emmanuelem Macronem. Nie brakuje głosów, że prezydent zastawia pułapkę na partię Le Pen.
Licytacja o Wielkiego Pisarza
Jednym z głównych powodów, dla których Gombrowicz pozostaje aktualny i ciekawy, wydaje się właśnie niemożność jego obgryzienia i zaszufladkowania. Pisarz w swojej autokreacji wraz ze świadomym plątaniem fikcji, fantazji i elementów biografii, dzieła i twórcy, konsekwentnie dążył do tego, by być jedynym w swoim rodzaju. Chciał przez to fascynować i pociągać, a jednocześnie trzymać na dystans. Zarazem jak mało który twórca Gombrowicz bez przerwy ma przyprawiane gęby. Prawicowcy często robią z niego „taniego demona”, wrogiego Bogu, narodowi i rodzinie degenerata. Liberałowie i lewica nierzadko zaś próbują przedstawić go jako wzorowego postępowego dekonstruktora, krytyka tradycji wyprowadzającego Polaków z polskości niczym Mojżesz Żydów z Egiptu. Jednak prawda jest taka, że każdy chętny znajdzie pasujący do swojej teorii pojedynczy cytat z Gombrowicza i jest to stan zamierzony. Ma to mniej więcej tyle sensu, co robienie z Jacka Kaczmarskiego patetycznego „barda Solidarności” i śpiewanie „Murów” tak, jakby składały się z samego refrenu.
Niemniej ten wyścig jest też poniekąd zwycięstwem Gombrowicza, który z pewnością chciałby, by licytowano się o niego, ponieważ najbardziej obawiał się obojętności i zapomnienia. Trzeba jednak pamiętać, że pisarz nie chciał, aby wtłaczano go w jakiekolwiek sztywne ramy ideologiczne. Widać to było choćby w ostatnich miesiącach jego życia, gdy wyrażał dystans wobec obserwowanego z bliska maja 1968, który teoretycznie można by zinterpretować w duchu powracającego w jego twórczości tryumfu młodości nad starym porządkiem. Gombrowicz bez wątpienia akceptuje nowoczesność, często ją afirmuje, ale pozostaje wobec jej kolejnych produktów sceptyczny i ostrożny. Jest też zawsze przekorny i lubi prowokować zarówno jako pisarz, jak i człowiek. W rozmowach z Francuzami potrafił bawić się, odgrywając stereotypowego Polaka – np. ostro atakując Związek Sowiecki i udając antysemitę.