Trochę Polak, trochę zdrajca

Ostatecznie dzieło hreczkosieja z Małoszyc nie jest jednak redukowalne do jednej myśli, analogii czy stanu emocjonalnego. 120 lat później problemy podejmowane przez Gombrowicza pozostają żywe i są w znacznej mierze uniwersalne.

Publikacja: 02.08.2024 17:00

Gombrowicz całość relacji międzyludzkich ujmuje jako niekończącą się grę, walkę o pozycję i uwagę. N

Gombrowicz całość relacji międzyludzkich ujmuje jako niekończącą się grę, walkę o pozycję i uwagę. Na zdjęciu: Witold Gombrowicz w swoim mieszkaniu z Ritą Labrosse i Marią Paczowską, Francja, Vence, willa Alexandrine, 1967 r.

Foto: Bohdan Paczowski/FOTONOVA

Czy uszanowaliście moją osobę? Czy słowa wasze nie były pozbawione wibracji, czy mówiliście o mnie ze wzruszeniem, polotem i pasją, jak przystoi mówić o sztuce, czy też tylko wydobyliście ze mnie jakieś moje »poglądy« i obgryzaliście je jak suchy gnat z mojego szkieletu? Wiedzcie, że o mnie nie wolno mówić w sposób nudny, zwykły, pospolity. Zabraniam tego stanowczo. Domagam się – o sobie – słowa odświętnego. Tych, którzy pozwalają sobie mówić o mnie nudno i rozsądnie, karzę okrutnie: umieram im w ustach i oni mają w swoim otworze gębowym pełno mego trupa”.

Te słowa Witolda Gombrowicza z „Dziennika” zobowiązują i oplatają więzami oczekiwań zza grobu skromnego czytelnika, gdy ten ma ochotę na chwilę przybrać aktywną formę komentatora. Rytualny zachwyt i czapkowanie geniuszowi niczym małoszycki chłop swojemu panu byłoby prostsze. W oczywisty sposób groziłoby też jednak upupieniem, a w praktyce odcięciem od życiodajnych soków jego twórczości wszystkich pytających „dlaczego zachwyca, skoro nie zachwyca?”. 4 sierpnia mija 120 lat od narodzin Witolda Gombrowicza. Jego barwna twórczość może stale pobudzać nas do refleksji i działania jako Polaków i jako ludzi.

Czytaj więcej

Zdjąć odium radykalizmu

Licytacja o Wielkiego Pisarza

Jednym z głównych powodów, dla których Gombrowicz pozostaje aktualny i ciekawy, wydaje się właśnie niemożność jego obgryzienia i zaszufladkowania. Pisarz w swojej autokreacji wraz ze świadomym plątaniem fikcji, fantazji i elementów biografii, dzieła i twórcy, konsekwentnie dążył do tego, by być jedynym w swoim rodzaju. Chciał przez to fascynować i pociągać, a jednocześnie trzymać na dystans. Zarazem jak mało który twórca Gombrowicz bez przerwy ma przyprawiane gęby. Prawicowcy często robią z niego „taniego demona”, wrogiego Bogu, narodowi i rodzinie degenerata. Liberałowie i lewica nierzadko zaś próbują przedstawić go jako wzorowego postępowego dekonstruktora, krytyka tradycji wyprowadzającego Polaków z polskości niczym Mojżesz Żydów z Egiptu. Jednak prawda jest taka, że każdy chętny znajdzie pasujący do swojej teorii pojedynczy cytat z Gombrowicza i jest to stan zamierzony. Ma to mniej więcej tyle sensu, co robienie z Jacka Kaczmarskiego patetycznego „barda Solidarności” i śpiewanie „Murów” tak, jakby składały się z samego refrenu.

Niemniej ten wyścig jest też poniekąd zwycięstwem Gombrowicza, który z pewnością chciałby, by licytowano się o niego, ponieważ najbardziej obawiał się obojętności i zapomnienia. Trzeba jednak pamiętać, że pisarz nie chciał, aby wtłaczano go w jakiekolwiek sztywne ramy ideologiczne. Widać to było choćby w ostatnich miesiącach jego życia, gdy wyrażał dystans wobec obserwowanego z bliska maja 1968, który teoretycznie można by zinterpretować w duchu powracającego w jego twórczości tryumfu młodości nad starym porządkiem. Gombrowicz bez wątpienia akceptuje nowoczesność, często ją afirmuje, ale pozostaje wobec jej kolejnych produktów sceptyczny i ostrożny. Jest też zawsze przekorny i lubi prowokować zarówno jako pisarz, jak i człowiek. W rozmowach z Francuzami potrafił bawić się, odgrywając stereotypowego Polaka – np. ostro atakując Związek Sowiecki i udając antysemitę.

Polacy pieszczą swe boleści

Wytyczaniu ścieżek oswojenia autora „Kosmosu” przez prawicę wiele miejsca poświęcili już tacy znakomici myśliciele, jak prof. Dariusz Gawin czy dr Paweł Rojek. Rzecz jasna nie ma sensu na siłę robić z pisarza konserwatysty, którym zdecydowanie nie był. Warto jednak odnotować, co z jego dzieła mogą wyciągnać także osoby o odmiennych (niekiedy biegunowo) od niego poglądach. Najlepiej od razu wziąć byka za rogi i zabrać się za szalenie obrazoburczy „Trans-Atlantyk”. Przedstawiona w powieści kpina z polskiego charakteru narodowego i hurrapatriotyzmu jest ostra, pytania o sens bycia Polakiem bezceremonialne, ale całość nie musi być interpretowana jako Polsce wroga. Jak pisał Czesław Miłosz, „Gombrowicz miał umysł niepodległy i wcześnie doszedł do wniosku, że jeżeli ktoś jest garbaty, na nic nie zda się udawać, że garbu nie ma, że przeciwnie, mówiąc o sobie jako garbatym odzyskuje swoje niegarbate człowieczeństwo”. Przyjmował dane sobie tożsamości Polaka i szlachcica, eksponując je i badając się nimi, a przy tym rozważając ich sens i konsekwencje.

Sytuacja, w której znalazł się Gombrowicz, gdy przypłynął do Argentyny i na drugim końcu świata dowiedział się o wybuchu wojny, rzeczywiście była wyjątkowa, ale dała mu też wyjątkową możliwość zderzenia z polską formą. Jak pisał Stefan Chwin w artykule „Gombrowicz i forma polska”: „Ulokowanie akcji powieści w archetypicznej sytuacji polskiej klęski pozwoliło Gombrowiczowi na groteskowe uogólnienie psychospołecznych mechanizmów kompleksu oblężonej twierdzy”. Wrzesień 1939 r. jest rzeczywiście archetypicznie polski i w pewnym sensie wieczny. Polak ostatnich 250 lat żyje zasadniczo albo w trakcie klęski, agresji ze strony silniejszych sąsiadów i braku otrzymania pomocy z Zachodu, albo w ich cieniu, albo w lękliwym wyczekiwaniu, że wkrótce nastąpi. Utrata niepodległości po niecałych 20 latach od zakończenia wojny z bolszewikami musiała wielu smakować jak zderzenie z nieuchronnie ciążącym nad nami fatum.

Archetypiczna jest również reakcja Polaków. Tromtadracja i mocarstwowe fantazje, upokorzenie, dowartościowywanie się poprzez podkreślanie skali własnego cierpienia, przekonywanie cudzoziemców, że pomoc nam się moralnie należy. Język Gombrowicza doskonale oddaje sceny, które widzieliśmy wielokrotnie w ostatnich latach podczas dyskusji o polskiej polityce zagranicznej, ale także wewnętrznej – bo ten schemat łatwo jest przenieść na wrogie plemię. Wielu oddanych zwolenników PiS-u wierzy, że Tusk to sterowany z Berlina nowy Jaruzelski wprowadzający kolejny stan wojenny. Analogicznie mnóstwo oddanych zwolenników PO jest przekonanych, że Kaczyński to sterowany przez Putina pionek. Jedni i drudzy czują się często spadkobiercami Solidarności, a pośrednio, choć nie zawsze to sobie uświadamiają, także powstańców walczących z zaborcami. Po prostu można się poczuć jak w dniu świstaka.

„– Nic to, nic, nie bój się, już my wroga pokonamy!

A zaraz głośniej krzyknął: – Już my wroga pokonamy!

Wtedy więc jeszcze głośniej krzyknął: – Już my wroga pokonamy! Pokonamy!

Powstał i krzyczy: – Pokonamy! Pokonamy!

Słysząc te wykrzyki jego, a widząc, że z fotela wstał i Celebruje, a nawet Zaklina, ja na kolana padłem i, w tej Celebracji św. się stowarzyszając, krzyczę: – Pokonamy, pokonamy, pokonamy!”

Przedstawiony w „Trans-Atlantyku” Związek Kawalerów Ostrogi to fantastyczny obraz nakręcania się i wzajemnego utwierdzania Polaków w romantycznym mistycyzmie krwi oraz w przeświadczeniu, że im większe cierpienie, tym większa etyczna słuszność, więc każda ofiara ma sens. Stąd też wizja częstego w takich sytuacjach szantażu moralnego wobec wątpiących. Z tą metaforą mogłoby zgodzić się wielu konserwatywnych czy narodowych krytyków polskich wad narodowych. „Polski kompleks wyższości łączy się z kompleksem niższości” – to opinia, bardzo gombrowiczowska, lecz należąca do autora „Dziejów głupoty w Polsce”, Aleksandra Bocheńskiego, który był młodszy od Gombrowicza o całe dwa dni, bo urodził się 6 sierpnia 1904 roku. Monarchista, mocarstwowiec, zimny pragmatyk gotowy na niezwykle kontrowersyjne wybory, nawet kolaborację z Niemcami i komunistami, Znajdował się raczej na ideowych antypodach Gombrowicza. Ale przecież obaj byli przede wszystkim polskimi ziemianami obserwującymi zmierzch swojego stanu. Ich spojrzenie na świat było naznaczone pochodzeniem i właściwym oczytaniem w zachodniej myśli. Kiedyś jakiś współczesny Plutarch powinien zainteresować się tymi żywotami równoległymi.

Czytaj więcej

O czym myśli prawica

Narodowa niedojrzałość jako szansa

Problem polskiej skłonności do męczeństwa może przy autorze „Trans-Atlantyku” powracać tym bardziej, że kolejne okrągłe rocznice gombrowiczowskie nieuchronnie zbiegają się z Powstaniem Warszawskim, które wybuchło praktycznie dokładnie w jego 40. urodziny. Tym bardziej że sierpień to także miesiąc naszego największego tryumfu XX wieku – bitwy warszawskiej. Wydaje się jednak, że nadal 1 sierpnia budzi w nas większe emocje niż 15 sierpnia. Celebrowanie pięknej hekatomby przychodzi nam naturalniej niż świętowanie zwycięstwa.

Gombrowicz, żyjąc na Zachodzie, przeżywał status Polaków jako narodu drugorzędnego, podobnie jak przeżywał własny. Jego recepta dla zbiorowości była podobna jak dla jednostki. „Nie traćcie drogiego czasu na pościg za Europą – nigdy jej nie dogonicie. (...) Nie będziemy narodem prawdziwie europejskim póki nie wyodrębnimy się z Europy – gdyż europejskość nie polega na zlaniu się z Europą, lecz na tym aby być jej częścią składową – specyficzną i nie dającą się niczym zastąpić”.

Wybitny historyk literatury Jan Błoński w książce „Forma, śmiech i rzeczy ostateczne” poświęconej autorowi „Kosmosu” podsumował jego myśl następująco: „Przez wieki starali się Polacy o dojrzałość, o europejskość. I dlatego wyrzucali na śmietnik to, co stanowiło ich wyłączną własność: zdolność udawania, aktorstwo, niedojrzałość... złączone nierozerwalnie ze swobodą, lekkomyślnością, niepowagą”. Oczywiście żeby nie było za łatwo, w tym samym „Dzienniku” dostrzeżemy też niepokój o relatywizację – „Pytanie tylko, czy nie rozszerzam na naród programu, który jest tylko moją osobistą potrzebą?”.

Wydaje się, że szukając programu pozytywnego, rzeczywiście możemy spróbować w duchu gombrowiczowskiej antynomii dojrzałość/niedojrzałość zaakceptować swój własny status jako narodu mniej uformowanego od tych wielkich narodów Europy Zachodniej. Narodu, który ma pewną własną tożsamość i dorobek, ale któremu się jeszcze chce, ma wciąż ambicje, jest zdolny do pracy nad sobą i widzi w tym sens. Warto pomyśleć o Polakach jako o grupie, która ma swoje do zrobienia i udowodnienia, chce o siebie zawalczyć i imponować, jakkolwiek umie też uczyć się od innych i na własnych błędach. Nie jest statecznym, majętnym, niezwykle zasłużonym, ale dziś już zmęczonym, opasłym, chorowitym, bojącym się wykonywać gwałtowne ruchy i chcącym świętego spokoju narodem zachodnioeuropejskim.

Autor „Ferdydurke” wielokrotnie pokazywał, że fascynacja działa w dwie strony. Młodym imponuje dojrzałość, powaga, status. Starzy tęsknią za frywolną, świeżą, niezużytą, idealistyczną niedojrzałością. Wydaje się, że taka opowieść ma szansę trafić do wielu współczesnych młodych Polaków, którzy ukształtowali się już po upadku PRL. Znających Zachód, ale nie czujących się wobec niego tak marni jak ich rodzice. Którzy mają ambicje, co widzimy po wysokich oczekiwaniach wobec pracodawców i poparciu dla projektów rozwojowych, i jednocześnie nie godzą się na obciążenie bolesną przeszłością. Nie chcą być kolejnym pokoleniem w Związku Kawalerów Ostrogi. Potrafią odnaleźć się między gombrowiczowskimi biegunami syntezy i analizy, krytyki i afirmacji. Starość i młodość potrzebują siebie nawzajem, tak jak kapłanowi niezbędny jest błazen, a postowi karnawał.

Życie jako niekończąca się gra

To napięcie między dojrzałością a niedojrzałością jest obecne w życiu każdego człowieka. Dla Gombrowicza dodatkowo łączy się ono ze zderzeniem pragnienia bycia artystą z oczekiwaniami rodziny, która jest dla niego centralnym punktem odniesienia. To formacyjne doświadczenie mocno łączy go z Thomasem Mannem. Młodość i pierwsze próby literackie przyszłego autora „Doktora Faustusa” także upłynęły pod znakiem napięcia między chęcią rzucenia się w wir pisania a rodzinnymi oczekiwaniami „normalnej” pracy oraz wpisania się w dojrzały, stateczny, mieszczański porządek. Józio z „Ferdydurke” jest poniekąd kuzynem Tonia Krögera. Gombrowicz dopiero w wieku średnim był w stanie utrzymać się z pisarstwa. Rocznicę porzucenia pracy w banku świętował jako „dzień wyzwolenia”.

Nie tylko niestabilność materialna i egzystencjalne lęki, ale także pewna duchowa niedojrzałość jest związana z artyzmem. Widzimy tu dążenie do nieredukowalności i autentyzmu, typowe dla młodości. Ciągłe udowadnianie swojej wartości światu i sobie. Gombrowicz to uniwersalizuje. Całość relacji międzyludzkich ujmuje jako niekończącą się grę, walkę o pozycję i uwagę. Błoński pisze: „Celem zarówno twórczości, jak rozmowy jest zawładnięcie uwagą i psychiką bliźnich. Istotą obu jest gra zmierzająca do pokonania partnera, poddanie go własnej indywidualności”. „Witoldo” chce „odbić się” w innych, zostawić w nich swoją myśl, sprawić, by zastanawiali się nad nim, żyć w ich umysłach także długo po swojej śmierci. Gombrowicz idzie tu daleko, a w procesie autokreacji miesza siebie i dzieło. „Narzucić siebie ludziom! (...) Niech utwór stanie się mną” – powie na koniec życia Dominikowi de Roux. W tym wszystkim jest nieodłączna radość tworzenia i zabawy, jakże właśnie niedojrzała. „Patrzmyż dalej na naszego błazenka – jakimiż jeszcze figlami i skokami nas ucieszy!” – to zdanie z „Dziennika” znakomicie oddaje postawę jego autora, wiecznie uciekającego z gębą w ręku, ale też cyzelującego to, co daje z siebie innym.

Widzimy tu marzenia typowe dla twórcy, ale są to też do pewnego stopnia naturalne potrzeby człowieka, jakkolwiek rzadko myślimy w tych kategoriach. Choćby po szczypcie tego entuzjazmu, frywolności i chęci działania każdy z nas może przenieść do swojej szarej codzienności i wykorzystać je do walki o pozycję zawodową, do zabawiania bliskich, do zdobywania znajomych, a wreszcie do własnej, szeroko pojętej twórczości. Misterna gra autora „Ślubu” z całą impertynencją jego autokreacji uczy, że dowolna maska może przyrosnąć nam do twarzy, jeśli będziemy wystarczająco długo i dobrze odgrywać zadaną rolę. A źródłem wielkości może być nazwanie siebie samego wielkim oraz wola mocy. W książce „Wobec nihilizmu. Gombrowicz i Witkacy” dr Mateusz Werner przekonuje – „Bunt Gombrowicza przeciw wartościom odziedziczonym nie był buntem gwałconej słabości czy mniejszości – był sprzeciwem potęgi. (...) Ojciec i król ukryci za machinami oblężniczymi swego ojcostwa i królewskości są skazani na porażkę z otwartą wolą dominacji, samoświadomą swojej bezpodstawności”.

Czytaj więcej

Kataryna: Dzieci lasu

Od woli mocy do pesymizmu

Miłosz trafnie wskazywał, że w tym świecie brak jednak miejsca na dotyk, a tym samym na czułość i bliskość. U Gombrowicza „ludzie dotykają ludzi wyłącznie, żeby siebie władzą napompować, a dotkniętych umniejszyć”. Gra, zabawa i rywalizacja nigdy się nie kończą. W tym też są pewne niedojrzałość i lęk. „Cóż jednak, jaką pociechę, może mieć człowiek zamknięty w swoim bólu, jeżeli jego bliźni albo go dominuje, albo jest przez niego dominowany, a spotkanie się nigdy nie następuje?” – pyta noblista i proponuje niezwykle ciekawą analogię między „centralnym problemem” Gombrowicza a nędznym losem bohatera „Notatek z podziemia” Dostojewskiego, niezdolnego do kochania ani siebie, ani drugiego człowieka. Z czasów nam bliższych może pojawić się skojarzenie z „Cząstkami elementarnymi” Houellebecqa.

Ostatecznie dzieło hreczkosieja z Małoszyc nie jest jednak redukowalne do jednej myśli, analogii czy stanu emocjonalnego. 120 lat później problemy podejmowane przez Gombrowicza w niezwykle różnorodnej twórczości, od „Dziennika”, przez powieści i opowiadania, po dramaty, pozostają żywe i są w znacznej mierze uniwersalne. Jak w przypadku mało którego pisarza, obcując z jego twórczością, ma się poczucie obcowania z żywym człowiekiem, chcącym się przed nami otworzyć (przynajmniej tyle, ile trzeba!) i nas sobą skusić. Niemniej jest to kontakt wymagający i trzeba być ostrożnym, by nie przegrać szybko pojedynku na miny. Ale i tak warto próbować.

Kacper Kita jest redaktorem portalu Nowy Ład oraz autorem książki „Saga rodu Le Penów”.

Czy uszanowaliście moją osobę? Czy słowa wasze nie były pozbawione wibracji, czy mówiliście o mnie ze wzruszeniem, polotem i pasją, jak przystoi mówić o sztuce, czy też tylko wydobyliście ze mnie jakieś moje »poglądy« i obgryzaliście je jak suchy gnat z mojego szkieletu? Wiedzcie, że o mnie nie wolno mówić w sposób nudny, zwykły, pospolity. Zabraniam tego stanowczo. Domagam się – o sobie – słowa odświętnego. Tych, którzy pozwalają sobie mówić o mnie nudno i rozsądnie, karzę okrutnie: umieram im w ustach i oni mają w swoim otworze gębowym pełno mego trupa”.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Mistrzowie, którzy przyciągają tłumy. Najsłynniejsze bokserskie walki w historii
Plus Minus
„Król Warmii i Saturna” i „Przysłona”. Prześwietlona klisza pamięci
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Polityczna bezdomność katolików
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Ryszard Ćwirlej: Odmłodziły mnie starocie
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
teatr
Mięśniacy, cheerleaderki i wszyscy pozostali. Recenzja „Heathers” w Teatrze Syrena