Tak swoją „misję ratowniczą” na polsko-białoruskiej granicy opisał jeden z podgranicznych aktywistów w książce „Jezus umarł w Polsce” Mikołaja Grynberga i jest to jedna z tych relacji, które powinny solidnie wstrząsnąć każdym, kto nie jest politycznie ślepy na prawe lub lewe oko. Trudno mi sobie nawet wyobrazić, że można świadomie wybrać zostawienie 12-letnich dziewczynek pod „opieką” kogoś, kto mógł być handlarzem żywym towarem albo po prostu przemytnikiem ludzi, uznając, że dzieci są bezpieczniejsze z nim niż z polskimi pogranicznikami. Tłumaczenie sobie, że pogranicznicy wypchnęliby dzieci z powrotem na Białoruś, wygląda na nieudolną próbę uspokojenia własnego sumienia i racjonalizację skrajnie nieodpowiedzialnej decyzji. Ciekawe, jak się potem zasypia ze świadomością, że „uratowany” przed Strażą Graniczną „wujek” przy pierwszych kłopotach po prostu zostawi dzieci w lesie. Mam nadzieję, że dziewczynkom nic się nie stało. Mam też nadzieję, że kolejne przemycane dzieci spotkają w lesie tę straszną Straż Graniczną, a nie kolejnego bezrozumnego aktywistę, który ma większe zaufanie do przemytnika niż do polskich mundurowych. Życzyłabym sobie, żeby ta relacja stała się pretekstem do szerszej dyskusji na temat odpowiedzialnego ratowania. Jeśli już ktoś się musi upierać przy tym, że pomoc w przemycie ludzi jest ich ratowaniem.
Czytaj więcej
Monika Rosa: „Do tej pory prawo było ślepe na gwałty i molestowanie, wskazuje na to linia orzecznicza. Kobiety musiały udowadniać, że wystarczająco mocno się broniły przed sprawcą gwałtu. Seks bez zgody jest gwałtem”.
Siedem miesięcy po zmianie władzy niewiele się w tych sprawach zmieniło. Pogranicznicy nadal odstawiają z powrotem na Białoruś, aktywiści nadal pomagają się przemknąć. Jedyne, co się zmieniło, to pojawienie się po prawej stronie ochotniczej rezerwy Straży Granicznej w osobie napakowanych karków patrolujących granicę w poszukiwaniu zabłąkanych uchodźców, nad którymi będzie się można poznęcać przed oddaniem ich pogranicznikom. Każdy więc ma to, co lubi. Przemytnicy ludzi – pieniądze z przemytu, aktywiści humanitarni – dobre samopoczucie, a aktywiści antyhumanitarni – pretekst do skanalizowania podszytej rasizmem nienawiści pod pozorem ochrony polskich kobiet i dziewcząt.
Siedem miesięcy po zmianie władzy niewiele się w tych sprawach zmieniło. Pogranicznicy nadal odstawiają z powrotem na Białoruś, aktywiści nadal pomagają się przemknąć.
Najgorzej na tym wychodzą sami imigranci, których nadzieje na lepsze życie w Niemczech skończą się z chwilą odstawienia z powrotem do Polski przez niemieckich pograniczników. I tak sobie trwa ten układ wzajemnych zależności i złudzeń, którego nikt nawet nie próbuje rozmontować, bo wszyscy już się w nim doskonale odnaleźli. Tylko dzieci nikt nie pytał, czy chcą z „wujkiem”.