Nie ma jednego sprawdzonego przepisu na serial na podstawie gier wideo. Dotychczas uznaniem i popularnością cieszyły się zarówno produkcje wiernie podążające za materiałem źródłowym („The Last of Us” od HBO MAX), jak i te, których twórcy obierali własne ścieżki, zachowując jednak klimat oryginału („Fallout” na Prime Video). „Like a Dragon: Yakuza” łączy oba te podejścia. Pomyślano go jako adaptację „Yakuzy” i jej remake’u „Yakuzy Kiwami”. Twórcy serialu Sean Crouch i Yugo Nakamura przedstawiają kluczowe wydarzenia z pierwowzorów, ale podchodzą do nich w kreatywny sposób – skracają je, zmieniają i dodają coś od siebie.
W serialu śledzimy losy Kazumy Kiryu, z którym w grach przemierzaliśmy ulice Kamurocho (rekreacji tokijskiej dzielnicy Kabukicho), walcząc z napotkanymi przeciwnikami. W adaptacji jest on bardziej powściągliwy od swego pierwowzoru. Wszyscy drżą przed nim ze strachu, bo kilkoma kopniakami i uderzeniami potrafi rozprawić się z całą hordą uzbrojonych gangsterów. Przyczynków do spektakularnych sekwencji jest tu całkiem sporo, ale rzadko kiedy zostają w pełni wykorzystane. Sceny akcji, choć wyrafinowane, pozostawiają niedosyt. Nie dość, że jest ich mało, to jeszcze okazują się krótkie. Produkcji brakuje więc znanej z oryginału widowiskowości. Co ciekawe, Crouch i Nakamura skupiają się na emocjonalnej warstwie swojej opowieści – relacjach i przemianach bohaterów.
Czytaj więcej
Gdyby w latach 90. „Strange Darling” J.T. Mollnera trafiło na półki w wypożyczalni VHS, to najprędzej pomiędzy mroczne thrillery Davida Finchera a czarne komedie braci Coen.
Akcja toczy się dwutorowo. Rozpoczyna się w 2005 roku, kiedy to Kazuma wychodzi z więzienia po dziesięcioletniej odsiadce. Co prawda zamierza skończyć z przestępczym życiem, ale przeszłość się o niego upomina. Gdy siostra jego przyjaciółki kradnie sporą sumę pieniędzy, krwawa wojna między gangsterskimi klanami zdaje się nieunikniona. Kiedy główny bohater próbuje jej zapobiec, z licznych retrospekcji dowiadujemy się, dlaczego w ogóle trafił za kratki. To przeplatanie się płaszczyzn czasowych pomaga budować napięcie i zagęszcza atmosferę, pozwalając mnożyć podejmowane wątki oraz nurtujące widzów pytania. Niedostatki gatunkowych atrakcji twórcy nadrabiają więc montażową brawurą.
Struktura narracyjna przypomina tę z pierwowzorów, które szczególnie chwalono za sposób budowy otwartego świata. Podobnie jak w grach, pełno tu mikroopowieści składających się w jedną całość. Mnożąc wątki i postacie, Crouch i Nakamura zabierają nas w najmroczniejsze zakamarki Kamurocho, sprawnie przedstawiając jego mitologię. Upychają w serialu, co tylko mogą, przez co pęka on wręcz w szwach od kolejnych detali. Mimo wszystko nie sposób się w tym fabularnym gąszczu pogubić. Produkcja cały czas pozostaje przejrzysta i zrozumiała, ale chciałoby się, żeby twórcy choć na moment się zatrzymali i przestali bombardować nas nowymi informacjami. Wówczas widz miałby szansę napawać się gęstym klimatem i zachwycić przepięknymi zdjęciami. Ten stylowy serial nęci i hipnotyzuje feerią intensywnych barw, nie dając nam jednocześnie szans, aby w pełni docenić jego warstwę wizualną.