Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie

Balon nienawiści napompowany jest do granic wytrzymałości.

Publikacja: 04.10.2024 17:00

Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie

Foto: REUTERS/Aziz Taher

Bruksela. Drugi dzień października. Szósta rano. Siwy, zapewne dobrze po siedemdziesiątce kierowca Ubera Khodor przyznaje, że nie spał całą noc. Oglądali z żoną telewizję. I płakali. Jest z Libanu. W Europie już dobre dwie dekady. – Zabijają nasz kraj – mówi. Znów mordowanie starców, kobiet i dzieci.

Liban płonie, a z nim marzenie o pokoju. Pytam o Hezbollah i szejka Hasana Nasrallaha. Co o nich myśli? Bohater czy szef organizacji terrorystycznej? Odpowiedź, zapewne już sam ton słów Khodora, podpowie, z jakiej społeczności się wywodzi. Sunnita, szyita, chrześcijanin, druz? Ale nie; tym razem jestem w błędzie. – Nasrallah to lider podziemia – mówi Khodor. Wymierzonego w Izrael ruchu oporu. – W sensie religijnym – tłumaczy – nie jestem po jego stronie, ale wspieranie Hezbollahu to nie jest kwestia wyznania. Nieważne, czy jesteś muzułmaninem, czy chrześcijaninem; nikt w Libanie nie ma wątpliwości, że szejk Nasrallah walczył z izraelską okupacją.

– Okupacją? – pytam. Przecież Izrael nie okupuje Libanu, jeśli już ktoś, to okupantem byli Syryjczycy, ale to się skończyło w 2005 roku. – Nie – odpowiada Khodor. – Cały czas nas okupują, razem z Amerykanami. To jedna szajka, jeden diabeł!

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Amerykańskie piekło i polski raj

W Tel Awiwie świetnie wiedzą, że prawdziwym zagrożeniem są nie irańskie rakiety, a bomba

Znów dostałem lekcję, od kierowcy Ubera, jeszcze przed świtem, w porannej, budzącej się do życia Brukseli. Dla Khodora nie liczą się fakty ani polityczne realia. Nie rozumie, czy nie chce rozumieć, że Liban od lat jest zakładnikiem nie Izraela, ale Hezbollahu, i w tym sensie na czele sił okupacyjnych stał właśnie zabity kilka dni temu przez Izraelczyków Nasrallah. Nic go też nie interesuje, że dla świata zachodniego Hezbollah to groźni terroryści. Dla niego i większości libańskiej ulicy Hezbollah to samoobrona. Religijny ruch, który ma powstrzymać izraelską okupację, przeciwstawić się Żydom, zapewnić spokój i bezpieczeństwo.

Ten konflikt szybko się nie skończy. Nie da się go wygasić. Co więcej, balon nienawiści napompowany jest do granic wytrzymałości. Arabska ulica nienawidzi Izraela i chętnie widziałaby Żydów w najgłębszych otchłaniach piekieł.

– Czy to aby nie paradoks, że ten ruch, który uznajecie za samoobronę, atakując od wielu miesięcy państwo Izrael, ściąga na was wojnę? – To obrona. Tylko obrona – nie daje się przekonać Libańczyk. Dalej nie dyskutuję, dojeżdżamy na miejsce. W radiu, telewizji, portalach obrazy rakiet padających na miasta po jednej i drugiej stronie granicy. Iran wysłał rakiety! Izrael zagrożony! – krzyczą na czerwono paski programów newsowych. Nie ma innego story niż atak Izraela na Liban i „odwetowa” akcja Irańczyków. W CNN komentator przekonuje, że ataki Hezbollahu na żydowskie państwo to nic innego jak irańskie prowokacje.

Czy ajatollahowie posuną się dalej niż ataki rakietowe? Są wątpliwości, Iran nie graniczy z Izraelem. Musiałby dokonać inwazji Syrii, by dotrzeć w rejony uzbrojonych przez Izrael po zęby Wzgórz Golan. To niemożliwe. Poza tym Iran kończy prace nad bombą atomową. To teraz priorytet. Cóż, zgoda. Tyle że nie można mieć pewności, że Tel Awiw też spuści powietrze, „wyluzuje”, jakby chciał kandydat na prezydenta Donald Trump. Poza tym w Tel Awiwie świetnie wiedzą, że prawdziwym zagrożeniem są nie tyle irańskie rakiety, ile bomba. Wtedy Teheran mógłby zaszachować Izrael i cały Bliski Wschód naprawdę skutecznie. Czy nie nadarza się więc okazja, by zbombardować irańskie instalacje nuklearne? To byłby kolejny krok w eskalacji konfliktu. Podnoszący stawkę o kilka poziomów.

Ten konflikt szybko się nie skończy. Nie da się go wygasić. Co więcej, balon nienawiści napompowany jest do granic wytrzymałości. Arabska ulica nienawidzi Izraela i chętnie widziałaby Żydów w najgłębszych otchłaniach piekieł. Byłem w Libanie raptem rok temu. Nie spotkałem nikogo, kto miałby do sprawy dystans. Niemający nic wspólnego z Hezbollahem młodzi ludzie związani z szyicką milicją Amal, wykształceni w Anglii, Stanach czy Francji, marzą o tym, by pójść do walki i ginąć za swój kraj. Uprzedzono mnie, by w restauracjach nie używać słowa Izrael, bo można mieć problemy. – Mów Disneyland. My tak tu nazywamy Izrael. Trochę to śmieszne, ale przynajmniej nie dostaniesz po gębie.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Patriotyzm ukorzeniony

Świat arabski dyszy nienawiścią do Tel Awiwu

– Po co ten ostrzał Izraela? – pytałem rano Khodora. – Wsparcie dla Hamasu – mówił. Moralne, polityczne. – Rozumiem, że Izrael miał porachunki z Hamasem, ale nie można zaakceptować ludobójstwa – przekonywał Libańczyk z Ubera. Kilkadziesiąt tysięcy cywilnych ofiar. Dzieci, kobiety. Nie można się zgodzić. A druga strona? Kalendarz, analiza, zdrowy rozsądek? Właśnie mija rok od bestialskiego ataku bojówek Hamasu na kibuce południowego Izraela. Wtedy świat aż zawył z przerażenia. Większość opinii publicznej Zachodu była po stronie ofiar, świetnie rozumiejąc, że 7 października 2023 roku Bliski Wschód dotknął cień Holokaustu: ludzie ginęli tylko dlatego, że byli Żydami. Po roku wiemy, że tragedia przyniosła owoce, których terroryści nie mogli się spodziewać. Należy wątpić, że wyobrażali sobie, jak straszną skalę przyjmie odwet państwa żydowskiego.

Ale także po drugiej stronie dynamika konfliktu przeszła wszelkie oczekiwania i nabrała nowych znaczeń. O ile bowiem szybka wojskowa operacja mająca na celu odbicie zakładników i zniszczenie kierownictwa Hamasu mieściła się w kalkulacjach zarówno Izraelczyków, jak i światowych obserwatorów, naprawdę trudno było założyć, że inwazja na Gazę tak się przeciągnie. I żaden z taktycznych czy strategicznych celów nie zostanie przez Izrael w ciągu 12 miesięcy osiągnięty. Co więcej, sytuacja obróci się tak dramatycznie, że w październiku 2024 roku, po ataku sił izraelskich na Hezbollah, cały region stanie wobec groźby pełnoskalowej wojny. Na szczęście wciąż do niej daleko. To zdanie ekspertów. Niemniej nikt z nich nie odważy się powiedzieć, że z pewnością jej nie będzie. Bo świat arabski dyszy nienawiścią do Tel Awiwu. Motywy działań Beniamina Netanjahu nie są do końca czyste. A i światowa opinia publiczna wydaje się nie pamiętać o 7 października i bierze stronę Arabów. Na dodatek, za sprawą Putina wojna jej spowszedniała. Robi się naprawdę niebezpiecznie.

Bruksela. Drugi dzień października. Szósta rano. Siwy, zapewne dobrze po siedemdziesiątce kierowca Ubera Khodor przyznaje, że nie spał całą noc. Oglądali z żoną telewizję. I płakali. Jest z Libanu. W Europie już dobre dwie dekady. – Zabijają nasz kraj – mówi. Znów mordowanie starców, kobiet i dzieci.

Liban płonie, a z nim marzenie o pokoju. Pytam o Hezbollah i szejka Hasana Nasrallaha. Co o nich myśli? Bohater czy szef organizacji terrorystycznej? Odpowiedź, zapewne już sam ton słów Khodora, podpowie, z jakiej społeczności się wywodzi. Sunnita, szyita, chrześcijanin, druz? Ale nie; tym razem jestem w błędzie. – Nasrallah to lider podziemia – mówi Khodor. Wymierzonego w Izrael ruchu oporu. – W sensie religijnym – tłumaczy – nie jestem po jego stronie, ale wspieranie Hezbollahu to nie jest kwestia wyznania. Nieważne, czy jesteś muzułmaninem, czy chrześcijaninem; nikt w Libanie nie ma wątpliwości, że szejk Nasrallah walczył z izraelską okupacją.

Pozostało 86% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku
Plus Minus
„Pić czy nie pić? Co nauka mówi o wpływie alkoholu na zdrowie”: 73 dni z alkoholem
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Wyznanie win Kościoła