Bez złudzeń, idealizmu i nadziei

„W trójkącie” to jeden z najbardziej utytułowanych filmów 2022 roku. Ma Złotą Palmę, cztery Europejskie Nagrody Filmowe, nominację do Złotego Globu. Obejrzałam go dwa razy i nie mogę się do niego przekonać.

Publikacja: 06.01.2023 08:14

Bez złudzeń, idealizmu i nadziei

Foto: Fredrik Wenzel/Plattform Produktion

Luksusowy statek wycieczkowy. Na pokładzie bardzo bogaci ludzie. Od rosyjskiego oligarchy z żoną i kochanką czy brytyjskich handlarzy bronią zaczynając, na sławach modelingu kończąc. Jest też zapijaczony kapitan statku, lubujący się w cytowaniu Marksa. I załoga, gotowa spełnić każdą zachciankę pasażerów, uczona, że nie istnieje słowo „nie”. W czasie sztormu statek tonie i nie jest to „elegancka” katastrofa. Próbujących się ratować pasażerów dopada choroba morska, pokład zalewa obrzydliwa fala wymiocin i fekaliów. A Ostlund przedłuża te sceny, delektując się nimi przez 15 minut.

Garstka osób, która przeżywa sztorm, ląduje na wyspie, jak się wydaje, bezludnej. Tam całkowicie zmienia się społeczna hierarchia. Liczy się nie kasa, lecz umiejętność radzenia sobie w trudnych warunkach, rozpalenia ogniska, zdobywania jedzenia. Okazuje się, że tylko sprzątaczka ze statku potrafi dać sobie z tym radę. I wykorzysta to, podporządkowując sobie grupę niedawnych gości.

„W trójkącie” to satyra społeczna. Ostlund powołuje się na Luisa Buñuela, którego uwielbia, i rzeczywiście w czasie projekcji można pomyśleć o „Aniele zagłady”. Tylko że Szwed szyje swoją opowieść bardzo grubymi nićmi. Jego film nie ma w sobie finezji. Krytyka jest łopatologiczna, mało wyszukana. Diagnoza stanu współczesnych, zachodnich społeczeństw dość prymitywna.

Społeczna satyra to niejako znak firmowy Rubena Ostlunda. Już w nakręconej w 2011 roku „Grze” zaproponował studium przemocy w stylu Michaela Hanekego, opatrzone mocnym społecznym komentarzem. W „Turyście” zaserwował widzom wiwisekcję małżeństwa, opowieść o degradacji tradycyjnych wzorców mężczyzny i kobiety, o pokoleniu, które nie przywykło do brania na siebie odpowiedzialności za innych. W „The Square” dalej obserwował meandry współczesnej moralności. Portretował świat, który pielęgnuje poczucie samozadowolenia. Ale pokazał też jego hipokryzję. Bo niewiele potrzeba, żeby w tym monolicie idealnego, zdawałoby się, społeczeństwa pojawiła się rysa. Szwed przyjrzał się kondycji zamożnej zachodniej elity, która odcina się od pozostałych warstw, zamykając we własnym sosie. Codzienne życie zderzył ze sztuką, kulturę z najbardziej prymitywnymi odruchami.

„The Square” miał w sobie jeszcze pewne wyrafinowanie, za to „W trójkącie” Ostlund wali widza łopatą po głowie, nie usiłuje nawet udawać, że może istnieć jakiekolwiek drugie dno. Walka o przeżycie, miłość, zazdrość, seks, tęsknota – wszystko tu podąża za oklepanymi schematami. To prawda, w wywiadach reżyser potrafi bardzo ciekawie mówić o chorobach współczesnych społeczeństw. Ale tym razem na ekranie usiłował chyba być zbyt przekonujący. W dwuipółgodzinnym filmie mnoży sytuacje, które ani na chwilę nie wyrywają widza z utartych ścieżek myślenia. Nie uwalniają się ze schematów nawet młodzi kochankowie, tak samo odarci z idealizmu, jak starzy wyjadacze. Krytyka kapitalizmu nie ma tu żadnych granic.

Mam wrażenie, że wartościowe kino artystyczne idzie dzisiaj w inną stronę. Że czekamy na bardziej wyrafinowane diagnozy społeczne, tęsknimy nie za zalewającymi ekran wymiocinami, które są dość wulgarnym symbolem, lecz za delikatnymi uczuciami i niebanalnym spojrzeniem na świat.

„W trójkącie” miał różne recenzje, od zachwytów do totalnego odrzucenia, m.in. przez opiniotwórczych krytyków „Guardiana” czy „New York Timesa”. A worek nagród europejskich i wysokie notowania w konkurencji oscarowej? Ten film wyraźnie dzieli widzów. Warto go obejrzeć i wyrobić sobie na jego temat własne zdanie.

Luksusowy statek wycieczkowy. Na pokładzie bardzo bogaci ludzie. Od rosyjskiego oligarchy z żoną i kochanką czy brytyjskich handlarzy bronią zaczynając, na sławach modelingu kończąc. Jest też zapijaczony kapitan statku, lubujący się w cytowaniu Marksa. I załoga, gotowa spełnić każdą zachciankę pasażerów, uczona, że nie istnieje słowo „nie”. W czasie sztormu statek tonie i nie jest to „elegancka” katastrofa. Próbujących się ratować pasażerów dopada choroba morska, pokład zalewa obrzydliwa fala wymiocin i fekaliów. A Ostlund przedłuża te sceny, delektując się nimi przez 15 minut.

Pozostało 83% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku