Pablo Larrain przygląda się wielkim kobietom. Przyszedł czas na Marię Callas

Filmem „Maria”, którego światowa premiera odbyła się podczas festiwalu w Wenecji, Chilijczyk Pablo Larrain zamknął interesujący tryptyk o kobietach, które stały się ikonami XX wieku.

Publikacja: 06.09.2024 10:00

Angelina Jolie jako Maria Callas w ostatnim tygodniu jej życia

Angelina Jolie jako Maria Callas w ostatnim tygodniu jej życia

Foto: mat.pras.

Darren Aronofsky zaproponował mi zrobienie filmu o Jackie Kennedy, potem wpadliśmy na pomysł opowieści o księżnej Dianie, a wreszcie o Callas. I tak się te trzy opowieści o trzech niezwykłych kobietach złożyły w pewną całość – mówi reżyser, twórca filmów „Jackie”, „Spencer” i teraz „Maria”.

Pablo Larrain nie zaserwował widzom typowych filmów biograficznych. Przyglądając się kilku dniom z życia swych bohaterek, pokazał ich wyjątkowość i potworną cenę, którą musiały zapłacić za pozycję, jaką osiągnęły. „Jackie” to film o Jacqueline Kennedy, która po 22 listopada 1963 r., gdy jej mąż został w Dallas zastrzelony przez Lee Harveya Oswalda, musiała pokonać własną rozpacz i zadbać o godny prezydenta pogrzeb, który zbuduje jego legendę. W „Spencer” towarzyszył księżnej Dianie przez trzy dni, które w czasie Bożego Narodzenia spędziła w wiejskiej posiadłości Sandringham, wśród nieznoszącej jej rodziny królewskiej. Portretując Callas, opowiedział o ostatnim tygodniu jej życia.

Dziennikarze próbują znaleźć wspólne wątki. Jackie Kennedy i Maria Callas związane były z tym samym mężczyzną – multimilionerem Arystotelesem Onassisem. Księżna Diana była traktowana na dworze jak przed wiekami Anna Boleyn, której partię śpiewała Callas. Ale to oczywiście czynione na siłę spekulacje. Natomiast na pewno łączyły te trzy bohaterki sława, której musiały stawić czoła, i ogromna samotność.

Czytaj więcej

Być córką legend kina

Marię Callas mogła zagrać tylko Angelina Jolie

Maria Callas z ostatniej części tryptyku ma 53 lata i od dawna już nie występuje na scenie. Została opuszczona przez wszystkich. Ma tylko dwoje oddanych jej ludzi: kamerdynera i pokojówkę. Czuje, że odchodzi. Świat się od niej odwrócił, straciła tych, na których zależało jej najbardziej. Może iść ulicą i nikt się już za nią nie ogląda. Co najwyżej zaatakuje ją jakiś dziennikarz, który chce zarobić, opisując „koniec gwiazdy”.

Brakuje jej dowodów uwielbienia, do jakich się przyzwyczaiła. „Nie chodzę do restauracji, żeby jeść, tylko żeby być podziwianą” – mówi, ale czy ktoś jeszcze zwraca uwagę na starzejącą się, wychudzoną kobietę? Wyniki jej badań medycznych są niepokojące, jednak Callas odmawia kontaktu z lekarzem. Jest zdeterminowana, by odejść na własnych warunkach, do końca grając rolę diwy. Wie, że jej głos nie brzmi już tak jak kiedyś, ale chce ostatni raz zaśpiewać. Odbywa w teatrze próby, choć wyglądają one dość żałośnie. W jej wspomnieniach wracają trudna młodość czy romans z Onassisem, który zostawił ją dla Jackie Kennedy. Ale też huczne brawa w najważniejszych teatrach operowych świata. To przecież śpiew był jej sposobem na życie.

Pablo Larrain nie miał wątpliwości, że w Marię Callas powinna się wcielić Angelina Jolie.

– Wielką diwę może zagrać tylko wielka diwa – mówi. – Są wybitne aktorki, które jednak nie mają tego czegoś, co czyni je gwiazdami. Gdy Angelina się gdzieś pojawia, natychmiast wszystkie głowy zwracają się w jej stronę. Bo ma to coś. Co? Nie wiem. Ale tego nie da się zagrać. Trzeba mieć to w sobie.

Samo „to coś” jednak w tym wypadku nie wystarczyło. Jolie przygotowywała się do roli Callas siedem miesięcy. Pracowała ze śpiewakami operowymi, uczyła się właściwej postawy podczas wykonywania arii, oddychania, sposobu poruszania się, włoskiego akcentu. I oczywiście śpiewu.

– Pomogła mi sama Callas, która nagrywała swoje sesje dla studentów – przyznaje aktorka. – Tak stała się też moją nauczycielką. Mówiła uczniom, że podczas nauki arii trzeba dokładnie zrozumieć muzykę i intencje kompozytora. I ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć. Dopiero potem, na scenie, można w rolę wlać własne emocje.

Z ekranu widzowie słyszą śpiew Callas, ale przez sztuczną inteligencję zmieszany z głosem samej Jolie. – Ta rola wymagała od niej odwagi – twierdzi Pablo Larrain. – Podczas zdjęć w operze musiała śpiewać arie w obecności 500 statystów i całej ekipy.

W „Marii” Callas rzadko zrzuca maskę. Może tylko, gdy nagle orientuje się, że nikt się za nią na ulicy nie ogląda i ma w oczach strach, że to naprawdę koniec. I w kilku scenach w domu, gdy obok niej są tylko wspaniale zagrani przez Albę Rohrwacher i Pierfrancesca Favina pokojówka i kamerdyner. Ten ostatni żyje do dzisiaj i nigdy nie sprzedał swoich historii prasie ani wydawcom.

– Z nami podzielił się garstką wspomnień, ale ani razu nie przyszedł na plan – wspomina Jolie. Może powrót do wspomnień zbyt dużo by go kosztował?

Zdaniem reżysera Jolie ma w sobie takie samo oddanie pracy, jakie miała Callas. Ale jest jeszcze coś, co łączy aktorkę i jej bohaterkę. To głośne związki, które nie schodziły z pierwszych stron gazet i z rubryk plotkarskich, zakończone spektakularnymi, bolesnymi rozstaniami. A wreszcie sława, z którą wcale nie jest łatwo sobie poradzić. Na konferencji prasowej Jolie przyznała, że próbowała ostatnio trzymać się na uboczu hollywoodzkiego życia. Potrzebowała czasu dla rodziny, dla siebie. Rozumiała Callas. Wiedziała, jak trudno jest dźwigać ciężar ogromnej popularności i żyć na oczach świata.

Los Callas przeplótł się z życiem Jacqueline Kennedy. Maria wie, że Onassis zainteresowany jest wdową po prezydencie. I przegra tę rywalizację. To Jackie zostanie żoną multimilionera, choć Onassis o swojej przyjaciółce nie zapomni. W „Marii” jest scena, w której Callas odwiedza go w szpitalu. „Zawsze cię kochałem” – powie jej Onassis na łożu śmierci. Ale gdy pielęgniarka poinformuje Onassisa, że żona idzie do niego w odwiedziny, Maria opuści szybko szpitalny pokój. Drugimi drzwiami, żeby nie minąć się z Jackie. Jak złodziej, który wyrwał dla siebie kilka minut i wyznanie nieprzemijającej miłości.

Jacqueline Kennedy miała niejedną tajemnicę

Jacqueline była bohaterką pierwszej części tryptyku Larraina. Miała 32 lata, gdy John Fitzgerald Kennedy został prezydentem Stanów Zjednoczonych, a ona pierwszą damą. Pochodziła z zamożnej rodziny, była starannie wykształcona, najpierw w prywatnych, elitarnych szkołach, potem na uczelniach w Ameryce i w Paryżu. Pracowała jako dziennikarka, mówiła płynnie po francusku i po hiszpańsku, znała łacinę. Politolodzy uważali, że wywarła duży wpływ na wynik prezydenckich wyborów, biorąc udział w kampanii i ocieplając wizerunek męża. Potem wniosła do Białego Domu życie, urządzała przyjęcia, na które zapraszała nie tylko polityków, ale i artystów, naukowców. Towarzyszyła mężowi w podróżach, spotykała się z Chruszczowem i papieżem Janem XXIII. Założyła fundację mającą zbierać pieniądze na budowę John F. Kennedy Center of Performing Arts, choć od samej polityki starała się trzymać z dala.

Takie informacje można znaleźć w jej biografiach, a Pablo Larrain skupił się na kilku najtrudniejszych, najbardziej bolesnych dniach jej życia. Strzały oddane 22 listopada 1963 roku w Dallas przez zamachowca zmieniły wszystko: bieg historii i jej los.

W pierwszych scenach Jacqueline Kennedy udziela wywiadu dziennikarzowi. „Powiem panu wiele rzeczy, których nie będzie wolno panu napisać” – mówi. Taki wywiad przeprowadził Theodor H. White z „Life Magazine”. Idąc tropem tej rozmowy, Larrain zrobił film o kobiecie, która z własnej twarzy i włosów zmywała krew męża. O matce, która musiała powiedzieć dzieciom, że ich ojciec już do domu nie wróci. O pierwszej damie, która stała się świadkiem zaprzysiężenia nowego prezydenta, a opuszczając Biały Dom, widziała, jak jej następczyni, kostyczna Bird Johnson, zamawia już do sypialni inne zasłony. O człowieku, który zwątpił w istnienie Boga. A wreszcie o żonie, która musiała zadbać, by postać jej męża stała się legendą.

Jej pierwszym odruchem była ucieczka w prywatność, w ciche przeżywanie tragedii. Ale szybko uświadamia sobie, że to nie czas na załamywanie się. „Jak wyglądał pogrzeb Abrahama Lincolna?” – pyta Jackie, bo chce, żeby zamordowany prezydent miał pogrzeb, który miliony ludzi zapamiętają na zawsze. A potem? Potem już jest samotność. Zwątpienie. Rozmowa z księdzem, jedynym człowiekiem, który jest naprawdę blisko. Rozumie, czym jest cierpienie.

Gdy Darren Aronofsky, który „Jackie” produkował, zaproponował reżyserię filmu Pablo Larrainowi, Chilijczyk podobno krzyknął: „Zwariowałeś?”. Ale potem pomyślał, że Jacqueline Kennedy jest chyba jedną z najbardziej niestereotypowych postaci XX wieku. „Powstało tyle jej biografii, a tak naprawdę nikt nie wie, jaka była. Nosiła w sobie niejedną tajemnicę” – powiedział reżyser w wywiadzie dla „New York Timesa”.

Wiedział tylko jedno: że główną bohaterkę musi zagrać Natalie Portman. Nie mylił się. W wyciszonym i delikatnym, a jednocześnie pełnym niuansów i bardzo gorzkim filmie stworzyła interesującą, wielowymiarową kreację. Dostała za nią zasłużenie nominację do Oscara.

Czytaj więcej

„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar

Diana Spencer nie chce dalej żyć w kłamstwie

Jeszcze w czasie pracy nad „Jackie” narodził się pomysł filmu o Dianie Spencer. Co chilijskiego reżysera do niej przyciągnęło? To samo, co do Jackie: tajemnica. W kobiecie, której twarz przez wiele lat królowała na okładkach kolorowych magazynów, a życie toczyło się na widoku publicznym, dostrzegł rozpacz, skrywane przed innymi załamania i tęsknotę za prawdą. Przeświadczenie, że nie chce już żyć w kłamstwie.

Na początku jego filmu „Spencer” pojawia się napis: „Bajka oparta na prawdziwej tragedii”. Ta bajka zaczęła się 29 lipca 1981 roku, gdy 19-letnia dziewczyna wzięła „ślub stulecia” z księciem Karolem, następcą brytyjskiego tronu. Skończyła się 31 sierpnia 1997 roku w paryskim szpitalu, do którego Diana trafiła po wypadku samochodowym w tunelu Alma. Po katastrofie, która do dzisiaj kryje wiele pytań bez odpowiedzi. Podobnie jak życie Lady D. „Im dłużej się Dianie przyglądałem, tym wyraźniej czułem, jak wielką jest ona tajemnicą” – mówił w wywiadach Pablo Larrain.

Chilijski artysta – jak Stephen Frears w „Królowej” czy twórcy serialu „The Crown” – spróbował wejść za zamknięte drzwi królewskich rezydencji. – Niewiele wiemy o tym, jak zachowują się członkowie rodziny królewskiej poza zasięgiem kamer. A zatem musieliśmy uruchomić wyobraźnię. Oczywiście, oglądałem serial „The Crown”, to bardzo dobra robota telewizyjna. Ale nasze zamiary były całkiem inne – mówił reżyser.

Larrain nie sportretował Diany jako „królowej ludzkich serc”. Opowiedział o trzech dniach, które w czasie Bożego Narodzenia spędziła w wiejskiej posiadłości Sandringham, zresztą nieopodal miejsca, w którym się urodziła. Podobno właśnie wtedy podjęła decyzję o rozwodzie.

W pałacu jest cała rodzina królewska i chmara służby. I ona. Zdradzana przez męża, ignorowana przez resztę brytyjskiego klanu. Rozdygotana, nieszczęśliwa. „Spencer”, podobnie jak „Jackie” i „Maria”, jest opowieścią o samotności. O depresji, która wciąga człowieka coraz głębiej. O życiu w świecie, który stawia warunki, nie dając w zamian odrobiny ciepła potrzebnego do istnienia. O próbach znalezienia chwili szczęścia przy dzieciach, ale one też są poddane twardym regułom królewskiego dworu.

Larrain pokazał, jak daleko obraz publiczny odbiega od prawdy. „Każdy z nas ma dwie twarze. Tę prawdziwą i tę ze zdjęć” – mówi w pewnym momencie książę Karol. Jego żona starała się być przyszłą monarchinią, potrafiła zjednywać sobie ludzi. Ale gdy przestawały połyskiwać flesze – zostawały tylko rozczarowania, niedopasowanie do świata, bulimia.

– Nasz film jest poetyckim wyobrażeniem o tym, jak mogłaby się czuć kobieta nad przepaścią, całkowicie bezradna. Nie mamy pojęcia, co się stało. Ale nie sądzę, żeby Diana była w stanie pogodzić się z odrzuceniem. Nie mogła już dłużej znosić kłamstwa. I to jest łatwo zrozumieć. Ja sama nie umiałabym się pogodzić z życiem w kłamstwie. Myślę, że każdy może wczuć się w taką sytuację” – mówiła Kristen Stewart w wywiadzie dla „Los Angeles Times”.

Larrain pokazał też beznadziejną walkę Lady D. o dzieci. Tylko chwile spędzone z nimi dają jej siłę do życia. Chce je chronić, uczyć spontaniczności i wyrabiać wrażliwość, nie pozwala na przykład na udział w polowaniu.

I tak Chilijczyk zaproponował widzom zawieszony między realizmem i autorską wyobraźnią film o tym, jak wrażliwość może zabić w niewrażliwym świecie. Amerykańska gwiazda Kristen Stewart zaś przejmująco pokazała tragedię, jaka kryła się za uśmiechem Diany. Podobnie jak przedtem Natalie Portman dostała za tę rolę nominację do Oscara. Wszystko wskazuje na to, że Angelina Jolie będzie kolejną aktorką, którą Pablo Larrain doprowadzi do strefy oscarowej.

Pablo Larrain nie ucieknie od polityki

Tryptyk o słynnych kobietach zamkniętych w luksusowych klatkach z własną samotnością i rozpaczą jest dziełem człowieka, który wie, co oznacza życie na świeczniku. Poznał je w dzieciństwie od najgorszej strony. Dziś rzadko o tym mówi, ale jako młody chłopak uciekał od świata, w którym wyrastał. Może artystyczny zawód, jaki wybrał, też był elementem tej ucieczki.

Urodził się w 1976 roku, w Chile dorastał w latach dyktatury Augusta Pinocheta, w rodzinie wpływowego prawnika, mocno związanego z przywódcą wojskowej junty. Chodził do tej samej szkoły, w której uczyły się dzieci dyktatora. Odwoził go do niej codziennie szofer ojca. Ale Pablo nie czuł się tam dobrze. Wymógł na rodzicach przeniesienie do szkoły bardziej otwartej i liberalnej. Z czasem ojciec stał się jedną z ważnych postaci prawicowej Niezależnej Unii Demokratycznej, która do dzisiaj deklaruje wierność ideałom przewrotu wojskowego 1973 roku.

Pablo Larrain rzadko mówi o swojej rodzinie, to dla niego temat bolesny i trudny. Sam wybrał studia filmowe na uniwersytecie, a po ich skończeniu założył firmę Fabula. Zadebiutował jako reżyser „Fugą” o tracącym zmysły kompozytorze muzyki klasycznej. Potem były już mocne filmy polityczne. „Tony Manero” o fanie „Saturday Night Fever” toczyło się w czasach początków władzy Pinocheta. „Post mortem” jest o przejęciu władzy przez Pinocheta i prostym człowieku, który teoretycznie żył z dala od polityki, dopóki nie zniknęła jego sąsiadka. Bohaterem „No” był pracownik agencji reklamowej, która przygotowywała kampanię mającą wspierać Pinocheta podczas referendum 1988 roku. Znakomitym „The Club” dotykał trudnego problemu molestowania dzieci przez księży katolickich, zakłamania i poczucia bezkarności Kościoła.

Czytaj więcej

Rohrwacher: Kino pozwala poczuć to, co niewidzialne

„No”, które dostało nominację do Oscara, otworzyło Larrainowi drzwi do kina światowego. A Chilijczyk wcale się w tym świecie nie zagubił. Świadczy o tym również tryptyk poświęcony ikonom XX wieku. Tęskni jednak za polityką. Jeszcze przed pandemią przygotowywał film „The True American” oparty na książce pod tym samym tytułem. To historia oficera lotnictwa z Bangladeszu, który został zastrzelony na ulicy po terrorystycznym ataku z 11 września.

Larrain wie, że nie odwróci się od opowieści o polityce. – To, co się dziś dzieje, to tragedia – mówi. – Brak politycznej świadomości doprowadził społeczeństwa w wielu krajach do sytuacji, w jakiej znalazł się kiedyś mój kraj. Do zwycięstwa ultraprawicowych sił, do dyktatur prowadzi również brak uwagi ze strony obywateli. Dlatego uważam, że artyści nie mogą się odwracać od tematów społecznych i politycznych. Muszą zadawać trudne pytania. I nie muszą sami na nie odpowiadać. Widzowie sami znajdą odpowiedzi.

– A dla pana co jest najważniejsze? – spytałam kiedyś Pabla Larraina.

– Wolność – odpowiedział. – Pani jest z Polski, więc wie pani równie dobrze jak ja, co oznacza dorastanie w świecie bez wolności. Ona jest ważna dla wszystkich generacji, dla kultury, dla narodu. Bez niej nie ma rozwoju. Nie ma prawdziwego życia.

Kristen Stewart jako lady Diana, gdy zdecydowała się na rozwód z księciem Karolem

Kristen Stewart jako lady Diana, gdy zdecydowała się na rozwód z księciem Karolem

Natalie Portman jako Jacqueline Kennedy w dniach po zamachu na prezydenta Kennedy’ego

Natalie Portman jako Jacqueline Kennedy w dniach po zamachu na prezydenta Kennedy’ego

materiały prasowe (3)

Darren Aronofsky zaproponował mi zrobienie filmu o Jackie Kennedy, potem wpadliśmy na pomysł opowieści o księżnej Dianie, a wreszcie o Callas. I tak się te trzy opowieści o trzech niezwykłych kobietach złożyły w pewną całość – mówi reżyser, twórca filmów „Jackie”, „Spencer” i teraz „Maria”.

Pablo Larrain nie zaserwował widzom typowych filmów biograficznych. Przyglądając się kilku dniom z życia swych bohaterek, pokazał ich wyjątkowość i potworną cenę, którą musiały zapłacić za pozycję, jaką osiągnęły. „Jackie” to film o Jacqueline Kennedy, która po 22 listopada 1963 r., gdy jej mąż został w Dallas zastrzelony przez Lee Harveya Oswalda, musiała pokonać własną rozpacz i zadbać o godny prezydenta pogrzeb, który zbuduje jego legendę. W „Spencer” towarzyszył księżnej Dianie przez trzy dni, które w czasie Bożego Narodzenia spędziła w wiejskiej posiadłości Sandringham, wśród nieznoszącej jej rodziny królewskiej. Portretując Callas, opowiedział o ostatnim tygodniu jej życia.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi
Plus Minus
Przydałaby się czystka