Być córką legend kina

Przez całe życie słyszałam, że wyglądam jak mój ojciec. Dlatego zaintrygowało mnie, że mogę to podobieństwo wykorzystać na ekranie - mówi Chiara Mastroianni, aktorka.

Publikacja: 02.08.2024 10:00

Chiara Mastroianni ucharakteryzowana na swojego ojca w filmie „Marcello Mio”, którego polska premier

Chiara Mastroianni ucharakteryzowana na swojego ojca w filmie „Marcello Mio”, którego polska premiera odbyła się na festiwalu podczas BNP Paribas Dwa Brzegi

Foto: galapagos

Plus Minus: Podobno buntuje się pani, gdy dziennikarze wciąż pytają panią – aktorkę o dużym dorobku, dojrzałą kobietę, matkę – o rodziców.

To prawda, ale teraz po filmie „Marcello Mio” jest to naturalne. Bardzo świadomie zdecydowałam się zagrać w tym filmie.

Nie miała pani wątpliwości, czy wchodzić w ten projekt?

Nie. Pracujemy z Christophe’em Honoré często, całkowicie sobie ufamy. Dlatego nie miałam wątpliwości, że to będzie dobre doświadczenie. Nie zawsze aktorka dostaje propozycję zagrania w filmie, w którym, może być i kobietą, i mężczyzną, grać w różnych językach i na dodatek mierzyć się z własnymi uczuciami i wspomnieniami.

Pytam o tremę, bo przecież zagrała pani w „Marcello Mio” siebie. Córkę Catherine Deneuve i Marcella Mastroianniego, która na dodatek pewnego dnia zaczyna się ubierać i zachowywać jak jej ojciec. I robi to bardzo sugestywnie.

Przez całe życie słyszałam, że wyglądam jak ojciec. Dlatego zaintrygowało mnie, że mogę to podobieństwo wykorzystać na ekranie. Choć nie wiem, czy zdecydowałabym się na udział w takim filmie, gdyby nie robił go Christophe. On zresztą, zanim zaczął pisać scenariusz spytał, czy się na to zgadzam. Więcej problemów Christophe miał z moją matką, która nigdy nie wystawiała swojego prywatnego życia na publiczny widok. I miała sporo obiekcji, czy zagrać na ekranie siebie. Jednak uległa, może też ze względu na mnie. Bo ja już odpowiedziałam: „Tak”. Tylko poprosiłam, żeby to nie był ciemny dramat. Zależało mi na uśmiechu, kilku scenach jak z dobrej komedii. Cała nasza trójka na to zasługiwała.

Wciąż jednak pytam o koszt psychiczny takiej roli.

Mamy z Christophe’em doświadczenie w penetrowaniu własnych rodzinnych doświadczeń. W teatrze przygotowaliśmy razem spektakl, który był oparty na historii jego rodziny. Występowało w nim siedmioro aktorów, ja zagrałam jego ciotkę.

Dlatego, kiedy zaczęliśmy rozmawiać o „Moim Marcello” pomyślałam: „Jeśli on mi zaufał i pozwolił zagrać swoją ukochaną ciotkę, to teraz moja kolej: muszę uwierzyć, że prawdziwie i ciekawie sportretuje mojego ojca”. Przekonało mnie i to, że zgodnie z naszymi pierwszymi ustaleniami, rzeczywiście w scenariuszu znalazło się wiele scen komediowych.

Czytaj więcej

„Tylko my dwoje”: Za drzwiami domu

Federico Fellini spytał, czy chciałabym wystąpić z tatą. Kiedy obejrzałam „Miasto kobiet”, byłam zdruzgotana

Jak to jest być córką Catherine Deneuve i Marcella Mastroianniego?

Dziś mogę powiedzieć, że wspaniale. Ale prawda jest taka, że ja rodziców razem widziałam tylko na ekranie. Razem zagrali w kilku filmach. Dziwnie się czułam, kiedy oglądałam ich mieszkających pod jednym dachem, kochających się, całujących czy kłócących. W życiu tego nie zaznałam. Rodzice rozstali się, kiedy miałam dwa lata. Jako mała dziewczynka zazdrościłam koleżankom ze szkoły, że ich ojcowie pracują w biurach i po południu wracają do domów. Że razem jedzą kolację i oglądają telewizję. Ja mieszkałam tylko z matką, bardzo się kochałyśmy, ale przecież jej też często w domu nie było. Kiedy pracowała poza Paryżem, nie miałyśmy prawie z sobą kontaktu. Nie było komórek, komputerów, maili, Skype’a. Siedziałam w naszym mieszkaniu przy telefonie, czekałam aż wróci z planu do hotelu i do mnie zadzwoni. Gdy zdjęcia kończyły się późno, to tego telefonu nie było. Nie mogłam nawet usłyszeć „Dobrej nocy, Chiara”.

A ojciec?

Jeździłam do niego do Rzymu. Pamiętam, że często ktoś odbierał mnie z lotniska i zawoził prosto do Cinecittà (słynne studio filmowe na przedmieściach włoskiej stolicy – red.), gdzie ojciec grał. Zagłębiałam się w jakiś nierealny świat, obok przechodzili rzymscy żołnierze albo XIX-wieczne wieśniaczki w chustach na głowach, kiedyś zobaczyłam nawet Napoleona. Miałam chyba z siedem lat, gdy ojciec grał w „Mieście kobiet”. Federico Fellini spytał, czy chciałabym wystąpić razem z tatą. Kazał mi do niego robić jakieś głupie miny. Fajnie było, choć trochę nudno, bo to się wydłużało. Jak film wszedł na ekrany, rodzice nie pozwolili mi go zobaczyć. Oczywiście z powodów obyczajowych. Uznali, że jestem na to jeszcze za mała. Kiedy wreszcie „Miasto kobiet” obejrzałam, byłam zdruzgotana. Mnie tam nie było. Fellini mnie wyciął!

Ale w Cinecittà zawsze było fajnie. Gorzej, jak ojciec nie grał. Na przykład w święta. Był wtedy zły, siedział w domu, cały czas tylko jadł albo spał. Ożywał dopiero jak wolne dni się kończyły i znów pod oknem pojawiał się samochód, który zabierał go na plan.

Jak rodzice przyjęli wiadomość, że chce pani zostać aktorką?

Mama była przerażona. Pytała, czy nie mogłabym sobie wymyślić innego zawodu: „A nie zostałabyś archeologiem? To świetne zajęcie!”. Natomiast ojciec był zachwycony. Od razu zaprosił mnie ma kolację, mówiąc, że musimy to uczcić. Zresztą jak podrosłam, to stale mnie na te kolacje do różnych restauracji zabierał. On sam je kochał. Miał swoje ulubione knajpy.

Kiedyś sama trafiłam do jednej z nich. Kelner był wyraźnie wzruszony. I nie wytrzymał: „Przepraszam, ale muszę pani coś powiedzieć. Bywał tu często pewien bardzo znany aktor. Gdy panią zobaczyłem, to aż zadrżałem, tak jest pani do niego podobna”. Był wyraźnie wzruszony, gdy powiedziałam mu, że jestem córką Mastroianniego.

A wracając do aktorstwa: rodzice dali pani jakieś rady?

Z mamą rzadko rozmawiamy w domu o rolach, jakie gramy. A ojciec? Powiedział mi, żebym w czasie ujęcia nigdy nie patrzyła w dół, pod nogi. I tyle. Może jeszcze kiedyś dorzucił, że życzy mi cierpliwości. Bo ona jest potrzebna, gdy telefon na jakiś czas milknie.

Pani telefon nie milkł chyba na długo?

Nie, praktycznie od 20. roku życia, od początku lat 90., stale mam co robić. Więc nie mogę narzekać. Nigdy nie zależało mi na tym, żeby błyszczeć jak gwiazda. Nie miałam wielkiej urody mojej matki, ale starałam się powoli i solidnie budować swoją filmową karierę. Przeżyłam piękną przygodę, gdy jako młoda dziewczyna razem z ojcem trafiłam na plan „Prêt-à-porter” Roberta Altmana, grałam u wielu reżyserów francuskich, m.in. Arnauda Desplechina, Claire Denis czy Stephane’a Demoustier, moja współpraca z Christophe’em Honoré'em niesie taki rodzaj zaufania, który artystom zdarza się niezmiernie rzadko. Dzisiaj naprawdę dobrze czuję się w swoim zawodzie. I rola w „Moim Marcello”, w której rozliczam się z ojcem i jego legendą, jest naprawdę ważna dla mnie jako aktorki i jako córki.

Miała pani 24 lata, kiedy Marcello Mastroianni umarł.

Dopiero kiedy uświadomiłam sobie, że go tracę, zdałam sobie do końca sprawę, kim dla mnie był. Miałam siostrę Barbarę, starszą o 20 lat. Kiedy ona się urodziła, ojciec był zajęty wyłącznie karierą i romansami. Kiedy ja przyszłam na świat, on miał już 47 lat, był w innym momencie życia. Poświęcał mi czas, pilnował, żebyśmy utrzymywali kontakt. Choć żałuję, że nie zdążył poznać swoich wnuków. Mój syn urodził się dziesięć dni jego po śmierci. Ojciec cieszył się na niego. Dobrze pamiętam jego ostatnie miesiące. Do końca chciał żyć kinem, czytał scenariusze, myślał o nowych filmach. Na wózku inwalidzkim próbował grać w sztuce teatralnej. Ale z każdym dniem był słabszy. Wiedziałam, że ta jego walka była coraz bardziej beznadziejna. Cierpiałam. Powiem pani, jak niedelikatni potrafią być dziennikarze. Staram się nie narzekać, nie skarżyć. Ale pamiętam, że po śmierci ojca, wciąż chcieli ze mną rozmawiać o nim. Dla nich to był obcy człowiek, równie dobrze mogli mnie zapytać o meble w moim mieszkaniu. Tymczasem dla mnie to była osoba najbliższa. Kiedyś nawet usłyszałam: „Och, przepraszam, zapomniałam: na co właściwie umarł twój tata?”. Dla dziennikarki to było zwykłe pytanie, dla mnie powrót do traumy. Ktoś mi pokazał wywiad, jakiego ojciec udzielił podczas swojego ostatniego pobytu w Cannes. I poprosił mnie o komentarz, nie rozumiejąc, że przeżyłam szok. Nie pomyślał, że mój ojciec był wtedy w bardzo złym stanie, to była ostatnia faza jego życia. A ja w tym filmowym materiale widziałam nie wybitnego aktora, tylko najbliższą osobę, wyniszczoną już przez chorobę, nieuchronnie odchodzącą. Rozpłakałam się. Pomyślałam, że może właśnie w tamtym czasie – zajęta własnymi sprawami – za mało z nim byłam.

„Marcello Mio” stał się dla pani próbą lepszego zrozumienia go po latach? Co było w tym filmie największym wyzwaniem?

W filmie? Tak naprawdę to życie z ojcem było wyzwaniem. A potem życie bez niego, ale z jego nazwiskiem, często wśród jego przyjaciół. Kiedy umarł, żal, że za mało starałam się go poznać, stał się dla mnie naprawdę bolesny. Potem przez całe lata próbowałam z nim rozmawiać. Więc ten film okazał się ważny. Bo przedtem szukałam ojca sama. Czasem nosiłam jego marynarki, myślałam: „Jaki byłeś naprawdę?”. A teraz nagle dostałam szansę, by znów przyjrzeć mu się, tym razem już jako dorosła, doświadczona kobieta. Aktorka, matka. Christophe początkowo nawet wahał się, czy narażać mnie na tę konfrontację. Ale potem pomyślał jednak, że to będzie dla mnie ważne, głębokie doświadczenie. I  miał rację. Dużo rozmawialiśmy o moim ojcu. Jako członku rodziny, artyście, osobie publicznej. On dla mnie nagle ożył. Był tak blisko, jak nigdy przedtem.

Czytaj więcej

Zalewa nas fala filmowych biografii

Nawet przy „Marcello Mio” nie zadawałam matce pytań o ojca 

Po tym filmie wie pani o ojcu coś więcej?

Ja chyba więcej niż o nim dowiedziałam się w czasie pracy nad „Marcello Mio” o sobie. Bohaterką tej historii jest kobieta, która chce zrozumieć własną przeszłość, chce wiedzieć skąd się wzięła i kim jest. Pod koniec może już zdjąć z siebie wszystkie maski.

„Marcello Mio” jest też filmem o rodzinie?

Rodzice byli aktorami, ale ich życie nigdy nie miało nic wspólnego z dzisiejszym celebryctwem. Nie pchali się „na afisz”, nie organizowali ustawek z fotoreporterami. Swoje sprawy domowe też starali się zatrzymywać dla siebie. Nie stworzyli domu, ojciec nigdy nie rozstał się dla mojej mamy z żoną. Ale też oboje cenili sobie wolność, niezależność. Próbowaliśmy o tym opowiedzieć z Christophe’em w naszym filmie. Rodzina, w każdej postaci, jest wspaniałym tematem dla kina. Nieważne, czy jest sławna, czy nie. Pytania zawsze brzmią podobne: kim jesteś dla najbliższych, jak oni wpływają na twoją osobowość, wyobraźnię, jak budują w tobie poczucie własnej wartości. Dzieciństwo, młodość zostają w człowieku na całe życie.

Ale pozycja rodziców wpływa w pewien sposób na to, jak cię widzą i z jakiej pozycji startujesz.

Jasne, taki prosty przykład. Idziesz do tej samej szkoły, którą kiedyś skończyli twoi rodzice. Jeśli oni uchodzili za dupków, to i ciebie zaczynają traktować jak dupka. Jak uchodzili za superzdolnych uczniów, nauczyciele spodziewają się, że ty też będziesz świetny. Nie możesz tego kontrolować. Ale to budzi w człowieku niepokój. Zwłaszcza w zawodzie artystycznym. Znam wielu ludzi, którym nie jest z tym łatwo. Sama też do nich należę. Na zewnątrz wszystko wydaje się OK, ale w środku w człowieku coś się kotłuje. To poważny problem.

Czy w czasie zdjęć próbowała się pani dowiedzieć od matki czegoś, o co wcześniej pani jej nie pytała?

Nie. Grałyśmy razem w kilku filmach i zawsze było tak samo. Kiedy jesteśmy razem na planie, przestajemy być matką i córką. Stajemy się aktorkami, partnerkami. Staram się w filmie nie żyć swoim życiem. Więc kiedy trafiam przed kamerę razem z moją matką albo z którymś z przyjaciół, nasze wzajemne relacje przestają się liczyć. Ważne są relacje między naszymi bohaterami. Jesteśmy całkowicie do dyspozycji reżysera. Nie możemy na plan przynosić własnego życia. I może trudno uwierzyć, ale nawet przy „Marcello Mio” w czasie zdjęć nie zadawałam matce pytań o ojca.

W filmie Christophe’a Honoré'ego gra pani po francusku i po włosku. Mówi też pani biegle po angielsku. W jakim języku czuje się pani przed kamerą najswobodniej?

Oczywiście, najbardziej lubię grać po francusku, wychowałam się we Francji, to jest mój język ojczysty. Po włosku mówię z akcentem. Do roli w „Marcello Mio” specjalnie uczyłam się włoskiej intonacji i melodii. Ale praca w różnych językach jest ciekawym doświadczeniem. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że gdy jestem w kręgu języka włoskiego, staję się nieco innym człowiekiem. Bardziej spontanicznym, energicznym, wylewnym. I nawet to lubię. Czasem, gdy mnie w Paryżu zaczepią jacyś Włosi, pytając o drogę, zdarza mi się powiedzieć: „Podprowadzę was”. Mam frajdę, że mogę pogadać po włosku z native speakerami.

Czy czuje pani, że „Marcello Mio” podsumowało pewien rodzaj pani rozliczeń z ojcem, że teraz może pani symbolicznie zacząć następny etap życia?

Ja już zaczęłam kilka takich „innych etapów”. I nauczyłam się, że nie da się odciąć od tego, co było. Zresztą po co? Ale tak, mam wrażenie, że coś w sobie uporządkowałam. Że jak bohaterka filmu mogę teraz zanurzyć się w świeżej wodzie i popłynąć.

W jakim kierunku chciałaby pani popłynąć w swoim zawodzie?

Ku radości. Zawsze dostaję scenariusze dramatów, a tęsknię za komediami, za czymś jasnym i pogodnym.

Chiara Mastroianni (ur. w 1972 r. w Paryżu)

Aktorka, córka Catherine Deneuve i Marcella Mastroianniego. Zadebiutowała na ekranie w „Mojej ulubionej porze roku” Andre Techine (u boku matki), grała w filmach Arnauda Desplechina, Raula Ruiza, Claire Denis, Xaviera Beauvois, ulubiona aktorka Christophe’a Honoré'ego. Wystąpiła w jego filmach: „Piękna”, „Mężczyzna w kąpieli”, „Non ma fille, tu n’ira pas danser”, „Ukochany”, „Pokój 12”. Światowa premiera filmu „Marcello Mio” Honoré'ego odbyła się podczas ostatniego festiwalu w Cannes, polska – w tym tygodniu podczas BNP Paribas Dwa Brzegi w Kazimierzu Dolnym. Na ekrany naszych kin „Marcello Mio” wejdzie 27 września w 100. rocznicę urodzin Marcella Mastroianniego.

Plus Minus: Podobno buntuje się pani, gdy dziennikarze wciąż pytają panią – aktorkę o dużym dorobku, dojrzałą kobietę, matkę – o rodziców.

To prawda, ale teraz po filmie „Marcello Mio” jest to naturalne. Bardzo świadomie zdecydowałam się zagrać w tym filmie.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich