Jan Maciejewski: „1670”, Polacy dumni ze wstydu

Żeby wejść w ciasny kontusz „polish jokes” serialu Netflixa, trzeba się było zawczasu najeść mnóstwo wstydu.

Publikacja: 05.01.2024 17:00

Jan Maciejewski: „1670”, Polacy dumni ze wstydu

Foto: Materiały Prasowe

Powiedzieć o jakimś żarcie, że jest nieśmieszny, ma tyle samo sensu co o spodniach, że są w złym rozmiarze. Jednemu leży, drugiemu zwisa. Coś z tej reguły zachowało się na Górnym Śląsku, gdzie o suchym dowcipie powiemy raczej, iż był „ciasny”. Ciasnawy czy rubaszny, za luźny w biodrach czy obcisły w udach – kwestia gustu: sylwetki ukształtowanej przez kulturową dietę. Jak w piosence Rammsteina: „Denn du bist was du isst”. Jesteś tym, co jesz – czy też – tak się zaśmiejesz, jak się najadłeś. Dlatego też nie przyłączę się do ogólnonarodowej debaty pod tytułem „Czy serial »1670« jest zabawny?”. Ciekawsze wydaje mi się natomiast pytanie: na jakiej diecie wychowały się zachwycone nim rzesze subskrybentów Netflixa?

Nie wspomnę niestety, kto jest autorem tego komentarza, ale trafił on moim zdaniem w środek tarczy, nazywając „1670” „Szkłem kontaktowym” dla 30-latków. Fanom jednego i drugiego nie chodzi przecież tylko o to, by się rozerwać. Śmiech rozbrzmiewać tu musi w zasadzie z poczucia obywatelskiego obowiązku, na rozkaz jakichś wyższych sił. Nie tyle więc przepona, ile ludzka godność wypycha mi powietrze z płuc. Śmieje się, a więc walczę. Jeszcze żyję, stawiam opór: PiS-owi, temu krajowi, wszechobecnemu błotu i zacofaniu. Ale też śmieję się, jakbym wrzucał butelkę z listem do oceanu. Ktoś gdzieś musi się teraz śmiać ze mną. Chichoczę więc do niego nieśmiało, jakbym pytał dziewczynę o numer telefonu. Albo sąsiadkę z parteru o szklankę cukru. Przedłużam subskrypcję, pozdrawiam moje ulubione szkiełko.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Cyniku, to do ciebie

Jeśli komuś Netflix zawdzięcza popularność swojej produkcji, to w pierwszej kolejności pomysłodawcom i promotorom krytycznego modelu patriotyzmu. J. J. Lipskiemu et consortes, którzy wzbudzili w Polakach poczucie obowiązku do odczuwania wstydu. Podnieśli to uczucie do rangi podstawowego lepiszcza spajającego wspólnotę. „Jestem Polakiem o ile wstyd wywołują we mnie słabości i grzechy moich rodaków”. Zgiń, przepadnij „wspólnoto pewników”; witaj, „wspólnoto wahań i wątpliwości”. Duma to ksenofobiczny dynamit, my budujemy na pewnych fundamentach, wzniesiemy Wspólnotę Wstydu. A im ten ostatni większy, tym bardziej będzie ona zwarta i gotowa. Demitologizujmy, krytykujmy, obalajmy więc. A na koniec, wszyscy razem, w rytmie poloneza: „Wstydźmy się!”.

Apologeci „1670” na jednym wdechu zarzucają krytykom serialu, że mylą społeczną satyrę z kinem historycznym, oraz przekonują, „że przecież tak właśnie wyglądała I Rzeczpospolita”. Jedno i drugie zlewa się w perspektywie długiego trwania patologii polskości. Cofnąć się aż do tytułowej daty trzeba było po to, by udowodnić, że „tu już tak było zawsze”. Nie chodzi wcale o to – już słyszę, jak ów zarzut podnosi oburzony chór fajnopolactwa – by twierdzić, że polskość nie ma wad, nie może stać się obiektem krytycznej obróbki. Spór toczy się o zupełnie co innego: czy polskość sama w sobie jest jedną, wielką wadą.

Żeby zmieścić się w ciasnym kontuszu „polish jokes” serialu Netflixa, trzeba było zawczasu najeść się mnóstwo wstydu. Za Jana Pawła (he, he, Adamczewskiego) błoto, dewocje, mitomanię, zacofanie i megalomanię. I teraz właśnie będzie mnie śmieszyć, k…, choćby nie wiem co. Bo ja nie jestem taki jak oni. Moim śmiechem stawiam opór, wyznaczam granicę, zwracam bilet; nie chcę z nimi jechać w jednym przedziale, oni śmierdzą. Jak „1670” dyskontuje mrówczą pracę krytycznego patriotyzmu w społecznej glebie, tak jednocześnie okazuje się obaleniem podstawowej jego tezy. Na wstydzie nie da się zbudować żadnej wspólnoty. Z tego, co mogło i powinno być kanałem wentylacyjnym, uczyniliśmy fundament budynku. Nawet nie na piasku, zbudowaliśmy wspólnotę na pustym śmiechu. A jedyne, z czego potrafimy być dumni, to nasz wstyd.

Powiedzieć o jakimś żarcie, że jest nieśmieszny, ma tyle samo sensu co o spodniach, że są w złym rozmiarze. Jednemu leży, drugiemu zwisa. Coś z tej reguły zachowało się na Górnym Śląsku, gdzie o suchym dowcipie powiemy raczej, iż był „ciasny”. Ciasnawy czy rubaszny, za luźny w biodrach czy obcisły w udach – kwestia gustu: sylwetki ukształtowanej przez kulturową dietę. Jak w piosence Rammsteina: „Denn du bist was du isst”. Jesteś tym, co jesz – czy też – tak się zaśmiejesz, jak się najadłeś. Dlatego też nie przyłączę się do ogólnonarodowej debaty pod tytułem „Czy serial »1670« jest zabawny?”. Ciekawsze wydaje mi się natomiast pytanie: na jakiej diecie wychowały się zachwycone nim rzesze subskrybentów Netflixa?

Pozostało 82% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku