Dwa samotne syte wilki. Recenzja filmu z Clooneyem i Pittem na Apple TV+

„Samotne wilki” przypominają filmy ze starego Hollywood, kiedy to aktorskie pojedynki miały znaczenie i elektryzowały publikę. Wyjątkowa chemia między George’em Clooneyem i Bradem Pittem odkryta została już ćwierć wieku temu, ale dopiero teraz obie gwiazdy rywalizują ze sobą bezpośrednio.

Publikacja: 04.10.2024 10:00

Jon Watts doprowadził na ekranie do aktorskiego pojedynku dwóch gwiazd – Brada Pitta (z lewej) i Geo

Jon Watts doprowadził na ekranie do aktorskiego pojedynku dwóch gwiazd – Brada Pitta (z lewej) i George’a Clooneya – skupiając na nich całą uwagę widza. Pod tym względem „Samotne wilki” to powrót do czasów, gdy Robert De Niro stawał w szranki z Alem Pacino w „Gorączce”

Foto: Scott Garfield, mat. pras. Apple TV

Kręcąc w 2001 r. „Ocean’s Eleven”, George Clooney i Brad Pitt byli już gwiazdami, ale dopiero wdrapującymi się na szczyty hollywoodzkich wzgórz. Clooney zaledwie pięć lat wcześniej wymknął się z telewizyjnego „Ostrego dyżuru” wprost do kina duetu Quentin Tarantino – Robert Rodriguez („Od zmierzchu do świtu”), co szybko zaprowadziło go do współpracy z innymi osobowościami autorskiego kina, jak Steven Soderbergh, David O. Russell czy bracia Coen. Brad Pitt był już co prawda po kultowych rolach u Davida Finchera („Siedem”, „Fight Club”) i nominacji do Oscara za „12 małp” Terry’ego Gilliama, ale wciąż odbierano go bardziej jako przystojniaka, a nie wybitnego aktora. Ostatecznie obydwaj udowodnili, że nie tylko wino dobrze się starzeje i dziś już nie muszą nic udowadniać nikomu. Clooney jest nie tylko charyzmatycznym aktorem, ale też uznanym reżyserem i producentem z dwoma Oscarami na koncie. Podobnie Brad Pitt, który na dodatek został jedną z twarzy trupy aktorskiej wybrednego przecież Tarantino, czego efektem była oscarowa kreacja w filmie „Pewnego razu w Hollywood”.

W trylogii o uroczych zbirach Danny’ego Oceana (2001–2007) Steven Soderbergh zbudował wokół duetu Clooney – Pitt prawdziwy gwiazdozbiór. Podobnie zrobili Ethan i Joel Coenowie w „Tajne przez poufne”, choć nie dali im szansy na znaczącą konfrontację. „Samotne wilki” Jona Wattsa to pierwszy ich wspólny film, gdzie dostali 100 procent czasu ekranowego dla siebie. I swojego ego.

Czytaj więcej

Tucker Carlson streamuje na żywo, bo nowe media muszą robić show

Kogo zagrali Brad Pitt i George Clooney w „Samotnych wilkach”

Pitt i Clooney wcielają się w specjalistów od „mokrej roboty”, ale też od sprzątania po niej. Nie znamy nawet ich imion, są kimś w stylu serialowego Raya Donovana, którego możni z Los Angeles wzywali do posprzątania po ich większych lub mniejszych łajdactwach. Obaj uważają się za największych specjalistów w swoim fachu i zawsze pracują w pojedynkę. Speca o zmęczonym i cynicznym spojrzeniu George’a Clooneya wzywa prokurator (Amy Ryan), która zabawiała się z żigolakiem. Ten przewrócił się (?) na szklany stolik i zmarł (?). Nie umknęło to uwadze widzącym wszystko dzięki ukrytym kamerom menedżerom hotelu. Oni wzywają na wszelki wypadek swojego speca o chłopięcym uroku Brada Pitta, kompletnie innego od sztywniaka granego przez Clooneya.

Panowie, mówiąc delikatnie, się nie lubią i od pierwszej sekundy próbują udowodnić, że są bardziej męscy i profesjonalni od nieproszonego kompana. Robota wydaje się być prosta, ale po drodze znajdują w apartamencie plecak z kilkoma paczkami kokainy. Okazuje się więc, że ta noc będzie dla nich wyjątkowo trudna. To, że pojawi się w niej albańska mafia, łącząca obu specjalistów tajemnicza femme fatale, a panowie zaliczą pościgi i strzelaniny to pikuś. Gorzej, że dwaj twardziele będą musieli obnażyć przez sobą swój wiek, wyjmując poza spluwą okulary do czytania i przeciwbólowy advil. Cóż, od kiedy Sylvester Stallone reaktywował umięśnionych emerytów w „Niezniszczalnych”, kino akcji nie może ignorować wieku swoich bohaterów.

Droga Jona Wattsa od marvelowskiego „Spider-Mana” do komedii sensacyjnej w stylu „Zabójczej broni” 

Clooney i Pitt robią dokładnie to, czego się po nich spodziewamy w tego rodzaju kinie. Są po prostu „cool”. To naprawdę wystarczy na rozrywkowy film akcji z prostym jak konstrukcja cepa scenariuszem. W trylogii „Ocean’s” istotą opowieści były zawiłość intrygi i twisty akcji. W „Samotnych wilkach” chodzi o coś zupełnie innego, a jednocześnie o coś bardzo klasycznego.

Jon Watts umie kręcić nowoczesne kino rozrywkowe dla widzów wychowanych na superbohaterach Marvela. Jest przecież reżyserem trzech części „Spider-Mana” z Tomem Hollandem w tytułowej roli. Potrafi też jednak czerpać garściami z tak ikonicznych filmów akcji lat 80., jak „48 godzin” Waltera Hilla czy „Zabójcza broń” Richarda Donnera, gdzie akcje napędzały mięśnie bohaterów, ale też ich zabawne docinki, ironiczne riposty oraz chłopięce współzawodnictwo.

Clooney i Pitt mają komediowy timing i doskonale się tutaj uzupełniają. Ten pierwszy przecież nieraz wcielał się w postać uroczego głąba w filmach Coenów, natomiast Pitt od początku kariery bawi się własnym wizerunkiem, czego najlepszym dowodem są fenomenalne sceny komediowe w „Bękartach wojny” Tarantino czy kreacja romskiego boksera w „Przekręcie” Guya Ritchiego. Komiczna energia obu gwiazdorów dostaje w „Samotnych wilkach” szansę na wybrzmienie.

Czytaj więcej

Żywcem pogrzebany Kevin Spacey

Kiedyś podobnie rywalizowali Robert de Niro i Al Pacino w „Gorączce”

Udało się też Wattsowi reaktywować jeden ze znaków rozpoznawczych dawnego Hollywood, robiąc to w czasach, gdy wydawało się to niemożliwe. Jeszcze w latach 90. jedna czy dwie hollywoodzkie gwiazdy w obsadzie starczyły, by zapewnić filmowi komercyjny sukces. W czasach dyktatury standardów DC i Marvela jest to praktycznie niemożliwe. Same plakaty kolejnych filmów o Avengersach nie mieszczą wszystkich gorących nazwisk w obsadzie.

Pod tym względem „Samotne wilki” to powrót do czasów, gdy Robert De Niro stawał w szranki z Alem Pacino („Gorączka”), Sylvester Stallone mierzył się z Kurtem Russelem („Tango i Cash”), Harrison Ford z Seanem Connerym („Indiana Jones i ostatnia krucjata”), nie mówiąc już o serii występów Franka Sinatry z Deanem Martinem.

Mamy też tutaj bardzo mocne nawiązanie do nieśmiertelnego duetu Paula Newmana i Roberta Redforda z filmów „Butch Cassidy i Sundance Kid” oraz „Żądło”. Nie porównuję scenariusza „Samotnych wilków” do klasyki gatunku w reżyserii George’a Roya Hilla, bo to zupełnie inny poziom filmów. Niemniej charyzma Clooneya i Pitta wystarczają, by dobrze się bawić na przewidywalnym i nieunikającym schematów filmie Wattsa. Apple TV+ po raz kolejny gwarantuje rozrywkę na przyzwoitym poziomie, a Clooney i Pitt dowodzą, że potrafią dodać energii każdemu filmowemu projektowi.

Kręcąc w 2001 r. „Ocean’s Eleven”, George Clooney i Brad Pitt byli już gwiazdami, ale dopiero wdrapującymi się na szczyty hollywoodzkich wzgórz. Clooney zaledwie pięć lat wcześniej wymknął się z telewizyjnego „Ostrego dyżuru” wprost do kina duetu Quentin Tarantino – Robert Rodriguez („Od zmierzchu do świtu”), co szybko zaprowadziło go do współpracy z innymi osobowościami autorskiego kina, jak Steven Soderbergh, David O. Russell czy bracia Coen. Brad Pitt był już co prawda po kultowych rolach u Davida Finchera („Siedem”, „Fight Club”) i nominacji do Oscara za „12 małp” Terry’ego Gilliama, ale wciąż odbierano go bardziej jako przystojniaka, a nie wybitnego aktora. Ostatecznie obydwaj udowodnili, że nie tylko wino dobrze się starzeje i dziś już nie muszą nic udowadniać nikomu. Clooney jest nie tylko charyzmatycznym aktorem, ale też uznanym reżyserem i producentem z dwoma Oscarami na koncie. Podobnie Brad Pitt, który na dodatek został jedną z twarzy trupy aktorskiej wybrednego przecież Tarantino, czego efektem była oscarowa kreacja w filmie „Pewnego razu w Hollywood”.

Pozostało 84% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku