Kręcąc w 2001 r. „Ocean’s Eleven”, George Clooney i Brad Pitt byli już gwiazdami, ale dopiero wdrapującymi się na szczyty hollywoodzkich wzgórz. Clooney zaledwie pięć lat wcześniej wymknął się z telewizyjnego „Ostrego dyżuru” wprost do kina duetu Quentin Tarantino – Robert Rodriguez („Od zmierzchu do świtu”), co szybko zaprowadziło go do współpracy z innymi osobowościami autorskiego kina, jak Steven Soderbergh, David O. Russell czy bracia Coen. Brad Pitt był już co prawda po kultowych rolach u Davida Finchera („Siedem”, „Fight Club”) i nominacji do Oscara za „12 małp” Terry’ego Gilliama, ale wciąż odbierano go bardziej jako przystojniaka, a nie wybitnego aktora. Ostatecznie obydwaj udowodnili, że nie tylko wino dobrze się starzeje i dziś już nie muszą nic udowadniać nikomu. Clooney jest nie tylko charyzmatycznym aktorem, ale też uznanym reżyserem i producentem z dwoma Oscarami na koncie. Podobnie Brad Pitt, który na dodatek został jedną z twarzy trupy aktorskiej wybrednego przecież Tarantino, czego efektem była oscarowa kreacja w filmie „Pewnego razu w Hollywood”.
W trylogii o uroczych zbirach Danny’ego Oceana (2001–2007) Steven Soderbergh zbudował wokół duetu Clooney – Pitt prawdziwy gwiazdozbiór. Podobnie zrobili Ethan i Joel Coenowie w „Tajne przez poufne”, choć nie dali im szansy na znaczącą konfrontację. „Samotne wilki” Jona Wattsa to pierwszy ich wspólny film, gdzie dostali 100 procent czasu ekranowego dla siebie. I swojego ego.
Czytaj więcej
Ty i ja mamy ze sobą coś wspólnego – mówi popularny dziennikarz do dwukrotnego zdobywcy Oscara. Tak, obaj zostaliśmy zwolnieni z naszych stacji – odpowiada była gwiazda Hollywood. Następnie obaj przyznają, że bez nich owe stacje by nie istniały.
Kogo zagrali Brad Pitt i George Clooney w „Samotnych wilkach”
Pitt i Clooney wcielają się w specjalistów od „mokrej roboty”, ale też od sprzątania po niej. Nie znamy nawet ich imion, są kimś w stylu serialowego Raya Donovana, którego możni z Los Angeles wzywali do posprzątania po ich większych lub mniejszych łajdactwach. Obaj uważają się za największych specjalistów w swoim fachu i zawsze pracują w pojedynkę. Speca o zmęczonym i cynicznym spojrzeniu George’a Clooneya wzywa prokurator (Amy Ryan), która zabawiała się z żigolakiem. Ten przewrócił się (?) na szklany stolik i zmarł (?). Nie umknęło to uwadze widzącym wszystko dzięki ukrytym kamerom menedżerom hotelu. Oni wzywają na wszelki wypadek swojego speca o chłopięcym uroku Brada Pitta, kompletnie innego od sztywniaka granego przez Clooneya.
Panowie, mówiąc delikatnie, się nie lubią i od pierwszej sekundy próbują udowodnić, że są bardziej męscy i profesjonalni od nieproszonego kompana. Robota wydaje się być prosta, ale po drodze znajdują w apartamencie plecak z kilkoma paczkami kokainy. Okazuje się więc, że ta noc będzie dla nich wyjątkowo trudna. To, że pojawi się w niej albańska mafia, łącząca obu specjalistów tajemnicza femme fatale, a panowie zaliczą pościgi i strzelaniny to pikuś. Gorzej, że dwaj twardziele będą musieli obnażyć przez sobą swój wiek, wyjmując poza spluwą okulary do czytania i przeciwbólowy advil. Cóż, od kiedy Sylvester Stallone reaktywował umięśnionych emerytów w „Niezniszczalnych”, kino akcji nie może ignorować wieku swoich bohaterów.