Od czasu, kiedy pierwszy neolityczny rolnik dostał od przywódcy bandy okolicznych osiłków propozycję nie do odrzucenia: albo odpalasz mi działkę od swoich plonów, a ja za to będę cię bronił przed innymi bandami, albo puszczę z dymem twoje zbiory i kurną chatę, podatki stały się codziennością.
Temu, kto płaci podatki, na pierwszy rzut oka trudno dostrzec korzyści z tego tytułu i nawet fakt, że to dzięki nim narodził się zachodni parlamentaryzm, może być dla niego mało przekonujący. Pozostaje tylko przyjąć do wiadomości, że płacić trzeba, bo takie jest prawo, a poza tym niepłacenie jest grzechem, jak głosi np. Kościół katolicki, a pewnie i inne organizacje religijne.
Niestety, w dzisiejszym świecie na podatników czeka wiele pokus, które najczęściej podsuwają im uczynni prawnicy specjalizujący się w tak zwanej optymalizacji. Skoro, dajmy na to, w takim Luksemburgu albo Holandii stawka podatku jest niższa niż w macierzystym kraju, to po co płacić wysoką daninę u siebie, skoro można zapłacić tam mniej? A jak dodatkowo pomanipuluje się trochę kosztami, to wyjdzie jeszcze taniej.
Z optymalizacji podatkowej najczęściej korzystają wielkie koncerny działające w międzynarodowej skali, podobnie jak kiedyś to ta grupa z rozmachem stosowała tzw. kreatywną księgowość. Oba procedery łączy nie tylko to, że budzą wątpliwości natury moralnej, ale też stosuje się w nich rozwiązania na pograniczu prawa. W przypadku podatków mogą świadczyć o tym ugody zawierane ostatnio przez takich amerykańskich gigantów jak Apple czy Google ze służbami skarbowymi różnych krajów, w wyniku których płacą setki milionów dolarów kar i zaległości.
Najlepszą metodą walki z podobnymi praktykami byłoby wyeliminowanie pokus w postaci tzw. rajów podatkowych oraz zmuszenie koncernów do większej jawności w rozliczeniach z fiskusem. To może być niemożliwe w skali globalnej, ale już np. w Unii Europejskiej można ten system jakoś uporządkować. Pozostaje trzymać kciuki, że wprowadzone rozwiązania okażą się skuteczne i nie utrudnią nadmiernie życia przedsiębiorcom.