Pewnie przychodzi dla artysty taki czas, w którym z oddalenia próbuje spojrzeć na własne dzieciństwo i młodość, zrozumieć, co go stworzyło i ukształtowało. Niedawno bardzo interesujący „Belfast” pokazał Kenneth Branagh. Do dojrzewania w Meksyku, rozwodu rodziców i swojej ukochanej niani powrócił w „Romie” Alfonso Cuaron. Do tego, co zapamiętał z czasu dorastania w Kalifornii nawiązał Paul Thomas Anderson w „Licorice Pizza”. A teraz dołącza do nich Steven Spielberg, który razem ze swoim częstym współpracownikiem Tonym Kushnerem napisał scenariusz „Fabelmanów”.
Tytułowi bohaterowie są zamożną, żydowską rodziną. Burt jest naukowcem. Mitzi zrezygnowała z kariery pianistki, żeby poświęcić się domowi, ale została w niej artystyczna dusza oraz szaleństwo, które kazało jej z bliska pokazać dzieciom tornado albo zamiast pieska kupić osiołka. Ale najważniejszy jest tu Sammy – alter ego Stevena, sześciolatek, którego w śnieżny wieczór 1952 r. rodzice zabrali po raz pierwszy do kina na „Największe widowisko świata” Cecila DeMille’a. I od tej pory miał on tylko jedno marzenie: chciał kręcić filmy. Maltretował kolejne lokomotywy i wagoniki, żeby z różnych stron i kątów nakręcić scenę katastrofy kamerą ojca, którą w tajemnicy dała mu matka. Mały Steve-Sammy przejmował myślenie rodziców o kinie: dla jego ojca była to sztuka obrazowania rzeczywistości, oświetlenie, precyzja obrazu; dla matki – gejzer uczuć i wzruszeń.
Czytaj więcej
Zaczęła się rywalizacja o najważniejsze nagrody filmowe na świecie. Superprodukcje czy skromne kino autorskie? – w tym roku ta decyzja członków Amerykańskiej Akademii Filmowej będzie szczególnie ważna. Uroczystość zaplanowana została na 12 marca.
„Fabelmanowie” to historia chłopaka, który zwariował na punkcie ruchomych obrazów, ale również pierwsza opowieść Spielberga o dojrzewaniu. Amerykanin zrobił filmy wymagające dziecięcej wyobraźni jak choćby „ET” czy „Jurassic Park”, teraz jednak mierzy się z czasem, który wielu psychologów uważa za najtrudniejszy w życiu. Bohater “Fabelmanów” znajduje własną drogę, ale przecież nie żyje w świecie fikcji. Musi zmierzyć się z rozchodzeniem się rodziców, odkryć tajemnicę matki, romansującej z przyjacielem rodziny, który zresztą został potem jej drugim mężem. Dorastający chłopiec musi porównać style życia matki, ojca, przyjaciela domu.
Spojrzenie Stevena Spielberga wstecz, na własne dzieciństwo jest też opowieścią o przełomie lat 50. i 60. w Ameryce. To nie tylko świat „sweet fifties” i gospodarczego boomu. To również wyraźnie rysujący się antysemityzm i niechęć do inności. Reżyser z pietyzmem odtworzył tamten świat, m.in. domy w New Jersey, Arizonie i Kalifornii. Ale przede wszystkim atmosferę tamtego czasu. Świetne, jak zawsze, zdjęcia zrobił Janusz Kamiński.