Pisanie o powodzi z punktu widzenia obserwatora jest obarczone oczywistymi wątpliwościami. Obserwator siedzi w suchym pokoju, z pełną lodówką, a za oknem ma słoneczny początek jesieni. Obserwowanie dramatu i siły żywiołu na małych i dużych ekranach łączy się z myślą o realnej, fizycznej pomocy, dla której trzeba by rzucić wygodę gapiostwa i jechać tam, gdzie po prostu przerzuca się worki z piaskiem. Jednocześnie każdy obserwator ma takie czy inne obowiązki, z których się musi wywiązać tam, gdzie życie przebiega normalnie. Trzeba się ograniczyć do pomagania na swoją miarę przez wpłaty pieniędzy, dostarczenie tego, co potrzebne, do określonych punktów czy udostępnianie próśb o pomoc.
Obserwator ma luksus refleksji, dostrzegania zjawisk w innym wymiarze, co ma się nijak do zatopionych domów, ludzi wypędzanych przez wodę, przerażonych zwierząt i bohaterstwa ratowników. Dzielę się więc refleksją, mając poczucie luksusu inteligenckich rozważań w sytuacji, kiedy liczy się siła i działanie. Patrzę na moce wody, na ludzi dzielnych wobec nieszczęścia, na tych, którzy zostawiają domy, i na tych, którzy ich nie chcą zostawić, mając jakąś pierwotną nadzieję, że ich obecność uchroni dom przed zniszczeniem. Obserwuję też oczywiście ludzi stawiających tamy z worków piasku.
Czytaj więcej
Następna powódź może być za 10 lat. Ale równie dobrze za kolejne 20. Najważniejsze to pamiętać, że wciąż zależy to od nas – mówi klimatolog prof. dr hab. Joanna Wibig.
Trudno oprzeć się refleksji, że wobec wspólnego zagrożenia stajemy się jednością, a wczorajsze podziały, tak brutalnie rzutujące na społeczeństwo, nie mają żadnego znaczenia. Taka obserwacja wydaje się oczywista i banalna, jednak jest coś niezwykłego w tym, że tak blisko siebie, tak zgodnie i z taką dyscypliną odbywa się podawanie z rąk do rąk zwykłych worków z piaskiem. Jest coś szczególnego w tym, że w czasach, kiedy pożera nas cywilizacja sztucznej inteligencji, kiedy nie możemy się rozstać z telefonem, a w miejscach publicznych widok samotnych ludzi wpatrzonych w swojego laptopa dominuje, żeby ratować miasta i wsie, musimy użyć siły mięśni i płóciennych worków. Jest coś niezwykłego w tym, że nikt nie patrzy na nikogo tak, jak patrzył wczoraj, zastanawiając się, do którego obozu należy, czy jest za Tuskiem, czy słucha Radia Maryja. Nie byłoby to tak szczególne, gdyby nie siła tego podziału, tej nienawiści i słów, które przy tej okazji padają.
No właśnie. Piszę o tym dlatego, że moją uwagę zwróciło coś jeszcze, coś, co towarzyszy łańcuchowi pomocy od ciężarówek z workami po brzegi rzek. To cisza. Ludzie, którzy być może jeszcze wczoraj pod zaszyfrowanym nazwiskiem wylewali na siebie całe potoki wyzwisk, teraz związali się milczeniem. Słowa przestały mieć znaczenie, a znaczenie słów przestało mieć wartość. Oczywiście, my, z suchych terenów, możemy się zastanawiać nad przyczynami powodzi i nad tym, do jakiego stopnia ludzie i nasza technologia doprowadzili do takiego stanu rzeczy. Możemy się też zastanawiać nad wykorzystaniem w przyszłości tej technologii, żeby zapobiec powodziom, co jest szczególnym paradoksem i zjawiskiem błędnego koła. Możemy dyskutować nad tym, czy zaufanie sztucznej inteligencji w sprawie przewidywań globalnego i lokalnego zagrożenia ma sens, czy też możliwość błędu danych i algorytmów może nas kosztować życie. Można się zastanawiać nad tym, do kogo właściwie miałoby należeć w przyszłości globalne sterowanie technikami, które wpłyną na stan wody i ziemi. Jakie zagrożenie niesie taka globalna władza. Tak czy inaczej, bez względu na technikę, zawsze liczyć się jednak będzie siła solidarności.