Piotr Mitkiewicz na ukraińskim froncie jest w zasadzie od samego początku. Do międzynarodowego legionu zgłosił się tuż po rosyjskiej inwazji na Kijów. Kilka tygodni później był już na polu walki. Dlaczego tam trafił? To pytanie, od którego w zasadzie zaczyna się wywiad rzeka przeprowadzony przez Wiktora Świetlika. Odpowiedź nie jest wcale oczywista. Sam bohater książki mówi, że chciał zginąć heroiczną śmiercią i to był główny impuls. Później pojawił się kolejny: chęć walki ze złem. Myślę jednak, że najbliższy prawdy powód to ten, który Mitkiewicz podaje pół żartem: „lubię walczyć”.
Dlaczego w wojnie uczestniczą Ukraińcy – wiadomo. Większość chce chronić swój kraj, inni na front trafili z poboru. A jak jest z członkami legionu międzynarodowego? O tym również jest ta książka. Wydaje się, że są to przede wszystkim niespokojne duchy z całego świata. Oczywiście, niektórzy trafiają na front ze względów ideowych. Uważają, że Rosja to imperium zła i trzeba ją za wszelką cenę powstrzymać. Jednak większość przyjechała do Ukrainy z innych przyczyn. Przede wszystkim dlatego, że potrzebują ekstremalnej dawki adrenaliny. Wcześniej często mieli już doświadczenia walki na innych frontach.
Czytaj więcej
Od detonacji bomby termojądrowej minęły niecałe dwie minuty, a już ponad milion osób straciło życie lub właśnie umiera. Teraz zaczyna się prawdziwe piekło.
Piotr Mitkiewicz miał do czynienia na froncie z kilkunastoma nacjami, od Australijczyków przez Izraelczyków po Kolumbijczyków. Tylko ci ostatni trafili do wojska z powodów finansowych (co nie wyklucza tego, że niektórzy uciekali przed gangami narkotykowymi). Ochotnicy na wojnie dorobić się raczej nie mogą, bohater „Znaleźć i zniszczyć” wydał podczas walk kilkusettysięczne oszczędności. Zarówno na utrzymanie rodziny, jak i na rozmaite próby wsparcia ukraińskiej armii, począwszy od konstruowania własnych dronów, a skończywszy na zakupie sprzętu medycznego. I choć czasem mówi się, że ochotnicy to znaczące wsparcie dla regularnej armii, nie jest to prawda. Nigdy nie było ich wielu i nie byli znaczącą siłą. Teza rosyjskiej propagandy o masowym udziale Polaków w wojnie również nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Naszych rodaków jest tam garstka. Jednak największa wartość tej książki polega na uświadomieniu nam niszczycielskiego charakteru tej wojny i potencjału Rosjan. Mitkiewicz mówi o ich jednostkach zupełnie inaczej niż polskie media. W jego opowieściach są groźni i skuteczni. A skąd się bierze gigantyczna śmiertelność? To celowa taktyka. Rosjanie szafują życiem rekrutów, traktując ich jak mięso armatnie. Ale dobrych żołnierzy chronią. Bo to dzięki nim wygrywają tę wojnę. Otóż, wbrew całej ukraińskiej (i polskiej) propagandzie, obraz, jaki się wyłania z opowieści bohatera „Znaleźć i zniszczyć”, jest jasny. Ukraina w obecnej sytuacji nie ma szans pokonać Rosji. Mitkiewicz jest pesymistą nie tylko dlatego, że stracił większość przyjaciół, z którymi poszedł na front (sam również był ranny). Walcząc w zwiadzie, a później w innych jednostkach, wysportowany amator stał się doświadczonym żołnierzem z niezłym przeglądem pola walki. Widzi słabości ukraińskiej armii wynikające zarówno z liczebnej i sprzętowej przewagi wroga, jak i te związane z samą organizacją jednostek. Choćby kwestię masowej korupcji, braku śmiałej wizji w dowodzeniu i typowe dla każdej tego rodzaju struktury biurokratyczne tchórzostwo.
Z Rosjanami na froncie trzeba walczyć o każdy metr ziemi, ofiary idą w dziesiątki tysięcy, końca konfliktu nie widać, nadziei na zwycięstwo również. Pociesza jedynie to, że mimo istnej hekatomby ukraińskiej armii żołnierze wciąż są gotowi walczyć o swój kraj.