Czy mam jakąś szansę?”. „Żadnej”. „Umrze pan szybko i do tego w straszliwych męczarniach” – wyobraźmy sobie, że tak wygląda dialog z chorym. Co pomyślelibyśmy o lekarzu, który mówi takie rzeczy? Że jest potworem bez serca, nawet jeśli mówi prawdę. Albo wyobraźmy sobie polityka, który, zapytany np. o powódź, odpowiada zgodnie ze stanem faktycznym, że straty będą ogromne, zginą ludzie, a państwo w starciu z żywiołem jest bezradne. Jego kariera długo by nie potrwała. Skądinąd niektórzy mogą pamiętać, jak w 1997 roku premier Cimoszewicz na pytanie o wsparcie dla powodzian odpowiedział, że trzeba się ubezpieczać. Mówił prawdę, ale przegrał wybory.
„Prognozy nie są przesadnie alarmujące, nie ma powodów do paniki” – oświadczył Donald Tusk w przeddzień wielkiej powodzi. Po czym woda, kilkanaście godzin później, zatopiła Kłodzko, Lądek- -Zdrój, Stronie Śląskie, Głuchołazy i Nysę. Były też ofiary śmiertelne i są gigantyczne straty materialne. Wielu ludzi straciło dorobek całego życia. A internet, zwłaszcza ten prawicowy, przypuścił atak na premiera, że jest urodzonym kłamcą. Później pod temat podpięli się politycy opozycji i w ich wypowiedziach sprawa urosła do niewiarygodnych rozmiarów. Okazało się wręcz, że to przez wypowiedź premiera służby państwowe popełniły wiele błędów w związku z powodzią.
Czytaj więcej
Powódź w południowo-zachodniej Polsce to „skutki działań wcześniejszych ekip i każda ze stron powinna uderzyć się w piersi” – ocenił gen. Roman Polko, były dowódca jednostki GROM.
Nie jestem adwokatem Donalda Tuska. Zresztą ma ich cały legion. Niektóre media zajmują się wyłącznie jego chwaleniem i usprawiedliwianiem błędów. Jego słowa były niefortunne. Zawsze w takich przypadkach pojawia się jednak pytanie, stawiane już przez starożytnych w kwestii sprawców przestępstw, „cui bono?” – „Kto na tym skorzysta?”. I, szczerze mówiąc, nie widzę żadnej korzyści, jaką szef rządu mógłby odnieść, celowo kłamiąc. Dziwne były zresztą okoliczności, jakie towarzyszyły tej wypowiedzi. Dosłownie kilka minut wcześniej w tym samym miejscu minister spraw wewnętrznych Tomasz Siemoniak mówił coś dokładnie odwrotnego niż premier.
Z jakiego powodu Mateusz Morawiecki zaczął nazywany być Pinokiem
To teraz cofnijmy się do lata 2020 roku. Może ktoś z państwa pamięta wypowiedź, z powodu której Mateusz Morawiecki został Pinokiem. „Cieszę się, że coraz mniej obawiamy się koronawirusa i epidemii. To dobre podejście, bo Covid-19 jest w odwrocie, już nie musimy się go bać. Trzeba pójść na wybory” – oświadczył ówczesny premier tuż przed drugą turą wyborów prezydenckich. A zaraz potem pandemia na wiele miesięcy sparaliżowała Polskę. Czy Mateusz Morawiecki kłamał? Nie wydaje mi się. Sądzę, że się mylił. I że naprawdę wierzył w to, co mówił. Tak jak Donald Tusk mówiący, że prognozy nie są przesadnie alarmujące i że nie ma powodów do paniki.