Prawo i Sprawiedliwość, które do perfekcji opanowało wydobywanie „politycznego złota” z każdego poważnego kryzysu i swoje kolejne kampanie wyborcze budowało w dużej mierze na umiejętnym rozgrywaniu społecznych frustracji i lęków, chyba nie tylko straciło społeczny słuch, ale zwyczajnie zgłupiało. Gdy tysiące ludzi walczą o swoje domy, a często po prostu o życie, partia Jarosława Kaczyńskiego pierwszy tydzień klęski żywiołowej spędza w dużej mierze na – przepraszam za słowo – jałowym zrzędzeniu. Bo naprawdę trudno inaczej nazwać sposób komunikowania się jego najważniejszych polityków, i tych już zasłużonych, i tych dopiero aspirujących do ważnych stanowisk.

PiS nie wykorzystał swojej szansy i stracił narracyjną sprawczość

„Prognozy nie są przesadnie alarmujące, zupka nie wystygła” – głosi podpis pod zdjęciem jedzącego zupę szczawiową Donalda Tuska, wrzuconym przez Radosława Fogla. Z jakiegoś powodu zdjęcie Tuska jedzącego zupę od żony wywołało ogromne wzburzenie w PiS, a była minister Olga Semeniuk-Patkowska sugerowała nawet, że tę zupę to premier powinien rozdać w jakiejś szkole, a nie jeść samemu. A to tylko jeden z licznych żenujących komentarzy i nieśmiesznych żartów rozprowadzanych przez wyraźnie bezradny narracyjnie PiS. I choć rząd niewątpliwie na krytykę zasłużył, to jej całkowita bezproduktywność zaskakuje, zważywszy na dotychczasową dużą sprawność PiS w przejmowaniu i narzucaniu narracji. Tymczasem reakcja partii do niedawna rządzącej wyłącznie irytuje, bo jest albo zwykłym czepialstwem – jak w sprawie nieszczęsnej zupy – albo waleniem z najgrubszej rury, jak ta wypowiedź typowanego na kandydata do prezydentury Mariusza Błaszczaka. PiS miota się między żenadą a podłością, nie wnosząc właściwie nic konstruktywnego do dyskusji o sposobie radzenia sobie z kryzysem przez obecny rząd, nie proponuje też nic rzeczowego, wybierając rolę niezadowolonego ze wszystkiego recenzenta.

W czasach swojej komunikacyjnej świetności politycy PiS od pierwszego dnia uwijaliby się w otwartych całodobowo biurach, mobilizując działaczy i sympatyków do bezpośredniego zaangażowania się w akcje ratunkowe, a spin doktorzy wysłaliby prezydenta w teren, wcześniej organizując mu telewizyjne orędzie do narodu, bo choć odwiedzanie wałów przez polityka niemającego bezpośredniego wpływu na akcję ratunkową nie ma sensu innego niż wizerunkowy, to już bezpośrednie zwrócenie się do społeczeństwa w telewizyjnym orędziu powinno być w takiej sytuacji oczywistością. Nie wiem, czy PiS nie chce lub nie umie inaczej, ale wybierając rolę kibica, mógłby przynajmniej zadbać, żeby nie powstało wrażenie, że w walce rządu z powodzią kibicuje powodzi.