Czy do Polski może wrócić monarchia

Czy we współczesnej Polsce jest wyobrażalny monarcha? Ciężka sprawa. Lud, któremu odebrano by prawo głosowania, mógłby mieć jakieś atawistyczne poczucie straty. Choć z drugiej strony, gdyby np. syn prostego hurtownika AGD miał perspektywę zostania lordem? Czyż to nie piękna perspektywa?

Publikacja: 18.12.2020 10:00

Czy do Polski może wrócić monarchia

Foto: AdobeStock

Z czterdziestu sześciu państw przeoranej przez rewolucje, wojny i totalitaryzmy Europy aż jedenaście to monarchie. Zwykle konstytucyjne, choć przynajmniej dwie można uznać za bliższe ideału samodzielnej władzy pomazańca bożego. Pierwsza to Watykan, czyli Stato della Citta del Vaticano, monarchia elekcyjna, w której pełnię władzy sprawuje papież. W Liechtensteinie, maleńkim, za to nieprzyzwoicie bogatym państewku w Alpach, szerokie uprawnienia panującemu księciu przyznali w referendum sami mieszkańcy niezainteresowani jakoś nadmiernie wybujałą demokracją. Wystarczy im niezły standard życia, pełnia statusu obywatela i prawo do wypasu owiec w ogrodach nawet kilkaset metrów od centrum miasta Vaduz, stolicy księstwa.

Reszta, czyli dziewięć monarchii, ma charakter konstytucyjny i są to zwykle tradycyjne i dojrzałe demokracje, odpowiedzialne za znaczny procent europejskiego PKB, z Wielką Brytanią, Holandią czy Szwecją na czele. Niektóre, jak Luksemburg, są fantastycznie rozwijającymi się globalnymi hubami gospodarczymi, inne – jak Monaco – zawyżają światowy wskaźnik spożycia szampana i połykania ostryg, gromadzą światowe zasoby kapitału czy przyznają za grubą kasę obywatelstwo milionerom i sportowcom, najczęściej w jednej osobie.

Kiedy się spyta ich mieszkańców, czy nie czują się aby nieco anachronicznie, że w świecie totalnej globalizacji muszą na ścianie wieszać portret królowej bądź króla, odpowiadają, czasem niezbyt grzecznie, tak jak mi pewien Szkot podczas wspólnej konsumpcji whisky Oban w Kilmartin na zachodnim wybrzeżu, całkiem naprzeciwko wyspy Jura: „przynajmniej nie musimy głosować co kilka lat na jakiegoś idiotę". Nie był to oczywiście szkocki patriota, bo ci do Elżbiety II mają stosunek mniej oczywisty.

* * *

Co zresztą niewiele zmienia. Bo Elżbieta i monarchia w Wielkiej Brytanii wciąż mają niezwykłą popularność. Ile w tym szacunku do tradycji, ile czystego marketingu, ile społecznej gry w coś podobnego do „Wiedźmina", tyle że w analogu? Tego nie wiem. Niemniej badania są jednoznaczne. W grupie 18–24 -latków – 57 proc. Brytyjczyków wspiera monarchię, w grupie wiekowej 25–34 aż 60 proc., a wśród 35–44-latków – 64 proc. Powyżej 45. roku życia zwolennikami monarchii jest już ponad 70 proc. ankietowanych. Jak wynika z danych Statisty, im obywatele starsi, tym ich poparcie rośnie. A gdyby przepytać jeszcze stu, dwustu, trzystulatków albo właścicieli sklepików z pamiątkami przy Buckingham Palace, poparcie bez wątpienia przekroczyłoby sto procent. I wcale to nie oznacza, że monarchia jest zombie. Wciąż jest sexy.

Przy okazji, wyobrażasz sobie miły Czytelniku polski zespół punkrockowy, który by śpiewał w latach 70. lub 80., jak na Wyspach Sex Pistols: „Boże chroń pierwszego sekretarza"? Nie ma takiej możliwości. Przejrzałem wyniki badań w innych europejskich krajach. W Norwegii monarchię popiera w każdej grupie niemal 80 proc. albo więcej badanej populacji. W Danii aż 82 proc. konsumentów śledzi sprzeciwia się pomysłowi likwidacji monarchii. W Szwecji to też wciąż większość. Najgorzej jest w Hiszpanii, gdzie po kolejnych kompromitujących wyskokach byłego monarchy, który, a to daje się sfotografować z zamordowanym w Afryce zwierzakiem, a to czyni publiczne wyznanie o swoich miłosnych podbojach, wzmacnia się istotnie deklarowany republikanizm. Statystycznie to czterdzieści proc. do czterdziestu, choć w bieżącym roku pandemii dziedzice tradycji republiki mają lekką przewagę. Za to jeśli spytać w rzeczonej kwestii mieszkańców Andory, Luksemburga bądź Liechtensteinu, można zarobić w gębę, podobnie jak kwestionując tradycję republikańską w San Marino. Nienormalni? A może nienowocześni?

* * *

I tu błąd! Bo monarchia, republika i demokracja mają równie stary rodowód. Demokracja narodziła się rzekomo dwa i pół tysiąca lat temu w Grecji, ale to nieprawda, bo demokracja plemienna, czyli rządy większości dorosłych, zwykle półnagich mężczyzn, miała miejsce dużo wcześnie w społecznościach plemiennych. Znamy to z filmów o amerykańskich Indianach. Starsi siadali przy ognisku i ćmiąc jakieś wielkie fajczysko, wybierali na wodza największego kozaka. Mógł być nim i szaman, choć najczęściej bywał nim mądrala i zabijaka w jednej osobie.

Wśród nomadów trzeba było udowodnić siłę pięści i ogólną sprawność, zdobyć szersze poparcie, udowodnić, że jest się mężczyzną. Nawet w tradycji starożytnego Egiptu, w okresie przeddynastycznym, królami byli wodzowie, sakrę zaś boskości przyjmowali później i to raczej próbując załatwić sobie wsparcie siły nadprzyrodzonej, a nie dlatego, że nie dawali sobie rady.

Taki Mojżesz na przykład. Królem nie był, a naród wybrany poszedł za nim w ciemno, trochę stękając, buntując się czasem, ale jednak idąc ślepo za patriarchą. I władzę Mojżesz miał większą i lepiej gwarantowaną od następców, Saula, Dawida czy Salomona, choć korony nie dostąpił. Umarł na Górze Nebo w Jordanii (inne szczęśliwe królestwo), widząc gasnącymi oczami Ziemię jemu i jego ludowi Obiecaną. No tak. Przynajmniej umarł w spokoju. Podobnego zaszczytu nie dostąpili Karol I Stuart, Ludwik XVI Bourbon i Mikołaj II Romanow, by wymienić tylko kilka najgłośniejszych postaci, których poddano egzekucjom w iluzji, że system, który przyjdzie po ich dekapitacji, będzie sprawiedliwszy i bardziej ludzki. Nic z tego, okazywał się zwykle ścieżką, im bliżej czasów współczesnych gościńcem, a nawet autostradą do eksterminacji w imieniu ludu wszelkiego asortymentu „przeciwników". Mistrzem świata w tej dziedzinie był następca monarszych Sihanouków, kambodżański „Brat nr 1", Pol Pot.

* * *

Pociągają mnie rozważania o wyższości monarchii. Strasznie mi w gruncie rzeczy przykro, że rozstaliśmy się z nią tu nad Wisłą ledwie sto lat temu. Gdyby Rada Regencyjna Królestwa Polskiego nie przekazała 11 listopada 1918 roku władzy nad odrodzoną ojczyzną podejrzanemu socjaliście Piłsudskiemu, a trzy dni później się nie rozwiązała, pewnie nie doszłoby do zabójstwa Narutowicza, zamachu majowego, a może nawet pancerne zagony III Rzeszy (Republika!!! Król Wilhelm darmo czekał w Holandii, aż Adolf zrestytuuje monarchię) rozbiłaby w puch polska husaria jesienią 1939 roku.

Nie wiemy, jakby rozwiązano kwestię pomazańca. Czy korona, zgodnie z zapisami, nigdy nie unieważnionej Konstytucji 3 maja, trafiłaby do Wettynów czy też przyjąłby ją na skronie ktoś godniejszy, dziedzic krwi Rurykowiczów bądź Giedyminowiczów, a może prosty potomek Piasta? Nie ma co deliberować, bo nic z tego nie wyszło.

Gdyby to ode mnie zależało, koronę przyznałbym Paderewskiemu, bo był Wielkim Polakiem, ojcem niepodległości i basta! Czy to chora idea? Nie całkiem. Słyszeliście o precedensie antonińskim? Jeśli nie, to posłuchajcie. Starożytny Rzym, potęga światowa. Gęsi ratują Kapitol. Ale najgorsza jest pamięć o dynastii Tarkwiniuszy. Na niej wzrasta republika. Po obaleniu monarchii, ustrój nad Tybrem aż truchlał na samo o nich wspomnienie. Nawet myśl o przywróceniu monarchii uznawano za zdradę. Ileż głów za to poleciało, ile ważnych rodów wygasło. Ale jednak w czasie wojny powoływano dyktatora, co było ścieżką do pryncypatu, a później dominatu. Czyż cesarze nie byli królami? Owszem, choć nie było aktu koronowania i statusu pomazańca, ale realnie mieli większą władzę od królów. Jak Putin i inni dyktatorzy, których największą troską jest kontynuacja władzy i zamysł dynastyczny. I oto jesteśmy u celu. Jakoś dziwnie wszyscy władcy marzą o osadzeniu na tronie swojej progenitury. To całkiem normalne, kiedy spojrzy się na ten problem od strony genetyki. Synek na tronie, choćby największy idiota, to wciąż w jakiś sposób ja sam. Jak u pszczół, mrówek albo lwów.

* * *

A teraz historia rzymskich Antoninów. Tu było inaczej. Mądry cesarz wybierał na swojego następcę najlepszego obywatela. Wychowywał go na dziedzica i osadzał na tronie. To trochę jakby Jerzy Owsiak zostawił WOŚP najszlachetniejszemu z kwestujących. Po rządach wariatów i zboczeńców z dynastii julijsko-klaudyjskiej w rodzaju Klaudiusza, Nerona czy Kaliguli cesarzem zostaje szlachetny Nerwa. Dobiera sobie do władzy – i adoptuje, a potem przekazuje władzę – wielkiego Trajana. Ten wybiera na następcę Hadriana. Hadrian – Antonina Piusa. Antonin – Marka Aureliusza. Zawsze adopcja dotyczy najgodniejszego z żyjących. I dopiero Marek Aureliusz, cesarz – filozof, władca najlepszy, upiera się i wskazuje swojego syna Kommodusa, którego pięknie pokazał w „Gladiatorze" Ridley Scott. Co prawda – inaczej niż w filmie – Kommodus nie zabił wybitnego papy, ale był ścierwem nie lepszym od Kaliguli. Tak przynajmniej donoszą kronikarze.

Oto więc iście szekspirowski wymiar dramatu Imperium. Dla najlepszego cesarza ważniejsza jest progenitura niż ojczyzna. Dlaczego piszę o Antoninach? Bo to istota rzeczy. Korona wieńczy czoło władcy godnego. Z jednej strony pomazanie, z drugiej miłość i szacunek ludu. A w środku prawdziwa wielkość. Gdyby więc uwolnić ciężar korony od zbędnej metafizyki, wyszłoby na to, że królem jest się przez zasługi, powszechne wsparcie, szlachetne uczynki i autorytet. To jest coś, co buduje siłę Windsorów z Elżbietą na czele. A władców złych, gnuśnych i nieprzyzwoitych z reguły gniew ludu znosi na margines historii. W gruncie rzeczy liczy się lud, nie fakt koronowania. To on jest gwarantem korony i to od niego i dla niego – jest korona. Dziwna to konstrukcja, ale prawdziwa.

* * *

W starożytnym Rzymie była niepisana tradycja, że pretorianie lub senatorowie albo ktoś jeszcze inny obalali niesprawiedliwego cezara. W monarchiach było podobnie. Stąd tyle krwi w historii, tyle dramatów królewskich i dynastycznych. Od czasów średniowiecza funkcjonowało nawet formalne prawo usunięcia niesprawiedliwego króla. Tak zwane prawo oporu, z łacińska ius resistendi, czyli prawo wypowiedzenia posłuszeństwa władcy. Wynikało z nadanych przywilejów. Z jednej strony stał więc oblig ich respektowania, z drugiej prawo do odmowy posłuszeństwa w razie ich nieprzestrzegania.

Brytyjska Magna Charta Libertatum sformułowała to w artykule 61. W kontynentalnej Europie najstarszym przykładem była węgierska Złota Bulla króla Andrzeja II. Podobne zasady istniały w ówczesnej Hiszpanii i krajach Rzeszy. W Polsce prawo to gwarantowało przywilej mielnicki, następnie artykuły henrykowskie w punkcie 21 (ostatnim). W późniejszym czasie prawo do oporu przekształciło się w konfederację zawiązywaną przeciwko królowi. Było ich, jak pamiętamy, kilka.

Władcy naprawdę musieli się więc liczyć ze zdaniem poddanych, a dotyczyło to nawet monarchii najbardziej absolutnych z absolutnych. Warto przytoczyć pewną scenkę z „Na skraju Imperium" – fenomenalnie spisanych wspomnień Mieczysława Jałowieckiego. Oto po śmierci Aleksandra III trwa dyskusja petersburskich liberałów o następcy: „W salonie uznano, że Mikołaj II jest słaby, chwiejny, podejrzliwy i nie posiada ani wad, ani zalet swojego ojca. Aleksander III w zestawieniu ze swoim synem okazał się osobą posiadającą wolę i moc charakteru, jednostką, z którą liczono się na dworach zagranicznych. (...) Mikołaj II zaś w opinii zebranych był postacią bezbarwną, nie było w nim ani majestatu, ani czegokolwiek, co przyciąga lub odpycha ludzi". Czyż w tych swobodnych komentarzach światłych poddanych z 1894 roku nie wybrzmiewa już echo krwawej łaźni Romanowów z 17 lipca 1918?

* * *

I taki właśnie typ staje na czele ckliwej matuszki Rosji w dobie pierwszej światowej konfrontacji potęg. A ramię ramię z nim neuropata Hohenzollern z niedorozwiniętą lewą ręką i zgrzybiały Franciszek Józef, który w 1914 roku ma już poważny problem z trafieniem do pałacowej toalety. Czyż ten tercet to nie zapowiedź totalnych problemów monarchii? W istocie to pierwsza wojna światowa rozbiła w pył mit monarchii. Wcale nie Oświecenie, które ze spektakularną śmiercią Ludwika na szafocie było tylko zapowiedzią złych czasów. Monarchia umarła heroicznie jak święta chrześcijanka na polach bitew pierwszej wojny światowej. I co jeszcze straszniejsze, z przelanej na tych polach bitew narodziły się demony nacjonalizmu i komunizmu, które przegnały w cień historii łagodną epokę pomazańców. Co prawda Hitler obiecał Wilhelmowi II przywrócenie monarchii, a po upadku domu Habsburgów na byłych terenach Austro-Węgier powstało kilka efemerycznych królestw, ale dane było im przeżyć ledwie kilka dekad.

Koniec kolejnej wojny światowej wydaje się ostateczną cezurą. Zwycięski stalinizm obejmuje swoimi mackami coraz większe połaci świata. To nowa despotia, przy której rządy rzymskich cezarów, a nawet mongolskich chanów to kaszka z mleczkiem. To despotia bez korony, bez symbolów monarszych i bez Boga. A więc dużo straszniejsza, bo skoro „Boga nie ma, to wszystko wolno". Na jego miejscu staje demon ludu, w imię którego, acz przy jego wymuszonym milczeniu, dokonuje się najstraszniejszych zbrodni.

Stalinizm rozlewa się po świecie. Obala naturalne monarchiczne porządki w Azji Wschodniej (poza Japonią) i na Bliskim Wschodzie. Pod ciosami spisków padają odrodzone monarchie haszymidzkie. Na ich miejsce przychodzą Hafiz al-Asad, Husajn, Naser i Kadafi. To rzekome odrodzenie ludowe świata arabskiego, ale tak naprawdę: fundowany przez sowieckich agentów system neokolonialny Kremla. To on będzie odtąd narzucał zasady lokalnej polityki.

* * *

Lubimy patrzeć na historię przez pryzmat zideologizowanych historiozofii. Do dziś dość powszechny jest schemat, że monarchia to anachronizm, nowocześniejszym ustrojem jest republika, a optymalna jest demokracja. Ustrój najlepszy z najgorszych. Tyle że te formy wzajemnie się nie wykluczają. Monarchia może być liberalną demokracją z silnym akcentem republikańskim. Monarchia jest wtedy – jak w Wielkiej Brytanii – symbolem i gwarantem ciągłości państwa, rządzi zaś przez swoją reprezentację, głupiej lub mądrzej lud, wspierany przez oddane sprawie publicznej (res publica) elity.

To nie tylko przykład Wielkiej Brytanii, ale tak działa zdecydowana większość europejskich oraz azjatyckich monarchii. Co więcej, faktyczna kontrola ludu, który stoi na straży depozytu „świętości" władzy, chroni króla przed szaleństwem, zmusza do służby narodowi i jego godnej reprezentacji. A gdy za bardzo „podskakuje", to kompromitując ideę monarchii, prowadzi do jej anihilacji albo osobistej klęski. Czyż to nie piękniejszy system warunkowania się władz niż w modelu republikańskim? Alternatywny rzec można, choć nie całkiem.

Republiki wyrastają na gruzach monarchii, a więc muszą być wcześniej gruzy. A jeśli tak, to rujnacji ulega nie tylko monarchia, ale cały system państwa, który musi być tworzony od nowa. To się udaje bądź nie. W czasie takiego procesu konstrukcji łatwo o wypaczenia i patologie, niebezpieczny skręt w stronę oligarchii, kleptokracji czy nowej tyranii. Świetne tego przykłady mamy za wschodnią granicą. Przetrwanie monarchii daje ciągłość idei i struktur. Idei państwa, jego świętości oraz organizacji społeczeństwa, zbawiennej stratyfikacji i woli trwania.

* * *

To prawdziwa przyczyna trwałości europejskich monarchii. Zwykle dojrzałych liberalnych demokracji, gdzie król pełni rolę głównie tytularną i reprezentacyjną. Historia dowiodła, że to lepszy system od tych, którym brakuje zwieńczenia w osobie (!) pomazańca. Wiedzą to i szanują obywatele owych mniej lub bardziej szczęśliwych krajów. Wiedzą również rojaliści w państwach, które wciąż utrzymując system republikański, mają swoje dynastie, oczekujących na stosowną okazję pretendentów do tronu.

Całe to towarzystwo świetnie wie, że lepszy jest przygotowywany do swojej roli przez całe życie, szlachetnie urodzony, odpowiednio wykształcony i kontrolowalny król, niżeli prezydent z przypadku. W dojrzałych systemach republikańskich zdarzało się to rzadko, ale przydarza coraz częściej. W mniej dojrzałych, jak nasz, co prezydent, to ból zębów. A wstyd za głowę państwa, towarzyszący nam coraz częściej, to tylko wstęp do braku szacunku. Zaś brak szacunku wobec pierwszego obywatela to droga do zgubienia patriotycznej troski o państwo.

Czy we współczesnej Polsce jest wyobrażalny monarcha? Ciężka sprawa. Gdyby wytłumaczyć ludziom, że zamiast kolejnego przypadkowego i zawstydzającego prezydenta mieliby głowę koronowaną z jakiejś ślubującej wierność narodowi szlachetnej rodziny, może by to jakoś przeszło. Boję się jednak, że lud, któremu odebrano by prawo głosowania, miałby jakieś atawistyczne poczucie straty. Choć z drugiej strony, gdyby syn prostego hurtownika AGD miałby perspektywę otrzymania tytułu lordowskiego, a prosty wyrobnik klawiatury wicehrabiego? Czyż to nie piękna perspektywa? Może i tak, ale nie na dzisiaj. Dziś ideę monarchii w Polsce najbardziej kompromitują aktualni pretendenci do polskiego tronu. Jeden z nich zechciał nawet piszącemu te słowa zagrozić „infamią z banicją". Nie przejąłem się zbytnio. Gdyby jednak faktycznie przejął władzę? Mogłoby być krucho.

* * *

Pro memoriam publikuję na koniec tego tekstu osobisty list króla Leha XI Wojciecha Edwarda I do redaktora naczelnego dziennika „Rzeczpospolita". Sami państwo oceńcie.

Do wiadomości:

Bogusław Chrabota – Redaktor Naczelny dziennika „Rzeczpospolita"

W odpowiedzi na notatkę.

PRIMO:

Deklaruje się Pan utrwalaczem obecnego ustroju władzy (demokracji partyjnej) i My to przyjmujemy do wiadomości.

SECUNDO:

Lekceważy Pan pochodzenie ludzi i My to przyjmujemy do wiadomości.

Notabene, nie jesteśmy potomkiem Stanisława Leszczyńskiego – króla Polski – ale mamy wspólny korzeń, tj. genealogicznego wspólnego probanta, o czym w swoim czasie.

TERTIO:

Nie ma Pan racji, pisząc o prawach Wettynów do obecnego tronu polskiego, czym demaskuje się, że jeśli już miałaby wrócić do Polski monarchia (której, jak się zdaje, panicznie się boi), to na tronie polskim powinni być nadal uzurpatorzy Wettynowie.

Aleksander Kakowski (prymas) – członek Rady Regencyjnej – w swoich pamiętnikach napisał, jak zaproponował tron Fryderykowi Augustowi III i co mu odpowiedział (rezygnacja to mało napisane). Polecamy lekturę.

Nieszczęściem dla Królestwa Polskiego było dwukrotne, a nawet trzykrotne (Księstwo Warszawskie) panowanie Wettynów. Prawa dynastyczne wygasają, gdy wygasa dynastia (co w przypadku Wettynów – KONKRETNEJ LINII DYNASTYCZNEJ – określonej w Konstytucji 3 maja 1791 miało miejsce) oraz za Hugo Grocjuszem, gdy przedstawiciele danej dynastii rezygnują z tronu lub walki o tron (co miało miejsce). Zanim Wettynowie chcieliby kolejny raz sięgnąć po tron polski, niech najpierw wskrzeszą swój elektorat niemiecki w ramach wskrzeszonego lub domniemanego Cesarstwa Rzymskiego (skasowanego przez Napoleona w 1806 roku) lub Królestwo Saksonii istniejące w latach 1806–1918.

Czy jest Pan zwolennikiem, by ogon kręcił psem? Saksonia została wniesiona wianem przez Wettynów do Królestwa Polskiego, a ponieważ znajduje się na Połabiu, jest w kręgu Naszych zainteresowań jako awulsy.

QUATRO:

Referendum to wynalazek jakobinów i masonerii. Pierwsza ustawa jakobinów dotyczyła referendum. My nie budujemy bolszewickiej monarchii, ale Boże Państwo za św. Augustynem. Czy Jezus Chrystus robił referenda?

QUIINTO:

Słowa „psienie" nie rozumiemy.

SEXTO:

Niech gazeta „Rzeczpospolita" uporządkuje prawa do znaku graficznego „Rzeczpospolitej", bo nie ma Naszej zgody na wykorzystywanie „orła Leszczyńskich" z Głosu Wolnego dla gazety antymonarchicznej. Notabene wycięcie słów „ELEMENTUM MEUM LIBERTAS", pod orłem na wstędze świadczy o cenzurskim charakterze tej gazety.

SEPTIMO:

A ponieważ musimy bronić Prawdy, a zwalczać kłamstwa i manipulacje, prosimy sprostowania poprzez autoryzowany wywiad z Prezydentem Korab-Karpowiczem lub z Nami w terminie do 31 sierpnia A.D.2020.

Brak takiego wywiadu, jako SPROSTOWANIA (prawo prasowe), skutkować będzie nakładaną przez Nas niniejszym, warunkową „Infamią z banicją" (ipso facto) dla Pana Bugusława Chraboty za niegodne Polaka zachowanie się jako dziennikarza-redaktora.

Redaktor gazety to osoba odpowiedzialna za Prawdę, a nie za kłamstwo i manipulacje. Pan redaktor, nie wszystko musi rozumieć ani nie ze wszystkim musi się zgadzać. Jeśli jednak zabiera głos w danej sprawie lub komentując wydarzenie (osobiście lub poprzez swoich dziennikarzy), odpowiada za przekazywane fakty.

Formuła komentarza czy opinii pozwala na wiele, ale formuła sprawozdania z wydarzenie nie pozwala np. pisać, że ktoś „ogłosił się prezydentem", w sytuacji gdy tak nie było. My np. nie piszemy, że Pan redaktor Chrabota jest redaktorem-samozwańcem, bo zapewne ktoś dał Panu Chrabocie angaż (chcielibyśmy wiedzieć kto?).

Można nas nie uznawać za Władzę Panującą, ale nie można Nas lekceważyć i obrażać!

Wielu (m.in. My) nie uznaje dziennika „Rzeczpospolita" za wiarygodne i bezstronne źródło informacji. Raczej jako element obecnej władzy medialnej III RP. Nie oznacza to jednak, że z automatu kpimy z gazety „R" i z Pana redaktora, pisząc nieprawdę czy paszkwile.

Dano 10 sierpnia A.D.2020 w Dzień św. Wawrzyńca Leh XI Wojciech Edward I Rex Electus Poloniae et Lehiae.

Z czterdziestu sześciu państw przeoranej przez rewolucje, wojny i totalitaryzmy Europy aż jedenaście to monarchie. Zwykle konstytucyjne, choć przynajmniej dwie można uznać za bliższe ideału samodzielnej władzy pomazańca bożego. Pierwsza to Watykan, czyli Stato della Citta del Vaticano, monarchia elekcyjna, w której pełnię władzy sprawuje papież. W Liechtensteinie, maleńkim, za to nieprzyzwoicie bogatym państewku w Alpach, szerokie uprawnienia panującemu księciu przyznali w referendum sami mieszkańcy niezainteresowani jakoś nadmiernie wybujałą demokracją. Wystarczy im niezły standard życia, pełnia statusu obywatela i prawo do wypasu owiec w ogrodach nawet kilkaset metrów od centrum miasta Vaduz, stolicy księstwa.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Polityczna bezdomność katolików
Plus Minus
„Król Warmii i Saturna” i „Przysłona”. Prześwietlona klisza pamięci
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Ryszard Ćwirlej: Odmłodziły mnie starocie
Plus Minus
Mistrzowie, którzy przyciągają tłumy. Najsłynniejsze bokserskie walki w historii
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
teatr
Mięśniacy, cheerleaderki i wszyscy pozostali. Recenzja „Heathers” w Teatrze Syrena