Oficjalnie w Jemenie koronawirusa SARS-CoV-2 nie ma. Trudno się dziwić, gdy w niespełna 30-milionowym kraju jest tylko 200 testów – w Sanie i Adenie, w dwóch największych miastach. Tam też trafi cały transport Światowej Organizacji Zdrowia, która dostarczyła właśnie znaczną partię środków ochrony osobistej, testów i najpotrzebniejszego sprzętu. W opuszczonej fabryce w Sanie ruszyła produkcja maseczek i rzeczywiście na ulicach stolicy widać noszących je ludzi. Wezwania do częstego mycia rąk, najlepiej w czystej bieżącej wodzie, raczej nie trafią na podatny grunt. W Jemenie o wodę zawsze było trudno. Jak mają tego przestrzegać wewnętrzni uchodźcy, których teraz w Jemenie może być ponad cztery miliony? Oni też nie posłuchają wezwań, aby zostać w domach.
Szkoły i granice zamknięto na dwa tygodnie. Rząd Jemenu oficjalnie uznawany przez ONZ zawiesił połączenia lotnicze na obszarze, który kontroluje. Są to lotniska w Mukalli, Sajun i Adenie. Stolica kraju Sana jest rękach rebeliantów Huthi (ruch Ansar Allah) od września 2014 r. Wielokrotnie bombardowane lotnisko w Sanie nie funkcjonuje praktycznie od 2015 r. Najpierw z powodu zniszczeń, potem z powodu saudyjskiej blokady granic.
Brzmi skomplikowanie? Bardzo. Jemeńska wojna jest wielowarstwowa i może być trudna do zrozumienia. Na miejscu jest wielu graczy, zaangażowane są też państwa ościenne. W największym uproszczeniu można powiedzieć tak: jedna strona to uznawany przez ONZ rząd, rezydujący przeważnie w Rijadzie (Arabia Saudyjska) i tylko czasem w kraju – w Adenie. A to dlatego, że stronę rządową wspiera koalicja właśnie pod wodzą Arabii Saudyjskiej, która bombarduje Jemen od 26 marca 2015 r. Druga strona to ruch Huthi, który narodził się w prowincji Sa'ada na północy kraju. Przywódcy ruchu powtarzają, że wywodzą się w prostej linii od proroka Mahometa i mają nie tylko prawo, ale wręcz obowiązek wprowadzać swe jedynie słuszne rządy.
Saudyjskie wojsko to jedna z najlepiej uzbrojonych armii świata. Cała operacja wypierania rebeliantów z zajmowanych terytoriów miała potrwać zaledwie kilka miesięcy. Szybko okazało się, że na lądzie Huthi są nie do pokonania. Na wąskiej drodze w górach – a w takich warunkach czują się najlepiej – czołg za 6 mln dolarów jest łatwym celem dla ręcznej wyrzutni za 3 tys. dol. Rebeliantom Huthi coraz bardziej zaawansowaną broń i pieniądze dostarcza Iran. Arabia Saudyjska kupuje broń m.in. od USA, Wielkiej Brytanii i Francji.
Okruchy chleba co drugi dzień
Konflikt nie jest tani. Rebelianci Huthi twierdzą, że Arabia Saudyjska wydała na wojnę już ponad 60 mld dol. W rzeczywistości pewnie mniej – liczby podawane przez Huthi są zazwyczaj przesadzone. Najwyższą cenę, jak zawsze, płacą ci, którzy nie są zaangażowani po żadnej ze stron i chcą żyć w pokoju. Ci, którzy w marcu 2015 r. myśleli, że wojna potrwa najwyżej dwa tygodnie – no, może dwa miesiące. „Bo przecież świat stanie po naszej stronie i nas nie opuści" – Jemeńczycy pisali w mediach społecznościowych.