„Szaleńcy niepodległości. Historia Konfederacji Polski Niepodległej”. Jak doszło do rozstania Konfederatów

Czas spędzony we wspólnej celi w Barczewie przesądził o ostatecznym rozejściu się dróg Leszka Moczulskiego i pozostałych założycieli KPN. Poróżnił ich nie tylko wybór formuły dalszego działania, ale i coraz intensywniejsze spory natury osobistej.

Publikacja: 20.09.2024 17:00

Proces przywódców Konfederacji Polski Niepodległej, Romuald Szeremietiew (z lewej) i Leszek Moczulsk

Proces przywódców Konfederacji Polski Niepodległej, Romuald Szeremietiew (z lewej) i Leszek Moczulski, wrzesień 1982 r.

Foto: PAP/Wojciech Kryński

Fragment książki Grzegorza Wołka „Szaleńcy niepodległości. Historia Konfederacji Polski Niepodległej”, która ukazała się właśnie nakładem IPN, Warszawa 2024
Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Przebywający w celi Aresztu Śledczego Warszawa-Mokotów Tadeusz Stański notował w trakcie trwania procesu: „nie wiemy, co nas czeka. Oczywiście nikt z nas nie dopuszcza możliwości, że przegramy, ale przecież wszystko jest możliwe i ze wszystkim należy się liczyć. Nawet z tym, że kiedyś mój Dziubelek będzie to czytał jako wdowa. Dopuszczam i taką możliwość”.

Po utrzymaniu wyroków skazujących w mocy [Leszek] Moczulski, Stański i [Romuald] Szeremietiew 14 lipca 1983 r. zostali przewiezieni do więzienia w Barczewie na Warmii.

Czytaj więcej

Polska była pionkiem w ostatniej rozgrywce zimnej wojny

Zakład Karny w Barczewie należał do placówek penitencjarnych o najtrudniej­szych warunkach bytowych. Więzienie było zlokalizowane w zabudowaniach klasz­toru franciszkanów zsekularyzowanego w początkach XIX w. przez władze pruskie. Warunki odbiegały negatywnie nawet od standardów polskiego więziennictwa lat osiemdziesiątych. 13 marca 1965 r. osadzono tu niemieckiego zbrodniarza wojen­nego Ericha Kocha, który za więziennymi murami spędził resztę życia. W ostatniej dekadzie PRL do Barczewa trafiła ścisła czołówka więźniów politycznych.

Umieszczenie w jednym miejscu tylu wieloletnich opozycjonistów nie ułatwiało życia więziennej administracji. Byli oni niepokorni i świadomi swoich praw, nie da­wało się uciszyć ich siłą (co zdarzało się w przypadku pozostałych więźniów), a ich pobicie nie obeszłoby się bez konsekwencji: nagłośnienia sprawy przez zachodnie media i krytyki pod adresem rządzących. Mimo to strażnicy więzienni dopuszczali się pozaregulaminowych szykan wobec osadzonych. Mający świadomość wszystkich okoliczności więźniowie polityczni coraz odważniej domagali się poszanowania swoich praw i zmian w systemie penitencjarnym.

W latach osiemdziesiątych potrzeba wprowadzenia do PRL-owskiego ustawodaw­stwa statusu więźnia politycznego stała się jednym z tematów opozycyjnej debaty publicznej. Warto zauważyć, że już w stanie wojennym rozpoczęto w Ministerstwie Sprawiedliwości dotyczące tego prace koncepcyjne. Był to jednak problem niewy­godny dla ekipy rządzącej. Wprowadzenie takich przepisów oznaczałoby otwarte przyznanie się do zamykania przeciwników politycznych w więzieniach (do tej pory utrzymywano, że ludzie ci złamali przepisy kodeksu karnego, dlatego są skazywa­ni). (...)

Czytaj więcej

Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował

Walka o uzyskanie statusu więźnia politycznego była głównym motywem pro­testów podejmowanych w tym czasie w barczewskim więzieniu. Na przełomie października i listopada 1983 r. Moczulski wystosował do ministra sprawiedliwości list, w którym domagał się wprowadzenia zmian w regulaminie więziennym, tj. sko­dyfikowania statusu więźnia politycznego. W 1983 i 1984 r. polityczni podejmowali m.in. głodówki, by taki status uzyskać. Pierwsza rozpoczęła się 13 września 1983 r.

Zainicjowali ją Piotr Bednarz, Patrycjusz Kosmowski, Jerzy Kropiwnicki i Andrzej Słowik, w kolejnych dniach dołączyli Edmund Bałuka i Władysław Frasyniuk. Przez osiemnaście dni strajkowali nie tylko w celu uzyskania statusu więźnia politycznego, lecz także ograniczenia brutalnych metod stosowanych przez Służbę Więzienną. Wywalczono wówczas pewne „przywileje”. Więźniowie polityczni zo­stali rozmieszczeni w dwuosobowych celach, w których był dostęp do umywalki i WC, mogli także uczestniczyć w cotygodniowej mszy. Podziemny „Tygodnik Mazowsze” informował, że strażnicy pozwolili na kontakty między więzionymi konfederatami i przywódcami Solidarności. W grudniu sytuacja uległa jednak pogorszeniu. Wobec uwięzionych zaczęto stosować przemoc. Komitet Helsiński informował, że pobito m.in. Moczulskiego i Stańskiego.

9 grudnia 1983 r. warunki stały się na tyle nieznośne, że część więźniów politycznych zdecydowała się podjąć rotacyjny strajk głodowy. Prowadzono go do 30 marca 1984 r. 22 marca natomiast Jerzy Kropiwnicki i Andrzej Słowik rozpoczęli jeden z najbardziej dramatycznych protestów głodowych w historii PRL. Trwał on 57 dni i zakończył się 18 maja 1984 r., gdy obaj byli skrajnie wycieńczeni.

Szykany regulaminowe

Wcześniej, w styczniu 1984 r., Romuald Szeremietiew pisał do korespondenta „Financial Times” – który podczas jednej z konferencji prasowych rzecznika rządu Jerzego Urbana pytał o status więźnia politycznego – iż więzienie w Barczewie jest jednym z trzech najcięższych w PRL, mimo to umieszczono w nim wielu więźniów politycznych. Odsiadują oni wyrok na jednym oddziale z więźniami niebezpiecz­nymi oraz chorymi na choroby zakaźne. Szeremietiew prostował także wypowiedzi Urbana na temat uprawnień uzyskanych przez więźniów politycznych po wiosen­nych protestach z 1983 r. w Barczewie. W grudniu 1983 r. stracili oni możliwość nauki języka obcego, pozbawiono ich książek, własnych ubrań oraz wprowadzono ścisłą izolację, uniemożliwiającą kontakt między celami. Szeremietiew wymieniał także dodatkowe szykany regulaminowe, stosowane w Barczewie wyłącznie wobec politycznych, oraz przypadki pobić. „Umieszczeni jesteśmy na parterze, w celach o pow[ierzchni] ok. 6,5 m² – przeznaczonych przez Niemców dla 1 więźnia (my siedzimy po 2 lub 3). Cele są prawie całkowicie zastawione pryczami, stołem itp., tak że najwyżej 1 osoba na raz może chodzić ciasnym przejściem między pryczami. Drewniana podłoga, w niektórych celach częściowo przegniła, położona jest na be­tonie wylanym bezpośrednio na ziemi. Grzyb na ścianach ostatnio przymalowany. Pawilon ten służy dla więźniów kierowanych tu karnie z normalnych oddziałów oraz dla przestępców hitlerowskich” – pisał Szeremietiew. (...)

Przedostające się do opinii publicznej informacje o fatalnych warunkach prze­trzymywania więźniów w Barczewie spowodowały, że 11 maja 1984 r. gościły tam Anna Trzeciakowska i Ligia Iłłakowicz-Grajnert z Prymasowskiego Komitetu Po­mocy Osobom Pozbawionym Wolności i Ich Rodzinom. Wizyta, a także rozmowy więźniów z kierownictwem zakładu karnego doprowadziły do przerwania głodówki przez Kropiwnickiego i Słowika. Zapewne wpływ na to miała także podjęta 15 maja próba samobójcza Piotra Bednarza. Decydującym powodem zaprzestania protestów była prośba Episkopatu Polski, by do zakończenia rozmów z rządem na temat amnestii więźniowie powstrzymali się od akcji protestacyjnych. W ocenie hierarchii kościelnej szkodziły one pertraktacjom.

Nam to siedzenie na dobre wyjdzie

Umieszczenie skazanych konfederatów w jednym więzieniu, do tego w jednej celi, było pomysłem, który narodził się na szczeblu kierowniczym MSW. „Takie posunięcie okazało się trafne, zwłaszcza z dwóch powodów. Z jednej bowiem strony pozwoliło rozpoznać ewentualne dalsze zamierzenia wymienionych co do działań przeciwko państwu, z drugiej zaś doprowadziło do uzewnętrznienia się narastających już wcześ­niej animozji osobistych między nimi, a następnie wręcz do istotnych rozdźwięków pomiędzy R[obertem] L[eszkiem] Moczulskim a pozostałymi członkami ścisłego kierownictwa KPN. Niewątpliwie też okres ten pozwolił bliżej poznać wszystkich wspomnianych, w tym zwłaszcza ich sylwetki osobowościowe” – tłumaczyli oficero­wie MSW zaangażowani bezpośrednio w inwigilację KPN.

Przytoczony fragment opracowania – poza przypisywaniem działaniom operacyjnym SB doprowadzenia do konfliktu w kierownictwie KPN – sugeruje, że podczas pobytu w Barczewie cała trójka poddana została ścisłej obserwacji, która posłużyła do opracowania sylwetek charakterologicznych każdego z uwięzionych. Jeżeli faktycznie tak było, uzyskano doskonałe narzędzie do działań operacyjnych.

Konfederatów najpewniej podsłuchiwano w celach. Stenogramy podsłuchów co prawda nie zostały odnalezione, jednak cytowane przez [gen. bryg. Zbigniewa] Pudysza i [płk. Jerzego] Karpacza wypowie­dzi potwierdzają to poszlakowo. Duet oficerów SB przytaczał dosłownie m.in. słowa Tadeusza Stańskiego z lipca 1983 r.: „Zacząłem się bawić w rewolucjonistę, to muszę to kontynuować. Nie ma innej możliwości [...] Wygrywamy, Strauss przyjechał. Wy­grywamy, a oni się cofają i cofać będą”.

Franz Josef Strauss, zachodnioniemiecki polityk CSU (Unii Chrześcijańsko-Społecznej), bezskutecznie usiłował przybyć do PRL w okresie jawnego funkcjonowania Solidarności. Jego ówczesna wizyta zatem musiała zdaniem Stańskiego oznaczać deeskalowanie napięcia w polityce między­narodowej i wycofywanie się władz PRL z dotychczasowej strategii. Zbiegło się to w czasie z formalnym zniesieniem stanu wojennego, co także zapewne wpłynęło na optymizm ocen formułowanych przez Stańskiego. W jednym z przemyconych grypsów Leszek Moczulski kreślił jednak czarny obraz sytuacji politycznej: „Jest bardzo ciężko. Jakoś wytrzymamy, ale główne zagrożenie polega na tym, że systematycznie i planowo dążą do naszego wyniszczenia – czego nawet przed nami specjalnie nie ukrywają. Alternatywą, która by ich może bardziej satysfakcjonowała, jest doprowadzenie do naszej kapitulacji psychicznej, a więc do całkowitego psychicznego załamania”. (...)

Moczulski większość czasu spędzał na lekturze dostępnych książek oraz prasy. Prowadził dla współosadzonych prelekcje na temat najnowszej historii Polski oraz komunistycznych służb specjalnych. Opracowywał także analizy sytuacji politycznej w kraju. Jedna z nich została opublikowana w drugiej połowie 1984 r. w podziemnej „Drodze”.

Czytaj więcej

Andrzej Grajewski: Nastąpił swoisty rozbiór diecezji pomiędzy „Gościa Niedzielnego” oraz „Niedzielę”

Zapewne liderów KPN (jak i pozostałych więźniów politycznych) starano się otoczyć jak najszczelniejszą siecią agenturalną. Zachowały się jedynie szczątkowe informacje na ten temat, a samo zagadnienie wymaga dalszych badań. (...)

Romuald Szeremietiew zapamiętał pobyt w Barczewie jako bardzo trudny. „Trzy­mano nas w »pawilonie izolacyjnym«, w którym siedział też zbrodniarz hitlerowski Erich Koch. Takiego mieliśmy tam kolegę. Oprócz tego zamykano tam więźniów niebezpiecznych, którzy stwarzali problemy w zakładzie karnym, a także chorych na żółtaczkę, żeby nie zarażali innych [...] To było wyjątkowo obrzydliwe miejsce: stary budynek, w którym nie było wodociągu ani kanalizacji. W zimie panował okrutny ziąb, taki, że woda w wiadrze zamarzała. Latem smród z kubłów zastępujących WC był nie do wytrzymania”.

W maju 1984 r. adwokat Jerzy Woźniak bezskutecznie starał się o czasowe zwol­nienie Szeremietiewa z odbywania kary ze względu na pogarszający się stan zdrowia. Władze pozostały jednak nieugięte. Uznano, że może być leczony w zakładzie kar­nym. W czerwcu – co było ze strony władz więziennych półśrodkiem – umieszczono go w szpitalu więziennym na warszawskim Mokotowie. Szeremietiew okazał się pierwszym zwolnionym członkiem kierownictwa KPN i wydaje się, że zaważyły na tym kwestie zdrowotne. Opuścił zakład karny w wyniku amnestii już 27 lipca 1984 r. Stański wyjechał z Barczewa 3 sierpnia, Moczulski dzień później. Funkcjonariusze SB meldowali, że w miejscu zamieszkania „ich przybycie nie wzbudziło zainteresowania przypadkowych osób”.

Według Pudysza i Karpacza liderzy KPN z mieszanymi uczuciami przyjęli infor­mację o amnestii. Gdy przeczytali o niej w prasie dostępnej w więzieniu, początkowo się ucieszyli. Mieli jednak świadomość, że amnestia jest korzystna także dla władz, dla których kwestia więźniów politycznych stanowi problem m.in. w stosunkach międzynarodowych. Zapewne ten kontekst miał na myśli Moczulski, komentując sytuację: „Po części nam to siedzenie tylko na dobre wyjdzie. My teraz siedząc, kreowani jesteśmy na męczenników, a to jest dla nas bardzo korzystne. Gdyby nas objęła amnestia lub gdyby nas teraz zwolniono, to nie byłoby to za dobre. Tak jak jest w tej chwili, jest bardzo dobrze. Bezpieka przez ten czas naszej odsiadki trochę się uspokoi, zapomni o nas, a my teraz mamy dużo czasu na spokojne przemyślenie i po­prawienie w przyszłości wielu spraw w naszej działalności”. Tak otwarcie Moczulski mógł w Barczewie rozmawiać w zasadzie tylko ze Stańskim i Szeremietiewem. (...).

Czytaj więcej

Jan Król: Nie wiedzieliśmy, co czeka ludzi po zmianach

Czas spędzony we wspólnej celi przesądził o ostatecznym rozejściu się dróg Moczulskiego i pozostałych założycieli KPN. Poróżnił ich nie tylko wybór formuły dalszego działania, ale i coraz intensywniejsze spory natury osobistej.

Spór o model opozycyjności

Nieustanne prze­bywanie we wspólnym towarzystwie pogłębiło nieporozumienia. Najprawdopodobniej wyostrzyło także nietolerancję na cechy charakterologiczne współwięźniów, co jest naturalną reakcją psychologiczną osób przebywających przez długi czas w jednym pomieszczeniu. Ponadto Moczulski inaczej niż koledzy z celi postrzegał rolę swej żony w KPN. Na to nakładał się jak najbardziej realny spór o model opozycyjności, jaki powinna przyjąć Konfederacja.

Moczulski wciąż widział sens w formule partii politycznej i jawności działania (z wyjątkiem poligrafii oraz akcji specjalnych, takich jak ozdabianie murów anty­komunistycznymi hasłami itp.). Z kolei Stański i Szeremietiew mieli do niego żal, że po 13 grudnia nie pozostał na wolności i nie podjął działalności podziemnej. Obaj uważali, że stan wojenny zmienił całkowicie sytuację polityczną i model jawnego działania się wyczerpał. Ich zdaniem najlepszą drogą było tworzenie tajnych kilkuosobowych grup w całym kraju, a docelowo budowanie organizacji kadrowej, która byłaby zdolna prowadzić dalszą walkę w konspiracji. Walkę głów­nie propagandową, ale z możliwością ewolucji w stronę działalności zbrojnej, co Moczulski wykluczał.

o autorze

Grzegorz Wołk

Jest historykiem, politologiem, pracownikiem Biura Badań Historycznych IPN. Zajmuje się dziejami opozycji politycznej oraz aparatu represji w PRL

Fragment książki Grzegorza Wołka „Szaleńcy niepodległości. Historia Konfederacji Polski Niepodległej”, która ukazała się właśnie nakładem IPN, Warszawa 2024
Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Przebywający w celi Aresztu Śledczego Warszawa-Mokotów Tadeusz Stański notował w trakcie trwania procesu: „nie wiemy, co nas czeka. Oczywiście nikt z nas nie dopuszcza możliwości, że przegramy, ale przecież wszystko jest możliwe i ze wszystkim należy się liczyć. Nawet z tym, że kiedyś mój Dziubelek będzie to czytał jako wdowa. Dopuszczam i taką możliwość”.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Jędrzej Pasierski: Dobre kino dla 6 widzów