Ale chronologicznie, to wy jako pierwsi opuściliście OKP, a Porozumienie Centrum zostało w klubie do końca X kadencji Sejmu.
No tak, to oni zostali, ale już jako partia, jako grupa, która miała swoje cele i je realizowała. Widzieliśmy, że dla nas w OKP nie ma już miejsca, i dlatego założyliśmy osobny klub.
Popierał pan start Tadeusza Mazowieckiego w wyborach prezydenckich?
Tak, popierałem. Ale z perspektywy czasu sam start Mazowieckiego uważam za błąd. Pan Tadeusz się przed tym bronił, ale mimo to część kolegów pchała go w te wybory, obawiając się Wałęsy. Bali się, że Wałęsa rozwali demokrację i zahamuje reformy, które już były wprowadzane. W każdym razie Mazowiecki, uzasadniając swój start w wyborach prezydenckich, argumentował, że robi to w obronie reform. Później przyznał, że Wałęsa go pozytywnie zaskoczył, ponieważ nie demontował rozpoczętych przemian.
Na pamiętnym posiedzeniu Komitetu Obywatelskiego, w czerwcu 1990 roku, od którego rozpoczęła się wojna na górze, Wałęsa zaatakował Jerzego Turowicza za krytyczne uwagi pod jego adresem.
To było nieładne. W tym był cały Wałęsa, w którym jest i wielkość, i małość. Jednak wina za wybuch wojny na górze była podzielona, choć to Kaczyński z Wałęsą uruchomili proces, który doprowadził do pęknięcia w obozie Solidarności. No i cenę tego płacimy do dzisiaj.
A może Wałęsie po prostu należał się urząd prezydenta?
Wydaje mi się, że tak. Ale wie pani, mam w sobie zakodowaną lojalność wobec swojego środowiska. Skoro byłem w grupie Mazowieckiego, Geremka, to w wyborach prezydenckich uczestniczyłem po stronie Mazowieckiego, choć bez większego przekonania. Przegrałem nawet zakład z jednym kolegą. Tuż przed ogłoszeniem wyników pierwszej tury wyborów prezydenckich on rzucił, że Mazowiecki przegra ze Stanem Tymińskim. Ja się żachnąłem i powiedziałem, że stawiam 50 dolarów, iż Mazowiecki będzie w drugiej turze. No i przegrałem.
Jak pan sądzi, dlaczego Tymiński przeskoczył Mazowieckiego?
Bo nastroje społeczne były już nieciekawe. Przebijał się populizm, a Tymiński zręcznie posługiwał się demagogią, szermował pustymi obietnicami i atakował wszystko, co się dzieje. Poza tym popełnialiśmy błędy. Gdyby Mazowiecki nie startował, to Wałęsa by wygrał w pierwszej turze i mielibyśmy o wiele lepszą sytuację.
Wiadomo, że wybory powszechne na prezydenta to był pomysł waszego środowiska.
To prawda. Chcieliśmy decyzję w tym zakresie oddać ludziom, było oczekiwanie pełnej demokracji i powszechne wybory prezydenckie idealnie do tego pasowały. Może byliśmy trochę naiwni, bo jednak silny mandat, którym dysponuje prezydent, jest nieporównywalny z jego niewielką realną władzą. Nie wspominając o tym, że gdyby wybór był przez Zgromadzenie Narodowe, to Mazowiecki miałby szansę zostać prezydentem. Wałęsie pewnie by się to nie spodobało. On też chciał wyborów powszechnych, bo był na fali. Był niepowtarzalną postacią. No i tak to się potoczyło, i tak zostanie. Już się tego społeczeństwu nie odbierze.
Tadeusz Mazowiecki po wyborach prezydenckich podał się do dymisji, choć Wałęsa nie chciał go odwołać. Czy to było działanie emocjonalne?
Nie rozumiałem tej decyzji. Sądzę, że to się rozegrało w sferze psychologii. Ci dwaj ludzie, mówię o Mazowieckim i Wałęsie, tyle razem przeszli. Przez dziesięć lat działali wspólnie. I nagle się to wszystko zawaliło. Coś nieprawdopodobnego. Mazowiecki wszystkich nas zaskoczył tą dymisją. Uważam, że gdyby miał więcej cierpliwości, gdyby się na Wałęsę trochę otworzył i nie obrażał, to mógłby pracować do końca kadencji. Ale uniósł się honorem. Zawsze mówił, że telefon powinien działać w dwie strony i że on nie będzie wykonywał żadnych poleceń Wałęsy. A tu trzeba było rozmawiać i szukać porozumienia. Pamiętam pierwszy strajk słupskich kolejarzy – prosili, żeby przyjechał do nich Jacek Kuroń, minister pracy. Ale Balcerowicz, Mazowiecki i Kuroń twardo mówili: „Nie, nie będziemy rozmawiać pod pistoletem strajkowym”. To pojechał do kolejarzy Wałęsa i rozładował strajk. Takich zachowań po naszej stronie naprawdę brakowało.
Zastanawiam się dlaczego? Przecież wszyscy współpracowaliście w ramach związku zawodowego, zatem powinniście mieć wrażliwość na problemy społeczne?
Akurat Mazowiecki, Geremek, Kuroń bardziej byli politykami niż związkowcami. Ruch Solidarność przybrał formę związku zawodowego dlatego, że w inny sposób nie dałoby się go zalegalizować. To był taki wybieg. Ale wielu z nas nie było działaczami związkowymi. Leszek Balcerowicz, Jerzy Regulski nie byli związkowcami. Sam nim też nie byłem. Byliśmy państwowcami, którzy chcieli Polskę zreformować. No i tutaj związki zawodowe, w tym Solidarność, w pewnym momencie stały się zawadą. Bo ludzie chcieli gwarancji pracy i lepszych zarobków od zaraz, a to było niemożliwe. Myślę, że gdyby posłowie mieli pełną świadomość skutków reform Balcerowicza, to mogłyby one nie przejść w Sejmie. A że tej pełnej świadomości nie było, to udało się je przegłosować, a generał Jaruzelski z dnia na dzień wszystko podpisał. Zapewne też tej świadomości nie miał.
A dlaczego poparliście rząd Jana Krzysztofa Bieleckiego, który został premierem po Mazowieckim?
Poznaliśmy w Sejmie ekipę gdańskich liberałów i uznaliśmy, że to są rozsądni ludzie. Poza tym Bielecki utrzymał w rządzie Leszka Balcerowicza i ministra Krzysztofa Skubiszewskiego, bardzo ważną postać w tamtym czasie. Uważam, że Skubiszewski wprowadził Polskę w nowe otoczenie międzynarodowe. To ogromna i niedoceniana sprawa, bo w efekcie tamtych jego starań Polska jest w NATO i Unii Europejskiej. W ciągu 16 miesięcy rządu Mazowieckiego Skubiszewski doprowadził do podpisania pokojowych traktatów ze wszystkimi naszymi sąsiadami, w tym z rozpadającym się Związkiem Radzieckim i z łączącymi się Niemcami. Wykorzystał moment perfekcyjnie. A Jan Krzysztof Bielecki utrzymał zasadniczą linię, jeżeli chodzi o politykę gospodarczą i politykę międzynarodową. Poza tym nacisk na wcześniejsze wybory był już wtedy ogromny, zatem wiedzieliśmy, że to będzie rząd przejściowy, na kilka miesięcy.