Plus Minus: Trzy godziny trwała debata w Kanale Zero na temat CPK i obejrzało ją ponad 1 mln ludzi. Tyle samo czasu trzeba było poświęcić na wywiad z generałem Rajmundem Andrzejczakiem o wojsku, wojnie i geopolityce. Do dzisiaj obejrzało go 1,1 mln Polaków. Od kiedy wyborcy chcą słuchać wielogodzinnych debat? Mamy nowe zjawisko w naszym społeczeństwie?
To, co obserwujemy, jest po prostu symptomem zmiany pokoleniowej. 15–20 lat temu wyborcy słyszeli opowieść o społecznym awansie, o szansie wynikającej z obecności w Unii Europejskiej, o otwarciu na standardy zachodnie i na przemiany, które są nieuchronne. Wtedy emocji w polityce nie było zbyt wiele. Obowiązywały hasła PO: „nie róbmy polityki, budujmy mosty” i „ciepła woda w kranie” itd. Pewne emocje przyniosła dopiero organizacja Euro 2012. To wtedy, ścigając się z czasem, budowaliśmy autostrady i stadiony. Pokazywaliśmy, że awans cywilizacyjny odbywa się u nas w ramach Unii Europejskiej. A potem znowu wróciliśmy do ciepłej wody w kranie. I właśnie na takim gruncie wyrosła narracja PiS, że opowieść PO była tylko dla wybranych, dla inteligencji wielkomiejskiej i członków partii, którzy czerpali profity z obecności w UE lub w rządzie. A reszta musiała sobie radzić sama.
To było słynne hasło PiS, że można wszystko sfinansować, „wystarczy nie kraść”. Politycy tej partii wprost sugerowali, że PO dbała głównie o siebie, a nie o społeczeństwo.
Zgoda. PiS otworzyło się na aspiracje uboższych grup społecznych, które awansowały materialnie dzięki osławionym programom socjalnym. Równocześnie awansowali też działacze PiS, zajmując dobrze płatne posady w spółkach państwowych i samorządowych. Wraz z tym awansem rosła chęć utrzymania status quo u rządzących, a w opozycji narastała frustracja. Tym bardziej że PiS nie ograniczyło się do zarządzania emocjami własnego elektoratu, ale też drażniło drugą stronę.
„Słychać wycie? Znakomicie” – to zasada sformułowana przez jedną z posłanek PiS.