Łukasz Młyńczyk: Tusk zaskoczony sprawą CPK, bo nagle wyborcy PO zaczęli słuchać innych argumentów

Partie poświęciły dużo energii, żeby polaryzująca opowieść o Polsce trafiła pod strzechy. Wydawało im się, że w ten sposób ustawią społeczne zachowania. Nie wzięły pod uwagę faktu, że dialog ze społeczeństwem nie odbywa się już przez tradycyjne media - mówi dr. hab. Łukasz Młyńczyk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego.

Publikacja: 16.02.2024 17:00

nEAST NEWS

nEAST NEWS

Foto: MAREK KUDELSKI

Plus Minus: Trzy godziny trwała debata w Kanale Zero na temat CPK i obejrzało ją ponad 1 mln ludzi. Tyle samo czasu trzeba było poświęcić na wywiad z generałem Rajmundem Andrzejczakiem o wojsku, wojnie i geopolityce. Do dzisiaj obejrzało go 1,1 mln Polaków. Od kiedy wyborcy chcą słuchać wielogodzinnych debat? Mamy nowe zjawisko w naszym społeczeństwie?

To, co obserwujemy, jest po prostu symptomem zmiany pokoleniowej. 15–20 lat temu wyborcy słyszeli opowieść o społecznym awansie, o szansie wynikającej z obecności w Unii Europejskiej, o otwarciu na standardy zachodnie i na przemiany, które są nieuchronne. Wtedy emocji w polityce nie było zbyt wiele. Obowiązywały hasła PO: „nie róbmy polityki, budujmy mosty” i „ciepła woda w kranie” itd. Pewne emocje przyniosła dopiero organizacja Euro 2012. To wtedy, ścigając się z czasem, budowaliśmy autostrady i stadiony. Pokazywaliśmy, że awans cywilizacyjny odbywa się u nas w ramach Unii Europejskiej. A potem znowu wróciliśmy do ciepłej wody w kranie. I właśnie na takim gruncie wyrosła narracja PiS, że opowieść PO była tylko dla wybranych, dla inteligencji wielkomiejskiej i członków partii, którzy czerpali profity z obecności w UE lub w rządzie. A reszta musiała sobie radzić sama.

To było słynne hasło PiS, że można wszystko sfinansować, „wystarczy nie kraść”. Politycy tej partii wprost sugerowali, że PO dbała głównie o siebie, a nie o społeczeństwo.

Zgoda. PiS otworzyło się na aspiracje uboższych grup społecznych, które awansowały materialnie dzięki osławionym programom socjalnym. Równocześnie awansowali też działacze PiS, zajmując dobrze płatne posady w spółkach państwowych i samorządowych. Wraz z tym awansem rosła chęć utrzymania status quo u rządzących, a w opozycji narastała frustracja. Tym bardziej że PiS nie ograniczyło się do zarządzania emocjami własnego elektoratu, ale też drażniło drugą stronę.

„Słychać wycie? Znakomicie” – to zasada sformułowana przez jedną z posłanek PiS.

Dlatego po drugiej stronie narastała emocja negatywna, przeciwko rządom PiS, którą łatwo zaszczepiono własnym zwolennikom. Politycy obu zwaśnionych stron uwierzyli, że rozemocjonowany elektorat pójdzie zawsze za nimi. Co było o tyle dziwne, że obserwując eventy PiS, demonstracje KOD czy nawet te ostatnie marsze Donalda Tuska, widać było, że uczestniczy w nich pokolenie późnego wieku średniego.

Elektorat 60+

Właśnie. Osoby starsze. Nie było tam młodych ludzi, z wyjątkiem protestów aborcyjnych, które miały zupełnie inny charakter. Młodych wyborców spory między PO a PiS zupełnie nie interesowały. Od dawna wiedzieliśmy, że starszy elektorat był domeną PiS, ale okazało się, że elektorat PO też się zestarzał przez dwie kadencje rządów PO, a potem PiS – czyli razem przez 16 lat. I to właśnie ci starsi ludzie nieśli negatywną opowieść o PiS. A w tej narracji wszystko, co zaproponowało PiS, m.in. Centralny Port Komunikacyjny, należało odrzucić.

Czytaj więcej

Jan Śpiewak: Sędziowie nienawidzą mnie bardziej niż Ziobry

Bo to gigantomania PiS?

To po pierwsze, a po drugie – osławione wstawanie z kolan, o którym mówił Jarosław Kaczyński. PO przeciwstawiała temu pomysł na państwo sytuujące się w centrum Unii Europejskiej. I to miało przeważyć szalę na rzecz zaorania CPK, bo przecież są już inne lotniska w naszej Europie. Tyle że 15 października przy urnach pojawili się gremialnie nowi wyborcy, młodzi, co zaowocowało frekwencję rzędu 75 proc. To przyniosło określony skutek i pokazało początek procesów majaczących na horyzoncie. Partie poświęciły dużo energii, żeby polaryzująca opowieść o Polsce trafiła pod strzechy. Wydawało im się, że w ten sposób ustawią społeczne zachowania. Nie wzięły pod uwagę faktu, iż dialog ze społeczeństwem nie odbywa się już przez tradycyjne media. A gdy zainstalowały się w mediach społecznościowych, okazało się, że do merytorycznej rozmowy nie są przygotowane. Najwięksi gracze, czyli Jarosław Kaczyński i Donald Tusk, uprawiali latami polityczną łobuzerkę lub na nią pozwalali, generując głównie emocje.

Wyborcy się zorientowali, że politycy robią im wodę z mózgu?

Sądzę, że wybory 15 października ubiegłego roku to była odpowiedź na polaryzację, ale nie taka, jakiej spodziewała się PO. Platforma chciała wrócić do czasów, gdy odgrywała rolę mentora i sterowała nastrojami społecznymi. Tymczasem obniżenie poziomu debaty sprawiło, że każdy może w niej wziąć udział, bo na dany temat wie tyle, ile polityk obozu rządzącego, a nawet więcej, jeżeli sobie coś doczyta w Wikipedii. Kampania 2023 roku odbyła się jeszcze w starym stylu przy zaznaczeniu wyraźnych linii podziału. Natomiast po wyborach pojawiło się pytanie – co teraz? Donald Tusk deklarował, że przywróci spokój społeczny, ale jego kolejne kroki po 13 grudnia wskazywały na działania konfrontacyjne. Coraz więcej ludzi, środowisk, mediów, które nie popierały PiS, zaczęło zwracać uwagę, że działania rządu są robione na rympał. Prawo jest łamane, szuka się kolejnych autorytetów prawniczych, mających nas przekonać, iż działania rządu są zgodne z zasadami. W tym sensie CPK jest punktem odniesienia do tej postawy konfrontacyjnej obu stron życia publicznego.

Dlaczego? Co takiego się stało, że partie, które wygrały wybory i w kampanii deklarowały chęć zakończenia tego projektu, teraz stanęły w obliczu niezgody społecznej na takie działanie?

Wiemy doskonale, że PO szła do wyborów z hasłem „nie dla CPK”, bo – jak argumentowano – to był projekt PiS-owski, w związku z tym na pewno zły. Sądzę, że Donald Tusk i jego otoczenie było przekonane, że „uśmiechnięta Polska”, ta, która dała władzę obecnej ekipie, nie chce się na tym projekcie skupiać. Bo to jest jakaś łąka pod Warszawą, zatem generalnie nie ma o czym mówić. Ale w szumie informacyjnym pojawiły się argumenty merytoryczne, które niespodziewanie zaczęły się przebijać. Jest takie zużyte pojęcie „wyjście ze strefy komfortu”. Oznacza m.in. odrzucenie własnej bańki informacyjnej, logiki konfirmacji, w której ludzie słuchają wyłącznie argumentów do hipotez przez siebie popieranych. Wszystkie inne odrzucają. A tu nagle wyborcy PO zaczęli słuchać innych argumentów i widać było, że PO w ogóle nie ma pomysłu, co z tym zrobić. Oni jak zawsze podrzucali argumenty o charakterze politycznym i emocjonalnym, a ludzie, również sympatyzujący z obozem władzy, zaczęli się wsłuchiwać w argumenty merytoryczne i odnosić do tego projektu pozytywnie. Pierwszą paniczną reakcją PO było odrzucanie wszystkich argumentów za budową CPK. Później zasłaniano się audytem – „najpierw sprawdzimy, a potem zobaczymy”. Zatem politycy zobaczyli, że coś się dzieje nie po ich myśli i że opowieść o uśmiechniętej Polsce może nie wystarczyć na kolejne wybory. Tym bardziej że PO nie zadała sobie trudu, żeby poszukać ekspertów, którzy daliby im do ręki merytoryczne argumenty na rzecz tezy, że pomysł jest zły.

Teraz pojawiło się pytanie, skąd się wzięła ta cała dyskusja o CPK? Może to biznes, który ma zarobić na tym lotnisku, wysłał swoich lobbystów, żeby zmienili nastawienie społeczne wobec tego projektu?

To jest najłatwiejsza reakcja na to, co się dzieje. Wiadomo, że lobbing, wywieranie wpływu, jest czymś złym. Projekt CPK ma silne wartości komercyjne, zatem można próbować go obrzydzić ludziom z tej strony, skoro hasło o megalomanii PiS przestało działać. W tym wszystkim widać symptomy zmiany, o której mówimy, a której politycy nie zauważyli. PO otworzyła się na trendy popularne i oczywiste w Europie Zachodniej, takie jak aborcja na życzenie, związki jednopłciowe, ochrona środowiska. Tyle że na Zachodzie te sprawy już dawno zostały przedyskutowane i nie wzbudzają emocji, nikt z nimi nie polemizuje, a PO chciała wokół tego budować polaryzację w celu utrzymania władzy, bo to są tematy trudne dla PiS. Ale popełnili błąd w ocenie sytuacji, bo o klimacie trzeba myśleć w kategoriach dekad, a nie jednej kadencji. Ta długa perspektywa stała się perspektywą aspirującej klasy średniej.

Dlaczego ta aspirująca klasa średnia chce, żeby za 20 lat pod Baranowem lądowały samoloty z całego świata?

Dlatego że bardzo długo wpajano jej, że ma się otworzyć na zachodni sposób myślenia. I klasa średnia to przyjęła, ale razem z zachodnim stylem życia. A to oznacza, że chcemy mieć tak jak na Zachodzie, w tym również takie lotniska jak na Zachodzie, z których można polecieć wszędzie. O tym mówią nawet „Silni Razem”, czyli ten najtwardszy elektorat PO. Dla wyborców PiS CPK to była opowieść o wielkiej Polsce, a dla wyborców PO to jest zachodni standard. Oni nie chcą odtwarzać Zachodu jedynie pod względem światopoglądowym, ale też ekonomicznym. I to się Platformie nie do końca podoba, bo zawsze miała do zaproponowania społeczeństwu przede wszystkim oszczędzanie. Tymczasem wyborcy żądają od niej wydawania pieniędzy na ogromną inwestycję, której realizacja potrwa wiele lat i nie wiadomo, kto z niej będzie odcinał polityczne kupony. Może niektórzy wyborcy będą kojarzyli tę inwestycję z PiS? Myślę, że Tusk tak kalkuluje, ale znalazł się w sytuacji bez wyjścia, bo dostrzegł, że polaryzacja w tym przypadku nie działa. Co gorsza, są jeszcze inne tego typu tematy, np. energia atomowa czy zakupy zbrojeniowe. Nagle ludzie, którzy się zwalczali w mediach społecznościowych, zaczynają wchodzić ze sobą w dialog, bo lotnisko czy elektrownia atomowa to jest wspólny interes.

Czy myśli pan, że wyborcy tylko na chwilę zawiesili broń, by popychać rządzących w kierunku realizacji wielkich inwestycji, czy też będzie to zjawisko, które zagości u nas na dłużej?

Myślę, że ta nić porozumienia lub taktyczny sojusz będą trwały, bo obecne społeczeństwo uznaje sprawy światopoglądowe i świadczenia socjalne za coś oczywistego, nad czym nie ma co dyskutować. Nikt nie chce się dzisiaj zachwycać uchwaleniem ustawy o pigułce „dzień po” bez recepty. Wielu ludzi przyjmie to do wiadomości jako coś naturalnego. Natomiast lotnisko dotyczy nas wszystkich w bezpośredni sposób. Myślę, że nie będzie odejścia od tego projektu.

To optymista z pana.

Realista. Jeżeli PO „zamorduje” tę inwestycję, to zapłaci za to polityczną cenę, tak jak zapłaciła za zniszczenie OFE. To też była sprawa generacyjna. PO nie zorientowała się, że społeczeństwo socjalizowane w paradygmacie liberalnym, bardzo szanuje własność, a te pieniądze w OFE uznało za swoje. I gdy przyszedł Tusk, który wywodził się z partii liberalnej, i powiedział ludziom „to nie są wasze pieniądze”, to wyborcy się wściekli. A teraz PO jest sprawdzana, czy ma jakiś inny pomysł na swoje rządy oprócz rozliczania pisowców. Platforma wyczyściła agendę Lewicy, mówiąc o kwestiach światopoglądowych czy klimatycznych, niespodziewanie została złapana na własnym polu. Dostała też kuksańca od lewicy, która nie kultywuje wyłącznie opowieści o śladzie węglowym, tylko mówi, że aspiracje społeczeństwa są czymś naturalnym i należy je wspierać. Dlatego polityczka lewicy mówi dziś jednym głosem z posłem Marcinem Horałą z PiS. Platforma nie ma żadnego innego pomysłu na CPK poza tym, żeby go odrzucić, a jednocześnie nie może tego zrobić. I tu pojawia się problem.

Na czym on polega?

Nie można mówić, że jest się klasą średnią, tylko trzeba tego doświadczyć. Widzimy ten problem w Azji. Trudno jest przekonać tamtejsze społeczeństwo, żeby powściągnęło swoje oczekiwania konsumpcyjne z powodu zmian klimatycznych. Oni chcą namacalnie poczuć, że awansowali do klasy średniej. Zgadzają się z twierdzeniem, że istnieją negatywne skutki konsumpcji i zachodniego stylu życia, ale odrzucają uparte powtarzanie, że czegoś im nie wolno. Tak jak my odrzucamy kuriozalne w obecnych warunkach stwierdzenie, że siły zbrojne powinny być bardziej ekologiczne. Za chwilę będzie nam potrzebny węgiel koksujący i stal, żeby się zbroić. Pandemia i wojna w Ukrainie pokazały, że nie zawsze można podążać za nowoczesnymi trendami, bo musimy pewne rzeczy robić, żeby czuć się bezpiecznie.

Czytaj więcej

Sośnierz: Ludzie jednak mają miękkie kręgosłupki

Donald Tusk tego nie rozumie?

Wyczuwa to. Sam powiedział ostatnio, że istnieje problem migracji, choć wyborcy PO teoretycznie są otwarci na duży napływ migrantów. I jeszcze dodał, że niekontrolowany napływ migrantów zniszczyłby nas cywilizacyjnie. Dokładnie to samo powtarzali populiści europejscy. Tylko jeżeli teraz Mark Rutte i Donald Tusk – czyli ci, którzy nie są uważani za populistów – też to mówią, to ich słowa są bardziej wiarygodne. Zatem również myślenie o CPK jako projekcie cywilizacyjnym stopniowo się przebija.

Przecież dopiero co Donald Tusk mówił, że nie ma kompleksu wobec Niemca czy Francuza i nie musi udowadniać, że będzie miał większe lotnisko.

Zacznijmy od tego, że pod względem wielkości to będzie dopiero 12. lotnisko w Europie. Poza tym w tej sprawie Tusk trochę się miota. Gdy forsował organizację Euro 2012, mówił, że nas na to stać, że nie mamy kompleksów. W rezultacie tamtej postawy mamy najlepsze stadiony w Europie i sieć dróg. Wtedy mówił tak, a teraz inaczej, głównie z tego powodu, że to projekt PiS. Zatem społeczeństwo może to na nim wymusić. Zresztą powinniśmy to zrobić we własnym interesie – chociażby po to, żeby nie było drenażu mózgów i żeby Polska nie stała się krajem emerytów, na których świadczenia nie ma kto zarobić. Społeczeństwo nauczyło się języków obcych, zaczęło podróżować i zyskało zupełnie nową perspektywę. Na obecną sytuację na scenie politycznej przekłada się to w następujący sposób – wyborcy akceptują fakt, że PiS jest zły i trzeba go rozliczyć, ale patrzą na to bez szczególnych emocji, za to z emocjami patrzy się na to, czy inwestycje PiS będą kontynuowane czy nie.

Tusk w tym samym wystąpieniu mówił, że każda rodzina musiałaby się zrzucić po 50 tys. zł, żeby ten CPK wybudować. Jak mamy to rozumieć? Czy to jest wewnętrzna walka Tuska, który wyczuwa trendy cywilizacyjne, z Tuskiem liberałem, który mówi: trzeba oszczędzać?

Cały czas myślę, że podszepty jego zaufanych ludzi, a jemu tak samo jak Jarosławowi Kaczyńskiemu nikt nie powie „mylisz się”, pchają go w różne pułapki. Bo chwilę po tym wystąpieniu jeden z wiarygodnych ekspertów policzył, że to nie byłoby 50 tys. zł na rodzinę, tylko 3 tys. zł, i to rozłożone na 20 lat. To jest Tusk demagogiczny, który mimo że jest liberałem, nagle kompletnie nie dostrzega udziału w tej inwestycji sektora prywatnego. Na dodatek tak mówi Tusk przyzwyczajony, że cokolwiek powie, to nie będzie to kwestionowane, nawet gdy obraża inteligencję obywateli. Widać to po żołnierzach Tuska, czyli posłach PO, którzy wypisują brednie, nagrywają głupawe filmiki, suflują łatwe do zweryfikowania absurdy, próbują nam wmówić, że projekty i know-how nic nie kosztują, żeby tylko wzmocnić przekaz Tuska. Chcą zrobić z CPK kolejną aferę PiS, bo ktoś przy tej inwestycji zarabiał 13 tys. złotych miesięcznie. I wszyscy oni mogą zostać sami z tymi absurdalnymi argumentami, bo Tusk potrafi zmieniać zdanie. Pamiętam 2005 rok, gdy Tusk ubiegał się o prezydenturę – powiedział, że nigdy jako prezydent nie podpisałby ustawy o związkach partnerskich. A teraz potrafi powiedzieć, że nigdy nie dopuści na listy kogoś, kto nie myśli w kategoriach aborcji na życzenie czy legalizacji związków partnerskich. Zatem jeżeli Tusk uzna, iż to nie jest tylko krótki moment, ale poglądy generacji, to będzie musiał zmienić zdanie. Współczesne społeczeństwo nie chce debaty, która zamyka się w 280 słowach na platformie X. Platforma Obywatelska musi dorosnąć do tego nowego zjawiska.

Jeżeli każdy gorący temat weźmie się na tapet, będzie się go rozpracowywało przez dwie, trzy godziny, to jak politycy będą mogli funkcjonować w takiej rzeczywistości? Przecież od lat działają w rytmie debat sejmowych, w których klub ma 5 minut na wystąpienie?

Debaty internetowe chociażby w Kanale Zero pokażą, jak groteskowi są politycy, którzy się wzajemnie nie słuchają, tylko wyrzucają z siebie frazy mające jak najmocniej dokopać przeciwnikowi. A w Kanale Zero może zadzwonić obywatel, zadać pytanie, coś zanegować i nikt się na niego nie obrazi. Zatem poważna merytoryczna debata nie toczy się już w Sejmie, tylko poza nim. Politycy muszą za tym nadążyć. Jeszcze próbują starych sztuczek – nie mówmy o CPK, tylko pomówmy np. o pigułce „dzień po”. Spójrzmy na sprawę aborcji – gdyby PO chciała to załatwić, to doprowadziłaby do zmiany prezydenta w wyborach, do nowego układu w Trybunale Konstytucyjnym i dopiero wtedy zajęłaby się ustawą. Zajmowanie się nią teraz, to jest przepis na kolejną, jałową awanturę, bo wiadomo, że prezydent zawetuje liberalizację ustawy antyaborcyjnej albo prześle ją do TK, który uzna, że ustawa jest niekonstytucyjna i sprawa załatwiona.

Chce pan powiedzieć, że prawdziwy parlament będziemy mieli w internecie, bo tam się toczy debata, a w Sejmie będziemy mieli tylko show?

To już się dzieje. Na początku ten show się nawet podobał widzom, bo tam jest Szymon Hołownia, szybkie polemiki, łatwo można kogoś zgasić. Ale z debatą to nie ma nic wspólnego. Debata będzie się toczyć gdzie indziej. Jeżeli ludzie przerzucą swoje zainteresowanie na debaty toczone poza Sejmem, to politykom będzie bardzo trudno narzucić agendę tematów, które przykują naszą uwagę. Aborcja czy związki partnerskie to jest dziś najsilniejszy oręż PO. Jeżeli tym nie wzbudzi napięcia, to już niczym nie wzbudzi. 30-, 40- i 50-latkom chodzi o coś więcej niż tylko oglądanie seriali. A przecież jednym z takich seriali miał być Sejm.

Nie bez powodu nazwany sejmflixem.

No właśnie. Okazało się, że to już ludziom nie wystarcza.

Plus Minus: Trzy godziny trwała debata w Kanale Zero na temat CPK i obejrzało ją ponad 1 mln ludzi. Tyle samo czasu trzeba było poświęcić na wywiad z generałem Rajmundem Andrzejczakiem o wojsku, wojnie i geopolityce. Do dzisiaj obejrzało go 1,1 mln Polaków. Od kiedy wyborcy chcą słuchać wielogodzinnych debat? Mamy nowe zjawisko w naszym społeczeństwie?

To, co obserwujemy, jest po prostu symptomem zmiany pokoleniowej. 15–20 lat temu wyborcy słyszeli opowieść o społecznym awansie, o szansie wynikającej z obecności w Unii Europejskiej, o otwarciu na standardy zachodnie i na przemiany, które są nieuchronne. Wtedy emocji w polityce nie było zbyt wiele. Obowiązywały hasła PO: „nie róbmy polityki, budujmy mosty” i „ciepła woda w kranie” itd. Pewne emocje przyniosła dopiero organizacja Euro 2012. To wtedy, ścigając się z czasem, budowaliśmy autostrady i stadiony. Pokazywaliśmy, że awans cywilizacyjny odbywa się u nas w ramach Unii Europejskiej. A potem znowu wróciliśmy do ciepłej wody w kranie. I właśnie na takim gruncie wyrosła narracja PiS, że opowieść PO była tylko dla wybranych, dla inteligencji wielkomiejskiej i członków partii, którzy czerpali profity z obecności w UE lub w rządzie. A reszta musiała sobie radzić sama.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi