Jan Śpiewak: Sędziowie nienawidzą mnie bardziej niż Ziobry

To jest demoralizujące, że jedna partia od 18 lat ma absolutną władzę w stolicy. PiS nie jest w mieście żadną opozycją. Znacznie więcej zrobiły dla Warszawy ruchy miejskie. Ale przez ostatnie dwie kadencje zostały totalnie rozmasowane. W tej kampanii już ich nie ma - mówi dr. Jan Śpiewak, socjolog, publicysta, działacz społeczny.

Publikacja: 09.02.2024 10:00

Gdyby nie TSUE, to sądy w Polsce działałyby w interesie banków, deweloperów i tych, którzy mają pien

Gdyby nie TSUE, to sądy w Polsce działałyby w interesie banków, deweloperów i tych, którzy mają pieniądze. Tak jak działały w interesie ludzi od dzikiej reprywatyzacji – mówi Jan Śpiewak

Foto: FORUM

Plus Minus: Tyle procesów o zniesławienie na koncie, a pan ciągle ma niewyparzony język. Na dodatek rzucił się pan na narodową świętość, czyli na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. O co panu chodzi?

O prywatyzację państwa. Zabytkowy głośnik z Sali Kongresowej, który prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski wystawił na licytację, jest własnością miasta, a nie jego prywatną. Szymon Hołownia sprzedaje barierkę z własnym autografem, jakby należała do niego. Tylko czekam, aż ktoś wystawi na aukcję pomnik Józefa Poniatowskiego, który stoi przed Pałacem Prezydenckim!

Czepia się pan.

Wcale nie. Skala prywatyzacji państwa jest niebywała. Gdyby PiS zrobiło coś podobnego, to libki kwiczałyby wniebogłosy. I słusznie. Moim zdaniem przy okazji tegorocznej aukcji doszło do złamania prawa, bo nie można sprzedawać mienia publicznego, usług publicznych i czasu pracy polityków. To powinno być ścigane. Nie rozumiem, dlaczego minister finansów i minister zdrowia, którzy po to zostali powołani, żeby zajmować się usługami zdrowotnymi, wycierają sobie gęby filantropią. W systemie ochrony zdrowia brakuje kilkudziesięciu miliardów zł. Zatem należy zwiększyć radykalnie nakłady na usługi zdrowotne. Na ten temat dyskusji nie ma, za to wszyscy dyskutują o WOŚP, która żyje z tego, że polska służba zdrowia jest niedofinansowana.

Nie podoba się panu filantropia?

Jestem przeciwnikiem filantropii na użytek publiczny. Przy okazji WOŚP reklamują się celebryci, politycy, producenci różnych towarów, np. chipsów, sklepy, hazard, alkohol. Można powiedzieć, że WOŚP przyczynia się do otyłości, alkoholizmu i uzależnienia od hazardu. To jest społecznie szkodliwe. Tymczasem nakłady państwa na WOŚP są gigantyczne, nie wiadomo dlaczego. Planeta płonie, nierówności społeczne są olbrzymie, młodzi ludzie nie mają mieszkań, a nasi rządzący zajmują się WOŚP-em.

Ostro pan sobie poczyna. Nic dziwnego, że ludzie czują się urażeni i jest pan nieustannie pozywany.

Już nie pozywają mnie tak często (śmiech). Najwięcej pozwów miałem, gdy krytykowałem deweloperów i dziką reprywatyzację, czyli w sprawach, które opiewały na dziesiątki milionów złotych. Odkąd prezydent Andrzej Duda ułaskawił mnie w sprawie reprywatyzacyjnej, to stosunek sędziów wobec mnie ewidentnie się pogorszył. Z doświadczenia w sądach wiem, że mówienie o władzy sądowniczej, iż jest apolityczna lub niezależna, to jest gigantyczne kłamstwo. Nie byłoby afery reprywatyzacyjnej, gdyby nie sędziowie. A brak rozliczeń sędziów za aferę reprywatyzacyjną to jest ogromny grzech PiS-u. Bo byli sędziowie, którzy wyrzucali ludzi na bruk, którzy ustanawiali kuratorów dla 130-letnich osób, którzy „klepali” kosmiczne decyzje reprywatyzacyjne i w ogóle za to nie odpowiedzieli.

Czytaj więcej

Józef Orzeł: Platforma jest równie dyktatorska jak PiS

A co mogło PiS zrobić w tej sprawie?

Jeżeli sędzia powołuje kuratora dla 130-latka, to powinien mieć postępowanie dyscyplinarne. Złamał prawo. Nie da się ustanowić kuratora dla kogoś, kto prawdopodobnie nie żyje. Sędzia, który zdecydował, że Jolanta Brzeska ma być eksmitowana na bruk na podstawie roszczeń kupionych za 2,5 tys. zł i że nie zasługuje na lokal komunalny, bo ma 2 tys. złotych emerytury, też powinien odpowiedzieć dyscyplinarnie. Ja jestem jedyną osobą skazaną w aferze reprywatyzacyjnej i to za to, że nagłaśniałem sprawy. Nikt inny nie poniósł konsekwencji. Kilka osób trafiło do aresztu, ale nikt nie został skazany. Od tego czasu wiem, że praworządność to jest wymysł.

Podobno pozwał pana też Roman Giertych za to, że określił go pan wyrazem na literę f…? Na wszelki wypadek nie przytoczę cytatu, żeby też nie zostać pozwaną.

Nie, on nie złożył pozwu, chyba się jednak bał (śmiech), ale Dariusz Matecki oskarżył mnie o zniesławienie za to, że nazwałem go brunatnym pomocnikiem Patryka Jakiego. I wygrał. Co więcej, w pierwszej instancji jako karę chciano mi „przysolić” sześć miesięcy robót publicznych, choć pewien bloger nazwał Mateckiego dużo gorzej i on wygrał sprawę. Mam wrażenie, że sędziowie bardziej nienawidzą mnie niż Zbigniewa Ziobro. To jest mój ogromny sukces (śmiech). Ziobro najwyraźniej nie był takim zagrożeniem dla układu sędziowskiego jak ja. Zostałem skazany za to, że wytknąłem córce byłego ministra sprawiedliwości, iż została kuratorem 120-latka.

W tej sprawie został pan ułaskawiony przez prezydenta, zatem może jej nie poruszajmy, żeby nie miał pan ponownego procesu.

No właśnie w dzikiej reprywatyzacji wielu zawiniło, a Śpiewaka skazano. Każdy kto wie, jak działają sądy i urzędy, traci złudzenia, co do tej „praworządności”. Widzimy, co się teraz dzieje – Platforma przywraca „praworządność”, nie oglądając się na ustawy. Jarosław Kaczyński nigdy nie miał takiej władzy, jaką ma teraz Donald Tusk. Większość mediów jest mu podporządkowana, władza sądownicza jest po jego stronie, Bruksela jest po jego stronie.

Znalazło się troje referendarzy, którzy oprotestowali przejęcie mediów przez ministra kultury Bartłomieja Sienkiewicza.

I bardzo mnie to cieszy. Ale były inne decyzje bulwersujące, np. taka, że sąd uznał, iż prerogatywę prezydenta może ograniczyć. Według mnie to orzeczenie Sądu Najwyższego dotyczące prawa łaski miało absolutnie wymiar polityczny. Dobrze, że sędziowie nie orzekli, iż prezydent może uprawiać prawo łaski tylko w piątki po godz. 13 albo tylko wobec libków, a wobec pisiorów nie. Ten sam Sąd Najwyższy przez dziesięć lat nie był w stanie wydać orzeczenia w sprawie kredytów frankowych. Gdyby nie Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, to sądy w Polsce działałyby w interesie banków, deweloperów i tych, którzy mają pieniądze. Tak jak działały w interesie ludzi od dzikiej reprywatyzacji. W kółko gadamy, że PiS jest taki albo siaki, a nie widzimy podstawowych problemów.

Na przykład jakich?

Takich, że Warszawa mogłaby być wielką europejską metropolią, ale PO nie wykorzystuje tego potencjału. Miasto jest totalnie zabetonowane, źle rozplanowane i koszmarnie drogie. Nawet warszawiaków niedługo nie będzie stać na mieszkanie w tym mieście.

Za dwa miesiące odbędą się wybory samorządowe. Można by o tym mówić, ale wydaje się, że nie ma po co. Dlaczego Warszawa jest skazana na prezydenta z Platformy Obywatelskiej?

Rzeczywiście można odnieść takie wrażenie, że sprawa prezydenta Warszawy już jest rozstrzygnięta. Trochę to przypomina sytuację z początku 2015 roku, kiedy wszyscy mówili, że prezydentem Polski zostanie Bronisław Komorowski, a Andrzej Duda nie ma szans. Ale tu, w Warszawie, chyba rzeczywiście nikt inny nie ma szans.

Z jakiej przyczyny?

Po pierwsze Warszawa to miasto, które żyje polityką centralną, a nie lokalną. Dlatego wybory na prezydenta Warszawy są wyborami stricte politycznymi. Po drugie kandydat PO zawsze może liczyć na nieprawdopodobne wsparcie medialne. Rafał Trzaskowski, który jest po raz drugi kandydatem na prezydenta, ma wsparcie bardzo wielu redakcji i dlatego jego przewaga nad innymi kandydatami jest ogromna. Po trzecie skłonność do głosowania na przedstawicieli PO wynika z zamożności warszawiaków. Warszawa jest – jak powiedział kiedyś Paweł Kukiz – naszym Monako. Tutaj mieszka bardzo dużo ludzi zamożnych, a oni głosują na polityków, którzy reprezentują ich interesy, czyli na PO, zawsze adresującej swój program do bardziej zamożnej części społeczeństwa.

Ma pan trochę doświadczeń z kampanii warszawskich. Wspierał pan w 2006 roku Hannę Gronkiewicz-Waltz, gdy walczyła o stolicę, później Czesława Bieleckiego, by wreszcie samemu kandydować. Opowie nam pan o tych kampaniach?

Przy kampanii Hanny Gronkiewicz-Waltz pomagałem jako wolontariusz. Mój ojciec był wtedy posłem Platformy Obywatelskiej i z tego powodu – bardziej związków środowiskowych i towarzyskich niż rzeczywistych przekonań – było mi bliżej do Platformy. W tamtej kampanii nie robiłem żadnych ważnych rzeczy. Pamiętam natomiast, że pracowałem z Tomkiem Andryszczykiem, który był ważną postacią w sztabie. Po wygranych przez Gronkiewicz-Waltz wyborach został na kilka lat rzecznikiem prasowym stołecznego ratusza, a teraz pracuje dla deweloperów.

Jakie nastroje panowały wtedy w Warszawie?

Mówiono, że po tej smucie PiS-owskiej z czasów zarządzania miastem przez Lecha Kaczyńskiego, zaczną się inwestycje w mieście, będą pieniądze z Unii Europejskiej. Platforma była wtedy ewidentnie na fali i już widoczna była w mieście silna emocja antypisowska. To był 2006 rok, czyli PiS już rządziło w kraju, i ta niechęć do partii Jarosława Kaczyńskiego wisiała w powietrzu. Wielu ludzi już wtedy uważało, że trzeba z tym PiS-em iść na ostro. Gronkiewicz-Waltz była ultrakonserwatywnym politykiem, w 1995 roku kandydowała na prezydenta z ZChN-u, a mimo wszystko wydawała się bardziej liberalna i otwarta niż Kaczyński, choć pewnie była tak samo prawicowa jak on. Za to w swoim programie miała mnóstwo inwestycji, z których większości nie zrealizowała, ale wtedy, w 2006 roku, to się ludziom podobało.

To dlaczego cztery lata później przerzucił się pan na Czesława Bieleckiego, który był wspierany przez PiS?

Bo się rozczarowałem Platformą. A Czesław Bielecki nie należał do PiS, tylko startował z jego poparciem. Co więcej, to wsparcie było dość płytkie. Struktura PiS-owska w Warszawie na niego nie pracowała i widać było, że jest kandydatem bez zaplecza partyjnego. Moje zainteresowanie miastem było już wówczas spore, bo zacząłem pisać pracę magisterską z socjologii miasta i zorientowałem się, że z rozwojem stolicy coś jest nie tak. Że jest totalny chaos przestrzenny, duże inwestycje nie są koordynowane. Było poczucie zastoju, nierozwiązywanych problemów i zawiedzionych nadziei. A ponieważ znałem syna Bieleckiego, to znowu po linii towarzyskiej włączyłem się w jego kampanię. Podobały mi się programowe rzeczy, które wymyślał. Miał pomysł na rozwiązanie problemu reprywatyzacji, na zbudowanie ringu warszawskiego, czyli takiej kolejki okalającej miasto. Wtedy na placu Zbawiciela był taki modny lokal Plan B, a my otworzyliśmy tam Plan A dla Warszawy, czyli miejsce, gdzie ludzie mogli przychodzić i opiniować nasz program.

Pamięta pan atmosferę tamtej kampanii? Czy mieliście poczucie, że jesteście w stanie wygrać z Hanną Gronkiewicz-Waltz?

Wiedzieliśmy, że to jest bardzo trudne zadanie, bo PO rządziła wtedy w kraju. A zarzuty związane z aferą reprywatyzacyjną pojawiły się dopiero w jej czwartej kadencji, czyli dużo później. Gronkiewicz-Waltz była uważana, za sprawnego menedżera, który otworzył Warszawę na inwestycje i w kolejnych wyborach ciągle jechała na tej emocji. Zatem jak mówiłem, wiedzieliśmy, że walka będzie trudna, ale liczyliśmy na drugą turę. Tymczasem drugiej tury nie było, bo Gronkiewicz-Waltz zdobyła ponad 50 proc. głosów już w pierwszej.

Czytaj więcej

Kurczewski: Człowiek walczący ostro politycznie nie nadaje się na marszałka Sejmu

A pana własny start na prezydenta Warszawy?

Najpierw, w 2014 roku, startowałem do rady dzielnicy Śródmieście, z komitetu „Miasto jest nasze”. W wyborach prezydenckich głównym konkurentem Gronkiewicz-Waltz był wówczas Jacek Sasin z PiS i on wszedł do drugiej tury.

Pamiętam, to było spore osiągnięcie PiS.

Nie do końca. Hanna Gronkiewicz-Waltz była po prostu wtedy wyjątkowo słaba, bo miała za sobą referendum w sprawie jej odwołania oraz zarzuty o arogancję i taką postawę, którą nazywaliśmy „niedasizm”. Wyparowała ta energia i chęć zmian z jej pierwszej kadencji, a zamiast tego pojawiły się wymówki, żeby nic nie robić. Myśmy postawili wtedy na poprawę jakości życia – mówiliśmy o smogu, o drzewach, o betonie, o ochronie zabytków. To oczywiście była polityka na poziomie dzielnicy, ale uzyskaliśmy dobry wynik, m.in. dlatego, że lewica wtedy bardzo podupadła. Rok później w ogóle nie weszła do Sejmu. Weszliśmy do rady dzielnicy i zderzyliśmy się z realną polityką.

Czyli z czym?

Platforma Obywatelska błyskawicznie przejęła trzech z czterech moich radnych. Nasz program, który PO teoretycznie popierała i nawet podpisała w ramach porozumienia koalicyjnego zobowiązanie do jego realizacji, trafił do kosza. Pamiętam mój szok, że PO nie chce realizować programu, pod którym się podpisała.

A co proponowaliście?

To było mnóstwo rzeczy, m.in. chcieliśmy rozwiązać kwestię reprywatyzacji, ale też chodziło nam o zagospodarowanie pustostanów, nowe progi zwalniające, przejścia dla pieszych, trasy rowerowe, nowe place zabaw itd. Zderzyliśmy się jednak z platformianym betonem. Nie chcieliśmy żadnych stanowisk, tylko realizacji naszego programu, a oni po prostu skorumpowali trzech moich radnych. Pomyślałem wtedy, że różnica między PiS a PO w rzeczywistości nie istnieje, bo gdy się postawiło radnego z PiS obok radnego z PO, to nie dałoby się zgadnąć, który jest z której formacji. Wyglądają tak samo, mówią tak samo, są mentalnie głęboko w PRL i myślą tylko o interesach partyjnych oraz własnych. Fakt, że nie chcieliśmy stanowisk, był kardynalnym błędem, bo nie było na nas haka. Dla PO taka sytuacja była nie do przyjęcia. Zatem w 2014 roku odebrałem ostrą lekcję z realnej polityki. Ledwo udało mi się utrzymać jedność stowarzyszenia, z którego wystartowaliśmy. Zawsze mi się wydawało, że ulica nie jest ani lewicowa, ani prawicowa. Tymczasem okazało się, że wszystko jest ideologiczne i musi mieć wymiar polityczny. Ruchy miejskie, które w 2014 roku rozkwitły, zostały totalnie rozmasowane przez ostatnie dwie kadencje samorządów. W tej kampanii już ich nie ma. Jest tylko jakiś plankton, który od razu wchodzi w koalicję z partiami.

W 2018 roku startował pan na prezydenta Warszawy, jak wtedy to wyglądało?

Tamta kampania była gigantycznym przedsięwzięciem, bo w Warszawie wybiera się kilkuset radnych w dzielnicach i na poziomie miasta. Szybko przekonaliśmy się, że bez dużych pieniędzy i bez dostępu do mediów wiele się nie zdziała. Tym bardziej że doszło wtedy do ogromnej polaryzacji, bo o stanowisko prezydenta Warszawy walczyli Rafał Trzaskowski z PO i Patryk Jaki z PiS. Ludzie na ulicach mówili, że chętnie by na mnie zagłosowali, ale się boją, że wygra Jaki. Warszawiacy byli tak przestraszeni sytuacją w Polsce, że łykali wszystko, co im suflowały liberalne media. Przy bardzo wysokiej frekwencji Jaki przegrał z Trzaskowskim już w pierwszej turze. Ja zająłem trzecie miejsce i zebrałem zaledwie 3 proc. głosów. Ponad 80 proc. głosów poszło na dwie największe partie. To jest megasmutne, bo PiS nie jest żadną opozycją w Warszawie.

Jak to nie jest opozycją?

No nie. Ruchy miejskie znacznie więcej zrobiły dla miasta niż PiS, które dysponowało posłami warszawskimi, a i tak było praktycznie nieobecne. Dzisiaj też to widać. PiS nie jest w stanie zabrać głosu w sprawie betonozy, cen mieszkań czy braku mieszkań dla młodych, bo skupia się na idiotycznych sporach ideologicznych. Ludzi to nie interesuje ale i tak głosują politycznie. Pamiętam rozmowę, którą odbyłem kilka dni po wyborach. Zadzwoniła do mnie kobieta i powiedziała, że miasto żąda od niej bardzo wysokiej opłaty za użytkowanie wieczyste i czy nie mógłbym jej pomóc. Powiedziałem, że przegrałem wybory, straciłem mandat radnego i jestem poza polityką. Spytałem na kogo głosowała. Na Trzaskowskiego. W Warszawie pokutowało takie myślenie, że my jesteśmy społecznikami, którzy rozwiązują problemy – jak niewywiezione śmieci śmierdzą, to dzwonimy do Janka Śpiewaka i on się tym zajmie. Ale jak przychodzi do dużej polityki, to trzeba głosować tak jak w TVN powiedzieli. Ludzie z jednej strony chcieli ruchów miejskich, a z drugiej – nie chcieli, żeby one faktycznie rządziły.

Przed tamtymi wyborami bardzo głośna była sprawa tzw. dzikiej reprywatyzacji. PiS powołało komisję, która przywracała nieruchomości miastu. Wydawało się, że na fali zainteresowania tą sprawą Patryk Jaki ma duże szanse w wyścigu na prezydenta Warszawy. Dlaczego reprywatyzacja nie zagrała?

To był ten sam mechanizm. Wszyscy wiedzieli, że była mafia, która rozkradała Warszawę, ale posługiwali się formułką, że „takie są koszty rozwoju miasta”. Dominowało myślenie: „Może zabili jakąś kobietę, ale umówmy się – ci lokatorzy mieszkają za grosze w ogromnych mieszkaniach w centrum Warszawy, a ja na kawalerkę musiałem wziąć kredyt na 30 lat”. Warszawska burżuazja wiedziała, że dzika reprywatyzacja to nie jest fajne zjawisko, ale żeby pokarać swoich przedstawicieli? To już nie. Jedyny zysk z nagłośnienia tego procederu jest taki, że reprywatyzacja w tym stylu już się nie odbywa. Już się nie kradnie tak jak w przeszłości. Nie ma gorszących scen wyrzucania 90-letnich członków AK z mieszkań. I to tej warszawskiej burżuazji wystarcza, żeby dalej głosować na PO. Naszym i PiS sukcesem jest to, że zatrzymaliśmy dziką reprywatyzację, ale kapitału politycznego na tym nie zbudowaliśmy. PO miała w 2018 roku lepszy wynik niż w 2014 roku i to jest bardzo gorzkie. Odszedłem z polityki właśnie dlatego, że te prawidła są dla mnie zbyt cyniczne.

Czytaj więcej

Marek Siwiec: Nawet dawnych planów obronnych nigdy nie powinno się ujawniać

A dlaczego nie udało się referendum w sprawie odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz?

Było bardzo blisko. Zabrakło nam ok. 30 tys. głosów. I to była akcja premiera Donalda Tuska, który wezwał do nieuczestniczenia w referendum, co było szalenie antydemokratycznym zachowaniem. Zresztą Tusk powtórzył ten sam manewr w ostatnim referendum, które rozpisało PiS w 2023 roku.

Prezydent Bronisław Komorowski też ogłosił, że nie weźmie udziału w referendum nad odwołaniem Hanny Gronkiewicz-Waltz, bo to jest przenoszenie walki partyjnej na poziom lokalny.

No właśnie. A potem jego referendum zostało zignorowane.

Wyleczył się pan z polityki raz na zawsze?

Zdecydowanie. Mam nadzieję, że Magda Biejat z Nowej Lewicy wystartuje na prezydenta Warszawy i dogada się z ruchami miejskimi. Żeby PO przynajmniej nie miała samodzielnej większości w radzie miasta, bo to jest demoralizujące, że jedna partia od 18 lat ma absolutną władzę w stolicy.

Plus Minus: Tyle procesów o zniesławienie na koncie, a pan ciągle ma niewyparzony język. Na dodatek rzucił się pan na narodową świętość, czyli na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. O co panu chodzi?

O prywatyzację państwa. Zabytkowy głośnik z Sali Kongresowej, który prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski wystawił na licytację, jest własnością miasta, a nie jego prywatną. Szymon Hołownia sprzedaje barierkę z własnym autografem, jakby należała do niego. Tylko czekam, aż ktoś wystawi na aukcję pomnik Józefa Poniatowskiego, który stoi przed Pałacem Prezydenckim!

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi