A pana własny start na prezydenta Warszawy?
Najpierw, w 2014 roku, startowałem do rady dzielnicy Śródmieście, z komitetu „Miasto jest nasze”. W wyborach prezydenckich głównym konkurentem Gronkiewicz-Waltz był wówczas Jacek Sasin z PiS i on wszedł do drugiej tury.
Pamiętam, to było spore osiągnięcie PiS.
Nie do końca. Hanna Gronkiewicz-Waltz była po prostu wtedy wyjątkowo słaba, bo miała za sobą referendum w sprawie jej odwołania oraz zarzuty o arogancję i taką postawę, którą nazywaliśmy „niedasizm”. Wyparowała ta energia i chęć zmian z jej pierwszej kadencji, a zamiast tego pojawiły się wymówki, żeby nic nie robić. Myśmy postawili wtedy na poprawę jakości życia – mówiliśmy o smogu, o drzewach, o betonie, o ochronie zabytków. To oczywiście była polityka na poziomie dzielnicy, ale uzyskaliśmy dobry wynik, m.in. dlatego, że lewica wtedy bardzo podupadła. Rok później w ogóle nie weszła do Sejmu. Weszliśmy do rady dzielnicy i zderzyliśmy się z realną polityką.
Czyli z czym?
Platforma Obywatelska błyskawicznie przejęła trzech z czterech moich radnych. Nasz program, który PO teoretycznie popierała i nawet podpisała w ramach porozumienia koalicyjnego zobowiązanie do jego realizacji, trafił do kosza. Pamiętam mój szok, że PO nie chce realizować programu, pod którym się podpisała.
A co proponowaliście?
To było mnóstwo rzeczy, m.in. chcieliśmy rozwiązać kwestię reprywatyzacji, ale też chodziło nam o zagospodarowanie pustostanów, nowe progi zwalniające, przejścia dla pieszych, trasy rowerowe, nowe place zabaw itd. Zderzyliśmy się jednak z platformianym betonem. Nie chcieliśmy żadnych stanowisk, tylko realizacji naszego programu, a oni po prostu skorumpowali trzech moich radnych. Pomyślałem wtedy, że różnica między PiS a PO w rzeczywistości nie istnieje, bo gdy się postawiło radnego z PiS obok radnego z PO, to nie dałoby się zgadnąć, który jest z której formacji. Wyglądają tak samo, mówią tak samo, są mentalnie głęboko w PRL i myślą tylko o interesach partyjnych oraz własnych. Fakt, że nie chcieliśmy stanowisk, był kardynalnym błędem, bo nie było na nas haka. Dla PO taka sytuacja była nie do przyjęcia. Zatem w 2014 roku odebrałem ostrą lekcję z realnej polityki. Ledwo udało mi się utrzymać jedność stowarzyszenia, z którego wystartowaliśmy. Zawsze mi się wydawało, że ulica nie jest ani lewicowa, ani prawicowa. Tymczasem okazało się, że wszystko jest ideologiczne i musi mieć wymiar polityczny. Ruchy miejskie, które w 2014 roku rozkwitły, zostały totalnie rozmasowane przez ostatnie dwie kadencje samorządów. W tej kampanii już ich nie ma. Jest tylko jakiś plankton, który od razu wchodzi w koalicję z partiami.
W 2018 roku startował pan na prezydenta Warszawy, jak wtedy to wyglądało?
Tamta kampania była gigantycznym przedsięwzięciem, bo w Warszawie wybiera się kilkuset radnych w dzielnicach i na poziomie miasta. Szybko przekonaliśmy się, że bez dużych pieniędzy i bez dostępu do mediów wiele się nie zdziała. Tym bardziej że doszło wtedy do ogromnej polaryzacji, bo o stanowisko prezydenta Warszawy walczyli Rafał Trzaskowski z PO i Patryk Jaki z PiS. Ludzie na ulicach mówili, że chętnie by na mnie zagłosowali, ale się boją, że wygra Jaki. Warszawiacy byli tak przestraszeni sytuacją w Polsce, że łykali wszystko, co im suflowały liberalne media. Przy bardzo wysokiej frekwencji Jaki przegrał z Trzaskowskim już w pierwszej turze. Ja zająłem trzecie miejsce i zebrałem zaledwie 3 proc. głosów. Ponad 80 proc. głosów poszło na dwie największe partie. To jest megasmutne, bo PiS nie jest żadną opozycją w Warszawie.
Jak to nie jest opozycją?
No nie. Ruchy miejskie znacznie więcej zrobiły dla miasta niż PiS, które dysponowało posłami warszawskimi, a i tak było praktycznie nieobecne. Dzisiaj też to widać. PiS nie jest w stanie zabrać głosu w sprawie betonozy, cen mieszkań czy braku mieszkań dla młodych, bo skupia się na idiotycznych sporach ideologicznych. Ludzi to nie interesuje ale i tak głosują politycznie. Pamiętam rozmowę, którą odbyłem kilka dni po wyborach. Zadzwoniła do mnie kobieta i powiedziała, że miasto żąda od niej bardzo wysokiej opłaty za użytkowanie wieczyste i czy nie mógłbym jej pomóc. Powiedziałem, że przegrałem wybory, straciłem mandat radnego i jestem poza polityką. Spytałem na kogo głosowała. Na Trzaskowskiego. W Warszawie pokutowało takie myślenie, że my jesteśmy społecznikami, którzy rozwiązują problemy – jak niewywiezione śmieci śmierdzą, to dzwonimy do Janka Śpiewaka i on się tym zajmie. Ale jak przychodzi do dużej polityki, to trzeba głosować tak jak w TVN powiedzieli. Ludzie z jednej strony chcieli ruchów miejskich, a z drugiej – nie chcieli, żeby one faktycznie rządziły.
Przed tamtymi wyborami bardzo głośna była sprawa tzw. dzikiej reprywatyzacji. PiS powołało komisję, która przywracała nieruchomości miastu. Wydawało się, że na fali zainteresowania tą sprawą Patryk Jaki ma duże szanse w wyścigu na prezydenta Warszawy. Dlaczego reprywatyzacja nie zagrała?
To był ten sam mechanizm. Wszyscy wiedzieli, że była mafia, która rozkradała Warszawę, ale posługiwali się formułką, że „takie są koszty rozwoju miasta”. Dominowało myślenie: „Może zabili jakąś kobietę, ale umówmy się – ci lokatorzy mieszkają za grosze w ogromnych mieszkaniach w centrum Warszawy, a ja na kawalerkę musiałem wziąć kredyt na 30 lat”. Warszawska burżuazja wiedziała, że dzika reprywatyzacja to nie jest fajne zjawisko, ale żeby pokarać swoich przedstawicieli? To już nie. Jedyny zysk z nagłośnienia tego procederu jest taki, że reprywatyzacja w tym stylu już się nie odbywa. Już się nie kradnie tak jak w przeszłości. Nie ma gorszących scen wyrzucania 90-letnich członków AK z mieszkań. I to tej warszawskiej burżuazji wystarcza, żeby dalej głosować na PO. Naszym i PiS sukcesem jest to, że zatrzymaliśmy dziką reprywatyzację, ale kapitału politycznego na tym nie zbudowaliśmy. PO miała w 2018 roku lepszy wynik niż w 2014 roku i to jest bardzo gorzkie. Odszedłem z polityki właśnie dlatego, że te prawidła są dla mnie zbyt cyniczne.
A dlaczego nie udało się referendum w sprawie odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz?
Było bardzo blisko. Zabrakło nam ok. 30 tys. głosów. I to była akcja premiera Donalda Tuska, który wezwał do nieuczestniczenia w referendum, co było szalenie antydemokratycznym zachowaniem. Zresztą Tusk powtórzył ten sam manewr w ostatnim referendum, które rozpisało PiS w 2023 roku.
Prezydent Bronisław Komorowski też ogłosił, że nie weźmie udziału w referendum nad odwołaniem Hanny Gronkiewicz-Waltz, bo to jest przenoszenie walki partyjnej na poziom lokalny.
No właśnie. A potem jego referendum zostało zignorowane.
Wyleczył się pan z polityki raz na zawsze?
Zdecydowanie. Mam nadzieję, że Magda Biejat z Nowej Lewicy wystartuje na prezydenta Warszawy i dogada się z ruchami miejskimi. Żeby PO przynajmniej nie miała samodzielnej większości w radzie miasta, bo to jest demoralizujące, że jedna partia od 18 lat ma absolutną władzę w stolicy.