Dobromir Sośnierz: Ludzie jednak mają miękkie kręgosłupki

PiS chociaż dbało o pozory. Koalicja kordonowa o nie nie dba. Dlatego elektorat, który chciał spokoju, będzie się odsuwał. Elektorat przedsiębiorców, który chciałby kwoty wolnej od podatku i dobrowolnego ZUS, a dostał wojnę o TVP, to jest dla nas największy prezent - mówi Dobromir Sośnierz, były poseł Konfederacji, doradca tej partii.

Publikacja: 12.01.2024 10:00

To jest zatrważające – stopień rozchwiania państwa po bezprawnych decyzjach ministra kultury Bartłom

To jest zatrważające – stopień rozchwiania państwa po bezprawnych decyzjach ministra kultury Bartłomieja Sienkiewicza sięgnął poziomu republiki bananowej. Dalej to już są tylko zamachy stanu – mówi Dobromir Sośnierz

Foto: Daniel Dmitriew/Forum

Plus Minus: Trudno jest być konfederatą?

Łatwo nie jest. Płacimy cenę za swoją ideowość.

Może raczej za dziwaczne poglądy i czyny niektórych waszych członków, np. takie jak występ Grzegorza Brauna z gaśnicą?

Ku mojemu zaskoczeniu dla niektórych naszych sympatyków zgaszenie chanukowych świec wcale nie było wpadką. Po tej akcji otrzymałem sporo pozytywnych ocen od ludzi, po których bym się nie spodziewał, że będą pochwalać takie akty wandalizmu. Podchodzili ludzie, żeby mi gratulować, z czym czułem się głupio, bo ja tego wyskoku Brauna nie popierałem. To pokazuje, że zgoda na awanturnictwo istnieje po obu stronach barykady. Widać to było podczas strajków kobiet po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji.

Protesty kobiet to było awanturnictwo?

Oczywiście. Zdarzały się akty wandalizmów i mnóstwo było wulgaryzmów. Nasze manifestacje, przeciwko obostrzeniom covidowym, były natychmiast rozganiane przez policję. Na jednym z takich protestów Grzegorz Braun mianował cały zgromadzony tłum swoimi asystentami społecznymi, żeby ich policja nie ruszała, bo polskie państwo jak zawsze jest słabe wobec silnych, a silne wobec słabych. Tymczasem protesty aborcyjne odbywały się bez przeszkód. Co zabawniejsze, tego dnia, gdy się rozpoczęły, przegłosowano zaostrzenie kar za łamanie obostrzeń covidowych i posłowie, którzy za tym głosowali, kilka godzin później pobiegli demonstrować pod domem Jarosława Kaczyńskiego. Bo oni te zaostrzenia przegłosowali dla nas, a nie dla siebie. A wracając do chanukowych świec, część ludzi jest zmęczona poprawnością polityczną i dlatego wyraziła przyzwolenie na zachowanie Brauna.

Wizerunkowo to jest dla was kłopot.

Większym kłopotem jest rozjazd poglądów Konfederacji w tej sprawie. Część naszego środowiska odcięła się od Brauna i teraz jego zwolennicy uważają ją za zdrajców. Ale są i inne sprawy, w których się rozjeżdżamy. Przykładowo, w sprawie zakazu handlu w niedzielę wolnościowcy są przeciw, a narodowcy za. W sprawie mediów publicznych my, wolnościowcy, uważamy, że w ogóle nie powinno ich być, a narodowcy są za tym, żeby istniały. To jest cena za połączenie różnych środowisk. Z jednej strony dzięki temu weszliśmy drugi raz z rzędu do Sejmu, ale z drugiej strony zdarza się też, że w ważnych dla ludzi sprawach każda z frakcji mówi co innego.

Pan był związany ze środowiskiem skupionym wokół Janusza Korwin-Mikkego od wczesnych lat 90. Co pana przyciągnęło do tej formacji?

Tata udostępnił mi jeden z pierwszych numerów tygodnika „Najwyższy czas”. Przeczytałem go i doznałem olśnienia. W jeden wieczór zrozumiałem, o co chodzi w polityce, i pojawiłem się jako 14-letni chłopak w partii Janusza Korwin-Mikkego. Tak to się zaczęło. Jako 18-latek zapisałem się do partii, a potem podążałem za Korwinem do kolejnych organizacji, które zakładał.

Niektórzy komentatorzy twierdzą, że ludzie w wieku gimnazjalnym – tzw. kuce Korwina, od kucyków, w które wiążą włosy – są zauroczeni tezami Korwina, ale gdy dorastają, to obcinają kucyki i tracą sympatię do poglądów liberalnych.

Ja nie byłem kucem, bo za moich nastoletnich czasów to pojęcie jeszcze nie funkcjonowało. Dopiero później, gdy byłem starszy i miałem kuca (śmiech), ta nazwa się pojawiła. Prawda jest taka, że ludzie w młodym wieku mają swoje ideały, a później idą na kompromis ze zgniłym światem. I nie chodzi o to, że lepiej rozumieją mechanizmy ekonomiczne. Posiadanie libertariańskich poglądów nie jest opłacalne w państwie, w którym rząd kontroluje większość gospodarki. Ale chcę zaznaczyć, że czym innym jest odejście od ideałów libertariańskich, a czym innym nabranie dystansu do samego pana Janusza albo do korwinizmu. W pierwszym okresie fascynacji Korwinem traktuje się go jak proroka, a potem się dostrzega, że myli się w różnych sprawach. Że cytryny nie rosną na Grenlandii, a plemniki nie powodują zmiany poglądów u kobiet. I nabiera się krytycznego podejścia.

Czytaj więcej

Ryszard Czarnecki: W ZChN przełamywaliśmy wiele tabu

Czyli pan też trochę wyrósł z Janusza Korwin-Mikkego?

Protokół rozbieżności między nami jest całkiem potężny. Ja jestem bardziej libertariański, a mniej konserwatywny. Poza tym zupełnie nie mam ciągot do idealizowania autorytarnych ustrojów. Widzę wady demokracji, nie uważam, że większość zawsze ma rację, ale to nie znaczy, że idealizuję monarchię czy inne ustroje niedemokratyczne.

To idealizowanie ustrojów autorytarnych, m.in. Rosji Władimira Putina, mocno zaszkodziło Konfederacji po wybuchu wojny w Ukrainie. Wasze notowania zaczęły wtedy pikować.

Zgadza się. Kryzys wizerunkowy i sondażowy Konfederacji w 2022 r. był spowodowany właśnie tym. Janusz Korwin-Mikke opowiadał rzeczy, które nie mieściły się ludziom w głowie w sytuacji ewidentnej napaści Rosji na Ukrainę.

Pamiętam, jak kwestionował zbrodnię w Buczy albo autentyczność zdjęć ze zbombardowanego szpitala położniczego w Mariupolu.

A jeszcze dzień przed wybuchem wojny twierdził, że nigdy do niej nie dojdzie i w normalnym państwie nikt by nie słuchał ekspertów wieszczących tę napaść. Pomylił się sromotnie, ale nie wyciągnął z tego wniosku, że być może nie jest ekspertem w tej dziedzinie i byłoby lepiej, żeby się na ten temat nie wypowiadał. Pan Janusz pamięta tylko tę jedną czy dwie sprawy, w których akurat miał rację, a szeregu swoich pomyłek już nie. Geopolitycznie zupełnie się z nim nie zgadzałem – ani co do oceny wojny, ani z tezą, że Rosja miała moralną rację, rozpętując tę wojnę.

W wieczór wyborczy 2019 r., kiedy po raz pierwszy po wielu latach wprowadziliście reprezentację do Sejmu, Jarosław Kaczyński miał ponuro pytać współpracowników, skąd się wziął milion wyborców Konfederacji. To skąd się wziął?

Na pewno był to efekt wielu lat pracy Korwina, którego nie zniechęcało to, że w kolejnych wyborach zdobywał 1–2 proc. głosów. Poza tym połączenie kilku środowisk, wydobycie na światło dzienne kilku błyskotliwych postaci, takich jak np. Krzysztof Bosak lub Grzegorz Braun, sprawiło, że wiele osób było zaciekawionych tą nową ofertą. No i dostaliśmy premię za zjednoczenie partii antysystemowych. Do tego doszło postępowanie PiS, które już wtedy nie obsługiwało elektoratu prawicowo-konserwatywnego, lecz skupiło się wyłącznie na elektoracie roszczeniowo-socjalnym. Ci pierwsi zaczęli szukać czegoś nowego.

Co to znaczy, że PiS nie obsługiwało elektoratu prawicowo--konserwatywnego?

Na przykład to, że przez osiem lat nie potrafili wypowiedzieć konwencji stambulskiej. Przecież to wymagało wyłącznie woli politycznej.

Dlaczego mieliby wypowiadać konwencję antyprzemocową?

Ona tylko się tak nazywa, a przemyca elementy obcej nam ideologii genderowej.

Czy jej przyjęcie wpłynęło na naszą rzeczywistość?

No właśnie nie. Dlatego ten gest miał być czysto symboliczny, bo samo przyjęcie tej konwencji było gestem poddaństwa wobec wrogiej nam ideologii.

A to nie jest trochę wstyd, gdy się wypowiada konwencję antyprzemocową? To tak, jakbyśmy się ustawiali po stronie przemocowców.

Wychodząc z tego założenia, należy się podpisać pod wszystkim, co ma w nazwie antyprzemocowość. Ja tak nie uważam. Nie należy się sugerować nazwami. Tak czy inaczej część wyborców miała nadzieję, że PiS przeprowadzi konserwatywną rewolucję, a nic takiego nie nastąpiło. Skończyło się na mało zrozumiałych awanturach w sprawie sądów, na rozdawnictwie i okazjonalnych pohukiwaniach tu i tam. Część wyborców to widziała i dlatego zwróciła się ku Konfederacji.

Z tamtej kampanii 2019 r. pamiętam słynną piątkę Sławomira Mentzena, czyli „nie” dla Żydów, homoseksualistów, podatków, aborcji i Unii Europejskiej.

To nie był nasz program, tylko wykład, podczas którego Mentzen tłumaczył, jak należy mówić do ludzi, żeby oni to rozumieli. Stąd uproszczone, a nawet przerysowane wypowiedzi i takie przewrotne podsumowanie naszych haseł. Szczerze mówiąc, byłem zaskoczony przebiegiem tego wykładu, bo można było przewidzieć, że gdy ten izolat wypłynie, to z góry wiadomo, jak zostanie zinterpretowany. Ta historia wlecze się za nami do dzisiaj i trzeba w nieskończoność tłumaczyć, że to nie był skrót naszego programu.

Weszliście w 2019 r. do Sejmu w jedenastu i okazało się, że nic nie możecie zrobić. Co pan wtedy myślał?

Wiedzieliśmy, że w jedenastu świata nie podbijemy. Ale i tak był to nasz wielki sukces po latach egzystowania pod progiem wyborczym. W mediach zaczęto na nas inaczej patrzeć, mieliśmy środki, żeby oddziaływać na wyborców, i wydaje mi się, że tę szansę nieźle wykorzystywaliśmy, choć wpadki naszych liderów co jakiś czas resetowały nasze poparcie.

Co to były za wpadki?

Pierwszy znaczący spadek poparcia zanotowaliśmy po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego dotyczącego aborcji. Okazało się, że nawet nasz własny elektorat jest w tej sprawie mocno podzielony. Ze zdumieniem obserwowałem, jak pod wpływem nastrojów proaborcyjnych moi znajomi zaczęli dołączać błyskawice do profilów w mediach społecznościowych. Ludzie jednak mają miękkie kręgosłupki. Nie tylko politycy.

A pan z pełnym przekonaniem podpisał się pod wnioskiem do Trybunału Konstytucyjnego?

Oczywiście. Nawet jeżeli efekt jest przejściowy, to i tak było warto. Samo to, że George Soros tyle pieniędzy wpakował w propagandę proaborcyjną i wszystko jak krew w piach, było wystarczającą satysfakcją. Ale przede wszystkim to orzeczenie było dla mnie wydarzeniem na miarę zniesienia niewolnictwa – uznaliśmy prawo ludzi nienarodzonych do życia, niezależnie od ich kalectwa.

A kolejne tąpnięcia poparcia? Czy agresywne wystąpienia Grzegorza Brauna przeciwko szczepieniom na Covid-19 nie były przyczyną odpływu elektoratu?

Przeciwnie. Braun co prawda ma tendencje do przesadnej retoryki i mylenia wolności wyboru z krytykowaniem szczepień jako takich, ale i tak fakt, że konsekwentnie opowiadaliśmy się za wolnością wyboru, był ogromnym plusem i przyniósł nam wzrost poparcia.

Przecież u nas przymusu szczepień nie było.

Ostatecznie nie było, ale próbowano to zrobić. Toczyła się debata na ten temat. Lewica opowiadała się za przymusem szczepień, podobnie Władysław Kosiniak-Kamysz z PSL czy wielu „ekspertów”. Poza tym niektóre grupy zawodowe, jak np. wojskowi, były de facto zmuszane do szczepień mimo braku formalnego obowiązku. W pierwszym szoku wywołanym pandemią ludzie godzili się na wszystko. Ale gdy ten szok minął, powoli zaczęli się „przesiadać” na naszą stronę. I myślę, że można to było lepiej wykorzystać, ale niewykluczone, że zbyt skrajna retoryka pana Grzegorza to utrudniała.

Chodzi panu o narrację Brauna, że wirusa nie ma, a pandemia jest wymyślona?

Dokładnie. Gdy ludzie słyszeli coś takiego, to nie chcieli mieć z nami nic wspólnego. Niezasłużona dla większości z nas łatka antyszczepionkowców i zwolenników różnych teorii spiskowych przysłaniała wyborcom fakt, że w wielu sprawach mieliśmy rację. Przecież ludzie widzieli, jak bardzo politycy głównego nurtu są nieudolni, miotają się od lewa do prawa. Z rozbawieniem obserwowałem PO, która najpierw razem z PiS wprowadzała wszystkie ograniczenia, a latem, gdy wirus osłabł, krytykowała rząd, by jesienią znowu podkulić ogon pod siebie i nawoływać do przymusowych szczepień. Gdybyśmy rozegrali to lepiej, to już wtedy powinniśmy mieć 20 proc. poparcia. Ale wybuch wojny i poglądy Janusza Krowin-Mikkego bardzo nam zaszkodziły.

Grzegorz Braun też dodawał swoje pięć groszy do tych poglądów Korwina na wojnę.

Rozbieżności w Konfederacji wyszły wtedy na jaw z całą mocą. Partia szła w jedną stronę, a Braun z Korwinem szarpali ją w drugą stronę. Wie pani, że na początku 2022 r. mieliśmy już zamówionego „TIR-a wolności”, który miał jeździć po Polsce i obwieszczać koniec pandemii. To był moment, kiedy mogliśmy skonsumować swój historyczny triumf. Wtedy wybuchła ta cholerna wojna i wszystko poszło do piachu.

Ale w kampanii 2023 r. wasza pozycja zaczęła się poprawiać za sprawą nowego lidera Sławomira Mentzena. Poparcie dla was przyrastało błyskawicznie. Dlaczego ostatecznie zwiędło?

Kampania ogólnie była nieudana. Częściowo z naszej winy, a częściowo z powodu czynników zewnętrznych, które sprzysięgły się przeciwko nam. Przykładowo, wybuchła idiotyczna afera z psami. Nikt u nas nie stawiał poważnie postulatu hodowania psów na mięso, ale nam to przypisano.

Skąd to się wzięło?

Jedna z naszych kandydatek w komentarzu na FB rzuciła, że niepotrzebny jest zakaz w tej sprawie, bo mięso to mięso. A ja pytany o to dodałem, że z moralnego punktu widzenia nie ma znaczenia, czy jemy krowy, czy psy, choć z powodu emocjonalnego stosunku do psów jednak ich spożywanie jest u nas niedopuszczalne. Następnego dnia na pierwszej stronie „Super Expressu” przeczytałem, że jestem za jedzeniem psów. I nawet nie mogłem podać ich do sądu w trybie wyborczym, bo w „niezawisłych” sądach mieliśmy już dwie sprawy i obie przegraliśmy. A gdy ogłosiliśmy, że z nikim nie wejdziemy w koalicję po wyborach, skierowano przeciwko nam pierścień ognia. Wszyscy nas atakowali. Częściowo sami się podłożyliśmy przez źle ułożone listy, na których znalazło się zbyt wiele tzw. pokemonów.

Czytaj więcej

Jacek Kloczkowski: Po wyborach emocje polityczne wcale nie opadają

„Pokemonów”?

Dziwadeł, które głosiły osobliwe treści. „Szury” na listach innych partii też były obecne, a niektóre nawet powchodziły do Sejmu, ale to u nas szczególnie je tropiono. Dalej konfrontacja Sławomira Mentzena z Ryszardem Petru, przez opinię publiczną uznana za nieudaną dla naszego lidera, też nam popularności nie przysporzyła. Sama kampania była średnio udana. Być może doszło do zbytniego eksponowania tych wizerunkowych fajerwerków na spotkaniach liderów, które same w sobie były dobre, ale wobec zmasowanego ataku na naszą partię mogły pogłębiać wrażenie, że jesteśmy formacją niepoważną.

Chodzi panu o piwo z Mentzenem, rozrzucanie fałszywych banknotów itd.?

Dokładnie. Coś, co na początku było fajne, później stało się obciążeniem. A gdy partia jest atakowana ze wszystkich stron, to ludzie mniej chętnie się do niej przyznają, co powoduje spadek w sondażach. To było widać w badaniach przed lokalami wyborczymi, które dawały nam gorszy wynik od rzeczywistego. Ludzie nie chcieli się przyznawać do głosowania na nas. Weszliśmy w strefę obciachu i ludzie nie chcieli być z tym utożsamiani.

Był pan zaskoczony, że Janusz Korwin-Mikke nie dostał się do Sejmu?

Tak. Spodziewałem się, że może go spotkać jakaś kara za wybryki przedwyborcze, ale jego przegrana była wyraźna, choć startował z pierwszego miejsca. I to mnie zaskoczyło. A dla niego to musiał być bardzo dotkliwy cios.

Dlaczego wyrzuciliście go z partii?

Nie został wyrzucony, tylko wykluczony z przyszłego kandydowania. I trudno się dziwić, skoro osiągnął tak słaby wynik. To chyba najlepszy dowód, że jego czas jako czynnego polityka dobiegł końca. Kierownictwo partii mogło to zrobić delikatniej, ale takie standardy w przeszłości też stosowano wobec Wolnościowców i on sam wówczas nie protestował. Ale i tak po tych wyborach mamy sporo atutów. W opozycji są tylko dwie partie – PiS i Konfederacja, przy czym PiS jest pogubione, w defensywie narracyjnej, z której pewnie prędko nie wyjdzie. Tymczasem Konfederacja spokojnie zbiera niezadowolonych wyborców, a będzie ich coraz więcej. To, co wyprawia rządząca obecnie koalicja kordonowa, raptem sprawując władzę kilkanaście dni roboczych, jest niebywałe. W życiu bym nie podejrzewał, że w tak krótkim czasie narobią tyle głupot. Najpierw ustawa wiatrakowa, później przejęcie telewizji publicznej z łamaniem prawa, wreszcie wycofanie się z obietnic wyborczych.

Z niczego się jeszcze nie wycofali.

A z kwoty wolnej od podatku? Mówią, że kiedyś będzie, ale miała być w ciągu pierwszego roku i wiadomo, że tak się nie stanie. O dobrowolnym ZUS w ogóle nie ma mowy. Myślę, że dużo jest rzeczy, które sprawią, iż młody, wolnościowy elektorat będzie do pozyskania.

Czyli świetlana przyszłość przed Konfederacją?

Trochę jesteśmy w okresie smuty powyborczej, bo wynik został oceniony jako niski. A wyczyny Grzegorza Brauna mogą spowodować spadek popularności Konfederacji w umiarkowanym elektoracie. Zatem widzę pewne trudności, ale one są do pokonania przy rozsądnej polityce. Obstawiam, że w dłuższej perspektywie Konfederacja będzie się rozwijała, ale w krótkiej perspektywie kalendarz wyborczy nie jest dla nas korzystny.

Czytaj więcej

Robert Gwiazdowski: Coś czuję, że Amerykanie wspierają CPK

Dlaczego?

Po stosunkowo słabym wyniku wyborów parlamentarnych musimy odbudować entuzjazm w naszych szeregach, a w sytuacji odnowionej polaryzacji na scenie politycznej pomiędzy PiS a PO to nie będzie proste. Uwaga opinii publicznej koncentruje się na innych tematach, w związku z czym my z naszymi postulatami jesteśmy teraz na marginesie. Nie uzyskaliśmy pozycji języczka u wagi. Raczej jesteśmy piątym kołem u wozu tej nawalanki, która ma miejsce. W dłuższej perspektywie nam to posłuży, ale w krótkiej – niekoniecznie. Zasadnicze dla nas pytanie brzmi: jak szybko będzie postępowała erozja koalicji kordonowej. Jak dotąd dostaliśmy od niej kilka prezentów, za które nie zapłaciliśmy. Rządzący nadmiernie zareagowali na sprawę Brauna i zbudowali wokół niego przesadną legendę. Poza tym ewidentnie łamią prawo, co na krótką metę mobilizuje twardych zwolenników, ale na dłuższą metę jest anarchizacją państwa. To jest zatrważające – stopień rozchwiania państwa po bezprawnych decyzjach ministra kultury Bartłomieja Sienkiewicza sięgnął poziomu republiki bananowej. Dalej to już są tylko zamachy stanu. PiS dbało przynajmniej o pozory. Koalicja kordonowa o nie nie dba. Dlatego ten elektorat, który chciał spokoju, wierzył w pojednanie, będzie się odsuwał. Elektorat przedsiębiorców, który chciałby kwoty wolnej od podatku i dobrowolnego ZUS, a dostał wojnę o TVP, to jest dla nas największy prezent.

Plus Minus: Trudno jest być konfederatą?

Łatwo nie jest. Płacimy cenę za swoją ideowość.

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi