Jacek Kloczkowski: Po wyborach emocje polityczne wcale nie opadają

Moim zdaniem górę weźmie typowa polska polityka, czyli retoryka, uderzanie w wysokie rejestry patosu i przesady oraz efekciarstwo. Sprawy zasługujące na wyjaśnienie zostaną wymieszane z takimi, które będą jedynie pretekstem do kolejnej awantury - mówi Jacek Kloczkowski, politolog.

Publikacja: 01.12.2023 10:00

Szymon Hołownia balansuje na cienkiej linii – mówi politolog Jacek Kloczkowski. Rola marszałka-rozje

Szymon Hołownia balansuje na cienkiej linii – mówi politolog Jacek Kloczkowski. Rola marszałka-rozjemcy-showmana ma Hołowni zjednać wyborców centrowych. – Z drugiej strony przed walką o prezydenturę musi stoczyć bój o zostanie kandydatem nr 1 strony antypisowskiej. A do tego przydatna byłaby reputacja większego pogromcy PiS niż Rafał Trzaskowski – zauważa Kloczkowski

Foto: Andrzej Iwańczuk/REPORTER

Plus Minus: Wydawało się, że po wyborach emocje nakręcone w kampanii opadną, a tymczasem nie. Emocje ciągle rosną! Dlaczego?

Dlatego że te emocje nie są kwestią ostatnich miesięcy przedwyborczych, tylko utrzymują się od wielu lat. Nie jest łatwo je wygasić, bo stały się trwałym elementem pejzażu politycznego. To wciąż jest, mimo wszystko, spór o idee, wizję Polski, jej miejsce w świecie. Ale też – i to chyba przeważa – po prostu o stanowiska i interesy. Z tym splata się jednak również bardzo osobista niechęć do oponentów. Ten ostatni wymiar niektórym uczestnikom walki politycznej przesłania pozostałe. Wtedy to już w zasadzie nie jest polityka, nawet nie ostra rywalizacja, a rodzaj wendety. Stąd też tyle retorycznego wzmożenia. Dla niektórych polityka jest zresztą już tylko retoryką. Niczym konstruktywnym.

Nowa koalicja większościowa ma możliwości bolesnego ugodzenia przeciwników, np. postawi przed Trybunałem Stanu prezesa NBP Adama Glapińskiego, prokuratura będzie ścigać ministrów, a reszta będzie wzywana przed komisje śledcze. Przyszli rządzący mówią, że jest to konieczne rozliczenie, a PiS, że to zemsta. A jak jest naprawdę?

Jest w dużej mierze po staremu. Zapowiedzi rozliczeń są stałym punktem programu polskiej polityki. Jakby nasi politycy twórczo zmodyfikowali Kartezjusza: rozliczam, więc jestem. Już w 1989 roku wielu chciało rozliczyć PZPR…

No i się nie udało.

Zgadza się. Akurat wtedy, gdy rozliczenia były wyjątkowo na miejscu i potrzebne. Potem przy każdej dużej zmianie politycznej padała zapowiedź rozliczenia poprzedników, czasem w przedziwnych z dzisiejszej perspektywy konfiguracjach. Przecież za rządy SLD-PSL wziąć się miały razem PiS i PO. A co z tego wynikało? Niewiele. Rozliczenia kończyły się zwykle na zmianach kadrowych. Tyle że nie tylko o to przecież chodziło. Zapowiedzi stawiania przed Trybunałem Stanu czy zwykłymi sądami padały często – rzadko zaś pojawiały się potem konkrety.

Rozliczanie okazywało się znacznie trudniejsze, niż się odgrażano, bo a to brakowało większości, a to własnej woli politycznej, a to podzielającego zdanie oskarżających sędziego, a to po prostu dowodów. Proces się zrytualizował i zrutynizował. Aż wreszcie wybuchł spór PO-PiS i rozliczenia weszły na wyższy poziom emocji. Najpierw PO grzmiało o rozliczaniu PiS. Zaś osiem lat temu to PiS zapowiadało rozliczenia władzy PO-PSL.

I próbowało to zrobić. Pracowały komisje śledcze - ds. Amber Gold oraz do sprawy zaniedbań i zaniechań w zapewnieniu dochodów do Skarbu Państwa, chodzi o dochody z VAT. I też nic z tego nie wynikło.

No właśnie. Do tej pory zawsze był to przede wszystkim element dekoracji polskiej polityki, który mocno oddziaływał na wyobraźnię tylko części elektoratu. Jednocześnie rozliczenia nigdy nie wstrząsnęły życiem politycznym. Trybunał Stanu, którym opozycja chętnie grozi rządzącym, jest instytucją nieaktywną – znów z powodu braku odpowiedniej większości, dowodów i woli politycznej. Sądzę, że w tej kadencji będzie podobnie, co może stać się kłopotem dla nowej koalicji rządzącej. Ona szła do władzy, wyjątkowo mocno akcentując wolę ponadstandardowych rozliczeń. Wynika to wszak z samego hasła obrony demokracji czy praworządności. Przy tak głośno wypowiadanym A!, trudno potem poprzestać na jakimś wątłym b, bo podważa się wtedy własną linię polityczną z kilku lat. Stąd decyzje o powołaniu komisji śledczych. Najłatwiej je stworzyć, najłatwiej nad nimi zapanować, choć zawsze jest ryzyko, że coś pójdzie nie tak, ktoś się wyłamie, źle zada pytanie, źle odpowie.

Czytaj więcej

Łukasz Pawłowski: Wyborcy bali się polexitu

W 1989 roku premier Tadeusz Mazowiecki powiedział: „Odkreślamy grubą linią to, co było”. A przeszliśmy z ustroju momentami zbrodniczego do zupełnie nowego. Skoro wtedy to było możliwe, dlaczego teraz nie jest, gdy o żadnych zbrodniach nie ma mowy?

Gruba kreska nie była wyrazem woli powszechnej narodu. Miała wielu przeciwników, ale obóz „rozliczeń” był zbyt wewnętrznie podzielony, niedoświadczony. Ostatnio mieliśmy dwa długie cykle polityczne, po osiem lat rządów szczerze się nieznoszących partii. Emocje wzniosły się na poziom wcześniej niespotykany. Wciąż przesuwano granice wzajemnych zarzutów – o dyktaturę, zdradę i inne bardzo brzydkie rzeczy. Nawet jeśli to były często tylko figury retoryczne, to partie stały się niejako zakładnikami własnego przekazu. Same uwierzyły, że ci drudzy są aż tak źli.

Zarazem sposób pokazywania polityki w mediach, całodniowe bombardowanie ostrymi wypowiedziami, skupianie się na atakach, skandalach, brzydkiej stronie polityki sprzyja nakręcaniu się rozliczeniowych emocji. Pozostaje praktyczne pytanie, czy skończy się na komisjach śledczych, czy też podjęte zostaną próby stawiania przed Trybunałem Stanu.

Stosunkowo proste jest postawienie przed Trybunałem Stanu Adama Glapińskiego, prezesa NBP. Wystarczy 231 posłów, którzy o to zawnioskują. Czy może stać się tak, że będzie on jedyną ofiarą rozliczeń albo – jak kto woli – zemsty politycznej?

Nie wiem, jakie są faktyczne plany nowej koalicji. Który królik ma być tylko goniony, którego naprawdę chcą schwytać. Każdy królik ma jednak jakąś rolę do odegrania w szykowanym przedstawieniu. Oczywiście ostatecznie w sprawie Trybunału decydują suche liczby: bądź ma się dość głosów, bądź nie. Z tego względu prezes Glapiński rzeczywiście jest zagrożony. Czym innym jest jednak polityczna racjonalność tego typu działania oraz jego zasadność prawna – tu polityka nie powinna brać góry nad zdrowym rozsądkiem i zwłaszcza prawem.

PiS po pierwszych posiedzeniach nowego parlamentu nie ma swoich wicemarszałków Sejmu i Senatu, bo koalicja większościowa odmówiła wybrania wskazanych przez ten obóz kandydatów. Spośród 26 komisji sejmowych kieruje tylko dwoma, choć jest największym klubem. Czy to jest zemsta czy rozliczenie?

To jest polityka, w której hasła zemsty się nie używa, bo nie wypada. Ci, którzy odmawiają PiS-owi wicemarszałków i prawa do kierowania komisjami, nie nazwą tego zemstą, tylko rozliczeniem, powrotem do praworządności czy normalności, może nawet sprawiedliwością dziejową. Zemsta w polityce źle się kojarzy, przynajmniej tym, którzy nie chcą sprowadzania polityki do niszczenia i upokarzania rywali. Nieprzyznawanie komisji można przedstawiać jako akt sprawiedliwości i wielu wyborców temu przyklaśnie. Poza tym jest po prostu wygodne. Można ułatwić sobie życie w codziennym procesie legislacyjnym i mieć stanowiska dla swoich ludzi. Że to źle z zewnątrz może wyglądać? Zawsze można znaleźć takich, którzy będą przekonywać, że przeciwnie, to wygląda świetnie i tak właśnie powinno być.

Gdy się bierze pełnię władzy, wypycha opozycję z różnych stanowisk, to potem nie można od niej oczekiwać racjonalnej współpracy.

Tej współpracy i tak by nie było niezależnie od takich czy innych gestów. W poprzedniej kadencji też przecież nie za bardzo mieliśmy okazje do wzruszeń, których by nam dostarczała zgodna, ponadpartyjna praca na rzecz ojczyzny i obywateli. Chodzi głównie o preteksty, żeby pokazywać się w roli pokrzywdzonych albo w roli wymierzających sprawiedliwość. Kolejny spektakl w teatrze politycznym. Pomijając oczywiście tych jego aktorów, którzy nigdy nie wychodzą ze swych ról nadwiślańskich Katonów. Taka metoda Stanisławskiego na politycznych sterydach.

W kampanii wyborczej opozycja uderzała w tak dramatyczne tony, że teraz trudno jej zachowywać się tak, jakby się nic nie stało przez poprzednie lata. Różne swe obecne działania może sobie łatwo racjonalizować: „To, co robimy, usprawiedliwia fakt, że ich nie można traktować jako takich samych demokratów, jakimi jesteśmy my. Nie warto robić wobec nich koncyliacyjnych gestów tylko dlatego, że chcemy być lepsi, niż byli oni. Dlatego właśnie ich karzemy, bo jesteśmy lepsi”.

Czy ta filozofia jest dobra dla przyszłego obozu rządzącego, czy może się zemścić?

Jeżeli koalicjantom będzie się układało, jeżeli będą w miarę sprawnie współpracować, to nie muszą się zbytnio przejmować, że w Sejmie zasiada liczna, mająca wielkie poczucie krzywdy i niesprawiedliwości opozycja. Ale ważna też będzie jakość rządzenia. Jeżeli rząd będzie postrzegany jako niezbyt udany albo wręcz nieudolny, to wtedy akty politycznej zemsty będą coraz gorzej odbierane przez dużą część wyborców. Uznają oni, że nowa władza potrafi się tylko mścić, ale dobrze rządzić to już nie. Choć wtedy u rządzących rośnie pokusa, by jeszcze więcej inwestować w igrzyska polityczne dla zamaskowania swych słabości. Rządy w demokracjach tak właśnie często robią.

A czy druga strona zachowuje się racjonalnie? Czy Jarosław Kaczyński mówiący o końcu Polski z powodu wygranej opozycji, aby nie przesadza?

W tej logice walki dwóch odsądzających się od czci i wiary obozów, walki bez mała dobra ze złem, uderzanie w wysokie tony po stronie Zjednoczonej Prawicy jest nieuchronne. Koniec demokracji, koniec Polski, koniec praworządności, koniec suwerenności. Tyle końców i tylko jakoś początków potem nie widać. Ani umiaru. Choć przecież przesada w jednych sprawach sprawia, że w innych trudniej przekonać, że naprawdę są one poważne. Tak jest w przypadku prób zmiany UE w scentralizowanego molocha. Zbyt mocne powiązanie tego z walką partyjną gubi sedno sprawy.

A jak pan ocenia misję Mateusza Morawieckiego? Jego nowy rząd nikogo nie obchodzi. Wszyscy czekają, aż zacznie rządzić Donald Tusk. Zatem po co to wszystko?

Myślę, że przeważyła chęć dokończenia pewnych spraw i podjęcia decyzji, które jeszcze można podjąć. Z drugiej strony jest w tym też pewnie chęć nieułatwiania życia rywalom.

Oni nam tak, to my im tak?

Dokładnie. Choć znów – łatwo w tym przesadzić.

I tak będzie przez całą kadencję? Spodziewa się pan ze strony opozycji okupacji sali plenarnej, zrywania kworum, demonstracji pod Sejmem?

Takie ryzyko zawsze istnieje. Manifestacyjne zachowania kuszą. Czy są opłacalne politycznie? Tu nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Wszak obecna większość parlamentarna sama nazwała się niegdyś opozycją totalną, nim postanowiła odświeżyć swój wizerunek, określając się mianem opozycji demokratycznej. Wydawało się, że ta totalność może jej zaszkodzić. A potem okazało się, że także będąc opozycją totalną, można sięgnąć po władzę. Choć fakt, wtedy potrzebne są grube błędy rywali.

Teraz to Zjednoczona Prawica będzie wodzona na pokuszenie obraniem drogi opozycyjności totalnej. Czasem wystarczy zresztą iskra, choćby jakaś prowokacja słowna i emocje zaczynają wymykać się spod kontroli.

Czytaj więcej

Marek Siwiec: Nawet dawnych planów obronnych nigdy nie powinno się ujawniać

Po wyborach znacznie wzrosła oglądalność obrad Sejmu. Marszałek Szymon Hołownia jest z tego bardzo zadowolony. Mówi: „Kupcie popcorn i oglądajcie”.

Część ludzi niestety lubi oglądać nieładne rzeczy – stąd popularność „formatów”, które niedawno nie miałyby szans na realizację. Do polityki też dotarł ten trend. Kiedyś ludzi ekscytowały walki gladiatorów, a teraz bijatyki słowne w Sejmie. Nie nazwałbym tego jakimś szczególnym postępem. Rozrywka? Być może, lecz niskich lotów. Lekcja demokracji? Raczej zniechęcanie do niej. Choć z drugiej strony brzydka kampania wyborcza zakończyła się rekordem frekwencji.

Wzrost oglądalności obrad plenarnych został nazwany przez komentatorów Sejmflixem. Czy ludzie je oglądają, bo cieszy ich pognębienie PiS?

Jest wielu wyborców, którzy głęboko się identyfikują ze sporem PiS–PO. Wczuwają się w ten konflikt zupełnie tak, jakby to było ich własne życie. Sukcesy swych ulubieńców traktują jak własne. Ba, czasami czują się współautorami tych sukcesów, bo Polskę miały rzekomo zmieniać ich wpisy w mediach społecznościowych czy jakieś demonstracje. Pal licho ich brak dystansu do siebie i zaburzoną percepcję rzeczywistości. Gorzej, że politycy mają nasilającą się skłonność do schlebiania im, wręcz się boją rozlewającego się po X czy Facebooku ich gniewu. Nawet wtedy, gdy legitymują tym samym bardzo wulgarne zachowania.

Czy Szymon Hołownia, który chyba rozpoczął już kampanię prezydencką, dobrze wyjdzie na tej wojnie PO–PiS, w której na stanowisku marszałka Sejmu będzie uczestniczył?

Balansuje na cienkiej linii. Z jednej strony rola marszałka-rozjemcy-showmana, chętnie żartującego, ale jak trzeba to karcącego, oczywiście głównie opozycję, mogłaby dać mu punkty wyborców nazywanych szumnie centrowymi, a tak naprawdę zwykle długo niezdecydowanych, czy pójść w prawo czy w lewo. Z drugiej strony przed walką o prezydenturę musi stoczyć bój o zostanie kandydatem nr 1 strony antypisowskiej. A do tego przydatna byłaby reputacja większego pogromcy PiS-u niż Rafał Trzaskowski.

Sądzi pan, że Hołownia chce być większym pogromcą PiS od Trzaskowskiego? To po co były te apele do wyborców PiS wygłoszone w orędziu?

Hołownia może te role łączyć. W jednej chwili fuknąć np. na posła Suskiego i „zrobić” sobie zasięgi w mediach społecznościowych, a zaraz wykonać koncyliacyjny gest wobec innego posła tej formacji i zapunktować w innych kręgach. Czyli kreować wizerunek marszałka może nie do końca sprawiedliwego i obiektywnego, ale i nie ostentacyjnie jednostronnego. Choć oczywiście łatwo się pogubić, gdy próbuje się grać na zbyt wielu fortepianach.

A Hołownia ma szansę być bardziej antypisowski od Trzaskowskiego?

Bycie „anty” jest najprostszą rzeczą pod słońcem. Pozostaje kwestia wiarygodności. Są politycy, którym z ostrą retoryką jest do twarzy, i tacy, którzy w takiej roli nie wypadają najlepiej. Uchylam się jednak od odpowiedzi na pytanie, czy Hołownia nadaje się na jastrzębia bardziej niż Trzaskowski. Prawdopodobnie obaj nie powiedzieli ostatniego słowa na tym polu.

Czy Mateusz Morawiecki odgrywający rolę premiera kolejnego rządu, który nie zostanie powołany, przetrwa po tym wszystkim na scenie politycznej?

Kiedyś wydawało się, że premier Morawiecki będzie „technokratyczną”, choć zarazem odpowiednio ideowo twarzą PiS i że jego rolą jest łowienie dla partii centrowego (czytaj: gotowego zmienić stronę) elektoratu. Ale potem zaczęto go wymieniać w kontekście sukcesji po Jarosławie Kaczyńskim i wyglądało to tak, jakby postanowił w związku z tym uwiarygodnić się w oczach tej części elektoratu, która oczekuje mocnych wiecowych haseł. A może tak po prostu wyszło, bo źle skalkulowano przekaz, zwłaszcza w ostatniej kampanii wyborczej. W efekcie Morawiecki jest twarzą przegranych wyborów. To mu na pewno utrudnia kolejne kroki w polityce. Ale go przecież z niej nie wyklucza. Mieliśmy już kilka spektakularnych powrotów na szczyt.

Pojawił się taki pomysł, że Morawiecki stanie na czele gabinetu ekspertów recenzujących rząd Donalda Tuska.

To jest jakiś pomysł na niego.

Ale czy wcześniej misja tworzenia trzeciego rządu go politycznie nie zabije?

Jak w przypadku wielu politycznych śmierci wieści i o tej są przesadzone. Za kilka tygodni pierwszy krok w procedurze formowania rządu będzie zacierającym się w pamięci zbiorowej epizodem.

Prezydent Andrzej Duda będzie blokował rząd Donalda Tuska. Już to zapowiedział. Czy konfrontacyjna postawa prezydenta pomoże PiS-owi czy wręcz przeciwnie?

Istnieje idealistyczna wizja prezydenta wszystkich Polaków, ale wiemy, że to tak nie działa, bo każdy prezydent zawsze jest związany z jakimś obozem politycznym. Dlatego nie ma powodu, by Andrzej Duda miał się szczególnie krępować w komplikowaniu życia koalicji. Z drugiej strony może to być pretekst dla rządu, by rozkładać ręce i mówić: „Zobaczcie, moglibyśmy być najlepszym rządem w historii Polski, ale nie możemy, bo prezydent wszystko nam wetuje”.

Czy wyborcy to kupią?

Ci najtwardsi chętnie i jeszcze przepłacą. A czy inni też, to już zależy od generalnej oceny jakości rządzenia przez koalicję. To od niej zależeć będzie tolerancja dla takich czy innych wymówek.

Trzy komisje śledcza zostaną powołane w Sejmie – ds. wyborów kopertowych, ds. inwigilacji oprogramowaniem Pegasus i ds. afery wizowej. Czy to trochę nie za dużo jak na show, który można śledzić?

Sprzyjające koalicji media pewnie poradzą sobie z obsługą tych wydarzeń i odpowiednio dopracują przekaz. Ale przecież też nie są wszechmocne w kreowaniu emocji u tej części elektoratu, która zachowuje zdrowy dystans do partyjnych narracji. Wybory kopertowe nigdy nie wzbudzały szczególnych emocji poza kręgami największych kibiców polityki. Kwestia podsłuchów dużo bardziej działa na wyobraźnię, wszyscy przecież raczej słyszeli o Watergate, ale musiałby pojawić się jakiś konkret, bardzo mocny dowód, żeby ta komisja zyskała impet.

Czytaj więcej

Franciszek Stefaniuk: PSL nie wyszedł dobrze na żadnej koalicji

A afera wizowa? Z różnych badań wynikało, że ona nikogo nie interesowała w czasie kampanii. Nie była motywem do głosowania na opozycję. Po co zatem nowa koalicja postanowiła badać właśnie tę sprawę?

Złośliwi twierdzą, że koalicja dokonuje właśnie przejęcia antyimigranckiego programu PiS, a przynajmniej licytuje się na skuteczność w niewpuszczaniu „nielegalnych” imigrantów do Polski. To się już zaczęło w kampanii, gdy okazało się, że i liberałom wypada straszyć przybyszami z krajów o diametralnie innej kulturze. Jeżeli Donald Tusk wyczuje, że emocje społeczne są po stronie antyimigranckiej, to tego będzie się trzymał. Taka już jest polityka. Z tego punktu widzenia komisja wizowa może wydawać się racjonalna. Ale tylko pozornie. Nikt przecież nie ma odczuć w rodzaju: „pół mojej dzielnicy jest zasiedlona przez migrantów dlatego, że PiS handlowało wizami i teraz boję się wychodzić na ulice”. Sam proceder może bulwersować i trzeba to wyjaśnić, ale gdzież tej aferze do skali i rozgłosu najsłynniejszych afer III RP.

Co zatem weźmie górę w tej kadencji – zemsta czy realne rozliczenia?

Moim zdaniem górę weźmie typowa polska polityka, czyli retoryka, uderzanie w wysokie rejestry patosu i przesady oraz efekciarstwo. Sprawy zasługujące na wyjaśnienie zostaną wymieszane z takimi, które będą jedynie pretekstem do kolejnej awantury. Oczywiście poszczególni politycy zawsze twierdzą, że rozliczenia, którymi oni się zajmują, to te naprawdę potrzebne i robione na serio. Ale tylko niektórzy z nich wyszliby obronną ręką, gdybyśmy zaczęli ich rozliczać ze szczerości takich zapewnień. A zwłaszcza z tego, czy za sprawą ich rozliczeniowych działań poprawia się jakość rządzenia i jakość pracy w opozycji.

Plus Minus: Wydawało się, że po wyborach emocje nakręcone w kampanii opadną, a tymczasem nie. Emocje ciągle rosną! Dlaczego?

Dlatego że te emocje nie są kwestią ostatnich miesięcy przedwyborczych, tylko utrzymują się od wielu lat. Nie jest łatwo je wygasić, bo stały się trwałym elementem pejzażu politycznego. To wciąż jest, mimo wszystko, spór o idee, wizję Polski, jej miejsce w świecie. Ale też – i to chyba przeważa – po prostu o stanowiska i interesy. Z tym splata się jednak również bardzo osobista niechęć do oponentów. Ten ostatni wymiar niektórym uczestnikom walki politycznej przesłania pozostałe. Wtedy to już w zasadzie nie jest polityka, nawet nie ostra rywalizacja, a rodzaj wendety. Stąd też tyle retorycznego wzmożenia. Dla niektórych polityka jest zresztą już tylko retoryką. Niczym konstruktywnym.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Najszybszy internet domowy, ale także mobilny
Plus Minus
"Żarty się skończyły”: Trauma komediantki
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni