Suwerenna Polska twierdzi, że przegrana Zjednoczonej Prawicy w wyborach jest winą Mateusza Morawieckiego, bo był zbyt uległy wobec Unii Europejskiej. Prawda czy fałsz?
Fałsz. Zapytaliśmy wyborców, czy oczekują od rządu więcej współpracy z Unią Europejską, czy więcej asertywności. I 58 proc. odpowiedziało, że chce większej współpracy. Zatem Morawieckiemu można co najwyżej zarzucić, że był zbyt konfrontacyjny wobec UE, co irytowało prounijną część społeczeństwa, a nawet część wyborców PiS, gdzie większej współpracy chciało 32 proc. wyborców tej partii. A jeżeli chodzi o ziobrystów, to właśnie oni odpowiadają za dużą część mobilizacji wyborców opozycji. Wyborcy po prostu bali się polexitu.
Czy Polski Ład, czyli zmiany w podatkach, który w pierwszych miesiącach obowiązywania spowodował potężny chaos, miał wpływ na decyzje wyborcze?
Nie pytaliśmy wprost o podatki, ale pytaliśmy, czy powinno być więcej państwa w gospodarce czy więcej wolnego rynku. 65 proc. powiedziało, że więcej wolnego rynku.
Polacy nie chcą państwa opiekuńczego, które wspomoże w razie kryzysu, ale też będzie zaglądało pod kołdrę?
To zaglądanie pod kołdrę jest moim zdaniem kluczowe. Zadaliśmy takie pytanie – czy żyje ci się lepiej, czy gorzej niż osiem lat temu. I większość Polaków odpowiedziała, że żyje im się gorzej. Mimo że Polska się rozwija, a ludzie zarabiają więcej. Przy czym najwięcej takich odpowiedzi było w dużych miastach na zachodzie Polski. W trzech województwach przeważała odpowiedź, że żyje się lepiej – to były województwa: podkarpackie, lubelskie i świętokrzyskie, czyli mateczniki PiS.
Jaki z tego wniosek?
Że to zaglądanie pod kołdrę tak bardzo zraziło Polaków do PiS, iż przysłoniło wszystkie inne kwestie. Nawet jeżeli ktoś lepiej zarabia i lepiej mu się żyje materialnie, ale w Polsce PiS czuje się gorzej. Jest coś takiego, co nazywamy kolonizowaniem kraju przez partie rządzące. Bo ewidentnie mamy dwie Polski, które się od siebie różnią: tę dużych miast, w których mieszka jedna trzecia Polaków, i tę powiatową zamieszkałą przez dwie trzecie obywateli. W zależności od tego, kto wygrywa wybory parlamentarne – próbuje skolonizować tę Polskę, która na niego nie głosowała. Decyzja Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji jest modelowym przykładem tej kolonizacji. Tak dalece ingerowała w poczucie bezpieczeństwa dużej części wyborców, że przesądziła o wyniku tegorocznych wyborów. Tak samo walka PiS z in vitro. Większość ludzi popiera tę metodę. Krótko mówiąc, w 2015 roku nastała władza, która uzurpowała sobie prawo do narzucania swojego światopoglądu obywatelom o zupełnie innych poglądach. I sprzeciw przeciwko temu okazał się ważniejszy od 500+, dodatkowych emerytur, obniżenia wieku emerytalnego. Opozycja też ma swoją historię narzucania światopoglądu części wyborców. Mam tu na myśli propozycję związków partnerskich czy małżeństw jednopłciowych.
Dlaczego akurat to pan wymienił?
Bo w mniejszych miastach czy na wsi małżeństwa osób tej samej płci są przekroczeniem pewnym norm, do których te osoby są przyzwyczajone. Jeżeli opozycja zechce narzucić takie rozwiązania w całej Polsce, to zmobilizuje wyborców PiS, bo to by była kolonizacja ich wartości. A ci wyborcy przecież nie zniknęli wraz z przegraną PiS. To jest siedem i pół miliona ludzi, którzy mieszkają obok nas. Opozycja powinna sobie zdawać sprawę, czym grozi próba narzucenia własnych wartości tym wyborcom. Powtarzam – żadne afery nie zaszkodziły PiS, żadne kwestie podatkowe, tylko próba kolonizacji tej drugiej Polski, dlatego mieliśmy rekordową frekwencję.
Jolanta Banach: Mamy problem kulturowego przyzwolenia na stosowanie przemocy
Sąd powinien opierać się na diagnozie i ocenie służb społecznych, które pracują z rodziną od lat. My tego wszystkiego nie mamy z powodu przekonania, że dziecku zawsze będzie najlepiej w rodzinie, nawet jeżeli od lat jest ona dysfunkcyjna - mówi Jolanta Banach, pełnomocniczka rządu ds. kobiet i rodziny w latach 1995–1997.
A pod jakim jeszcze względem różnią się te dwie Polski?
Największa różnica, poza samymi poglądami prawicowymi lub lewicowymi, dotyczy praktyk religijnych. Wśród wyborców PiS niewierzących jest 1 proc., wśród wyborców KO 25 proc. Za to deklaracje, że regularnie uczestniczą w praktykach religijnych wśród PiS to 63 proc., a wśród KO 13 proc. To jest największy rozjazd między tymi dwiema Polskami. Zatem jeżeli opozycja wpadnie np. na pomysł, by wypowiedzieć konkordat albo w jakiś inny sposób obniżyć rangę i pozycję Kościoła katolickiego, to znowu będzie to groziło mobilizacją Polski powiatowej. Ci ludzie z dnia na dzień nie zmienią swoich poglądów tylko dlatego, że Tusk zostanie premierem.
Czyli wojna cywilizacyjna jest ważniejsza od wszystkiego innego?
Oczywiście. Dlatego że w Polsce w sprawach światopoglądowych nikt nikogo nie stara się przekonać albo szukać kompromisu, tylko narzuca swoją wolę, bo ma większość.
W takim razie, jak pan widzi ewentualne referendum w sprawie aborcji? Czy do niego w ogóle dojdzie i jaki może być jego wynik?
Nie wierzę, że to referendum zostanie rozpisane. Co więcej, nie wierzę, że nowa koalicja rządząca będzie w stanie cokolwiek z tą aborcją zrobić. Wewnętrznie będzie im z tym bardzo trudno, bo jeżeli ten temat ruszą, to będą mobilizować wyborców PiS, a jeżeli nie ruszą, to ich wyborcy powiedzą – „poszliśmy, zagłosowaliśmy na was i co?”.
To jest jedyne niebezpieczeństwo, które czyha na nową koalicję niedługo rządzącą?
Jest taka opinia, że koalicja będzie bardzo trudna głównie z tego powodu, iż elektoraty partii koalicyjnych są bardzo zbliżone. Jeżeli te partie będą razem rządzić, a wyborca będzie mógł się bez problemu przerzucać z KO na Trzecią Drogą albo na Lewicę, to rywalizacja o tego wyborcę będzie dużo trudniejsza. I dużo zależy od lidera.
Co pan ma na myśli?
Zadaliśmy wyborcom Nowej Lewicy następujące pytanie: „gdyby szefem KO był Rafał Trzaskowski, to czy zgodziłbyś się na to, żeby Nowa Lewica stała się częścią Koalicji Obywatelskiej”? I 30 proc. wyborców Lewicy odpowiedziało zdecydowanie tak, kolejne 45 proc. raczej tak. Zatem Koalicja Obywatelska jest śmiertelnym zagrożeniem dla Nowej Lewicy. Wystarczy, że zmieni lidera. Dlatego Włodzimierz Czarzasty, lider Nowej Lewicy, już teraz mówi, że trzeba w wyborach samorządowych startować w ramach koalicji rządzącej, zamiast konkurować. Bo gdyby lewica wystartowała sama, to mogłaby sromotnie przepaść. Wtedy zaczęłoby się szukanie winnych, pojawiłyby się pytania o sens istnienia lewicy itd. Zagrożenia są też na styku Koalicji Obywatelskiej i Trzeciej Drogi. Wyborcy Trzeciej Drogi postawili Hołownię ponad Tuska. Zatem KO, mając obok siebie młodszego brata, który jest do niej bardzo podobny, ale ma atut świeżości, może czuć się zagrożona. Rywalizacja o tego samego wyborcę zacznie się lada miesiąc i potrwa przynajmniej pół roku, bo w kwietniu przyszłego roku mają się odbyć wybory samorządowe, a dwa miesiące później – europejskie. Już teraz partie opozycyjne powinny się zastanowić, jak ułożyć współpracę, żeby tej rywalizacji było jak najmniej.
A jak w takim razi widzi pan wybory prezydenckie?
Gdyby odbyły się 15 października, to bez dwóch zdań wygrałby je kandydat opozycji. Wiemy, że Szymon Hołownia, zostając marszałkiem Sejmu, przygotowuje się do walki o prezydenturę. Pytaliśmy, kto powinien być kandydatem KO na prezydenta, i zdecydowanie wygrał Trzaskowski. Na Tuska postawiło jakieś 20 proc. ankietowanych. Z kolei wśród wyborców PiS największą sympatią cieszy się Morawiecki. Ale co będzie za półtora roku? Czy opozycji uda się znowu wyciągnąć ludzi na wybory? Władza zużywa. Na dodatek PiS, znając głównego rywala, będzie się mogło przygotować do wyborów prezydenckich. Poszuka takiego kandydata, który będzie w stanie nawiązać z Trzaskowskim równorzędną walkę. Zatem nie może to być polityk, który ma na koncie uczestniczenie we władzy. Morawiecki ma tu bardzo dużo za uszami.
Wyobraża pan sobie rywalizację między Rafałem Trzaskowskim a Szymonem Hołownią o wejście do drugiej tury wyborów prezydenckich?
Hołownia będzie się budował przez półtora roku na stanowisku marszałka Sejmu, a Trzaskowski nie. Zatem rywalizacja o to, kto wejdzie do drugiej tury z kandydatem PiS, będzie bardzo ostra. Hołownia jest trochę świeższy, trochę młodszy, trochę mniej zużyty politycznie niż Trzaskowski, który na dodatek będzie się zajmował dziurami w jezdni, bo taka jest specyfika urzędu prezydenta miasta. Myślę, że rywalizacja między Trzaskowskim a Hołownią zacznie się już niedługo.
Czy z waszych badań widać, jak się zmieniła Polska przez ostatnie cztery lata?
Przede wszystkim zmienił się stosunek do aborcji. Kiedyś poparcie dla legalizacji przerywania ciąży do 12. tygodnia deklarowało ok. 30 proc. społeczeństwa, a dzisiaj – ponad 50 proc. Aborcja została wpisana w spór polityczny i politykom opozycyjnym nawet nie wypada mówić, że to nie jest ważna sprawa. Odpowiedź na pytanie, czy jest się za, czy przeciw aborcji, jest odpowiedzią na pytanie, czy jesteś za PiS, czy za opozycją. Nie widzimy takiej zmiany w poglądach na małżeństwa osób tej samej płci lub na prawo do związków partnerskich. Społeczeństwo się liberalizuje, ale w wolnym tempie. Poza tym wyborca opozycyjny jest dużo bardziej laicki niż kiedyś. Pamiętam PO, która całym klubem parlamentarnym jeździła na rekolekcje. Dzisiaj jest inaczej. PiS wciągnęło Kościół do sporu politycznego i w rezultacie dzisiaj dla wyborcy opozycyjnego jest w złym guście identyfikować się z Kościołem. Ale najważniejsze jest to, że politycy mogą się prześcigać w obietnicach socjalnych i gospodarczych, a na koniec dla wyborców i tak najważniejsze jest, że but partii przeciwnej za bardzo ich depcze.