To była jedna z bardziej przykrych chwil w moim życiu. Byłem członkiem Komitetu Obywatelskiego i uczestniczyłem w spotkaniu w Warszawie, 24 czerwca 1990 roku, gdy Lech Wałęsa publicznie upokarzał Jerzego Turowicza, jednego z największych autorytetów tamtej epoki, twórcę pisma, które uformowało całe pokolenia Polaków. Po tym złożyłem natychmiast rezygnację z uczestnictwa w obozie Wałęsy. Jego zachowanie uznałem za podłe.
A jak ocenialiście wybór Tadeusza Mazowieckiego na premiera?
Pozytywnie.
Mimo że w jego rządzie dość długo zasiadali komuniści?
Uważaliśmy, że to jest sytuacja przejściowa. Na prośbę Olka Halla redakcja była zaangażowana w przygotowanie wizyty premiera na Śląsku, na Barbórkę, w 1989 roku. Zapowiedziałem, że premier pójdzie pod kopalnię Wujek i go tam przyprowadziłem. A potem w 1990 roku przygotowałem pierwszą wizytę Mazowieckiego w Pradze, gdyż moi znajomi z podziemnej Solidarności – Polsko-Czechosłowackiej, pełnili już wtedy ważne funkcje polityczne w Czechosłowacji.
Po 1989 roku pozycja Kościoła w państwie i społeczeństwie zaczęła się zmieniać. Kościół już nie był jedyną ostoją demokracji jak w czasach PRL, tylko elementem wolnej Polski. Czy pozycja „Gościa...” też się zaczęła zmieniać?
Przede wszystkim zmieniał się nasz nakład. To już nie było 200 czy 350 tys. egzemplarzy nakładu na święta, jak w latach 80., tylko 150–180 tys.
Ale i tak przez wiele lat byliście największym tygodnikiem społeczno-politycznym na polskim rynku.
Do pandemii. A to dlatego, że nie zasypialiśmy gruszek w popiele. Pismo przeszło transformację. Staliśmy się tygodnikiem ilustrowanym. Tkocz wymyślił sposób na rozwój, czyli dodatki diecezjalne. Mieliśmy główny grzbiet oraz mutacje dla diecezji. To pozwoliło nam zakorzenić się w całej Polsce. Potem ten model naśladowała również „Niedziela”. Nastąpił swoisty „rozbiór” diecezji pomiędzy dwa główne tytuły: „Gościa Niedzielnego” oraz „Niedzielę”. O tym gdzie który tygodnik był sprzedawany, decydowali biskupi. Te wybory pokazywały sympatie społeczno-polityczne danego hierarchy.
„Gość Niedzielny” był bardziej liberalny, a „Niedziela” bardziej tradycyjna?
Przede wszystkim „Niedziela” miała wsparcie Radia Maryja, którego myśmy nie mieli. My byliśmy zdecydowanie za wejściem do Unii Europejskiej, oni mieli więcej wątpliwości. Moim zdaniem to była zdrowa rywalizacja. Pluralizm powinien występować również w mediach katolickich. Ewolucję, którą rozpoczął Tkocz, dokończył znakomicie ksiądz Marek Gancarczyk. To on wyprowadził nas na lidera tygodników opinii, który bił na głowę „Politykę” i inne tytuły. Ksiądz Marek chciał, żeby „Gość...” wypowiadał się we wszystkich najważniejszych sprawach w kraju i świecie. Nie było ważnego wydarzenia, którego byśmy nie obsługiwali. I nie chodzi tylko o pielgrzymki papieskie. Gdy szalał orkan na Hawajach, to Tomek Rożek pojechał na Hawaje. Gdy doszło do masowych aresztowań katolików w Wietnamie, to Jacek Dziedzina pojechał do Wietnamu. Gdy wybuchła wojna w Donbasie, byłem na pierwszej linii frontu pod Mariupolem. Robiliśmy dobre dziennikarstwo. Tak rozumiał katolickość Marek Gancarczyk – jesteś katolicki, to musisz być najlepszy. I żyłował nas bardzo.
Ale jednak został odwołany. Dlaczego?
Oficjalne powody nie zostały nam podane. Intuicja podpowiada mi, że poszło o nauczanie papieża Franciszka. „Gość...” pod kierownictwem księdza Marka bywał krytyczny wobec niektórych pomysłów tego pontyfikatu. Nasz naczelny został poinformowany, że przestanie pełnić to stanowisko, kiedy biskup Wiktor Skworc wrócił z Watykanu. Oczywiście powody odwołania mogły być inne, ale napięcie związane z pontyfikatem Franciszka odbiło się na nas. Nigdy nie myślałem, że pracując w prasie katolickiej, będę miał problem z komentowaniem nauczania Ojca Świętego. A wielokrotnie, komentując wypowiedzi papieża na temat wojny w Ukrainie, odczuwałem dyskomfort. Zatem to nie jest łatwy czas dla dziennikarzy katolickich. W latach 80. było cudownie. Mogli nas oczywiście aresztować, zamknąć, zrobić nam coś złego. Pamiętam moją rozmowę z cenzorem po zabójstwie księdza Popiełuszki. Cenzor spytał mnie, czy musimy cały czas pisać „zabójcy”, czy nie można znaleźć innego słowa, odpowiedziałem, że możemy pisać „mordercy”. Na to usłyszałem: „Widzę, że ma pan słaby wzrok, niech pan uważa na ulicy, bo tramwaj może pana potrącić”.
Taka groźba.
No właśnie. Ale wtedy było wiadomo, co jest czarne, a co białe, gdzie jest przyjaciel, a gdzie wróg. I jeszcze Święty Jan Paweł II był w Watykanie. Dzisiaj mamy totalny chaos, zamieszanie, upadek wszelkich autorytetów, totalną demagogię wszystkich uczestników życia publicznego i papieża, co do którego nauczania co jakiś czas można mieć wątpliwości. W tym kontekście najbardziej ciemną noc stanu wojennego wspominam jako czas dużego komfortu.
Jeszcze nie wspomniał pan o problemach które trapią polski Kościół – współpraca z SB i pedofilia.
Z ani jedną, ani drugą sprawą nie mieliśmy w „Gościu...” problemu. Pedofilia zawsze były przez nas opisywana jako zło. W tej sprawie robiliśmy materiały i wywiady. Niczego nie ukrywaliśmy. Natomiast jeżeli chodzi o współpracę z SB, to byłem pierwszym przewodniczącym kolegium IPN i miałem świadomość, jaka jest skała zagrożeń. W 1998 roku w wydawnictwie Droga wyszła moja książka „Kompleks Judasza”, o problemie rozliczenia Kościoła w Europie Wschodniej z czasem komunistycznej dyktatury. Była pierwszym w Polsce publicznym wezwaniem, żeby tej sprawy nie zamiatać pod dywan. Współpraca księży z bezpieką była moralnie dwuznaczna, a w wielu przypadkach szkodliwa. Można było dokonać tego rozliczenia głębiej, niż się dokonało. Z drugiej strony, które inne środowisko tak głęboko się rozliczyło z komuną? Dziennikarze, adwokaci, lekarze, prawnicy – oni się rozliczyli? W ogóle nic nie zrobili.
Jedynie politycy zostali zmuszeni do ujawnienia swojej współpracy z SB.
Właśnie, zostali zmuszeni. Natomiast pedofilia jest zbrodnią, dla której nie ma żadnego usprawiedliwienia. I to, że Kościół nie miał świadomości skali problemu, a także, że postępował z księżmi pedofilami tak,w jak postępował, to jest jego ciemna karta. Przy czym to jest głębszy problem, bo w tle są relacje homoseksualne, które w różnych środowiskach kościelnych występowały i często, choć nie zawsze, pokrywały się z pedofilią.
Ale „Gość...” nie napisał o historii abp. Juliusza Paetza, który był oskarżany przez kleryków o molestowanie, choć musieliście o tym wiedzieć. „Rzeczpospolita” ujawniła jego skłonności, a prasa katolicka milczała.
Tę sprawę znam dość dobrze, bo w tym czasie budowaliśmy wspólne projekty z redaktorem „Przewodnika Katolickiego” ks. dr. Jackiem Stępczakiem. Z jego relacji poznałem kontekst poznański. Rzeczywiście nie pisaliśmy o tym. Nie stanęliśmy na wysokości zadania. Ale w przypadku, gdy coś uderza w biskupa, to trudno mi sobie wyobrazić, by prasa katolicka stanęła w pierwszym szeregu, wyciągających jego błędy czy zaniedbania. Notabene ks. Jacek chciał o tym coś napisać i wylądował w końcu na misjach w Afryce.
Marek Jurek: Nastrój epoki zaślepia
Kościół musi przejść bolesny proces oczyszczenia, w którym niewinni będą pokutować za upadki winnych. Przecież ataków na Kościół najbardziej będą doświadczać księża i najbardziej zaangażowani zwykli katolicy. Bo oni zasłaniają sobą Kościół i bronią go bez uników, będą więc najmocniej piętnowani i atakowani. Marek Jurek, wieloletni poseł, marszałek Sejmu w latach 2005–2007
Czy jest wygodnie być dziennikarzem prasy katolickiej czy niekoniecznie?
Miałem to szczęście, że pracowałem w gwiezdnym czasie tej prasy, kiedy była ona elementem dobrej przestrzeni komunikacji publicznej. Potem to się zmieniało. Teraz ta prasa musi się na nowo zdefiniować, również w wymiarze dalszego trwania. To zadanie stoi przed obecnym naczelnym ks. dr. Adamem Pawlaszczykiem, który rozumie naturę tych wyzwań. W wielu krajach tytuły katolickie upadają, zostają tylko strony internetowe. Siła prasy drukowanej była jednak zupełnie inna.
Bywaliście w sporach z mediami ojca Rydzyka?
Wielokrotnie. Pierwszy duży spór był o wejście Polski do Unii Europejskiej, a ostatni właśnie o podejście do problemu pedofilii. Gdy Tomasz Krzyżak z „Rzeczpospolitej” opublikował w „Gościu...” dobry wywiad na temat tego, jak zachowywał się Karol Wojtyła wobec przypadków pedofilii, zostało to przez „Nasz Dziennik” zinterpretowane jako atak na Jana Pawła II. To była kompletna aberracja.
Niektórzy uważają, że media ojca Rydzyka, które są m.in. oskarżane o antysemityzm, to jest ta gorsza część prasy katolickiej.
Fanem „Naszego Dziennika” nie jestem. To jest oferta dla bardzo określonego czytelnika. Radia Maryja nie słucham, ale telewizja Trwam ma mnóstwo ciekawych audycji i moim zdaniem jest potrzebna.