Prezentowany na łamach „Rzeczpospolitej” raport Najwyższej Izby Kontroli jest nie tylko wybiórczy, w sensie prezentowania procesu decyzyjnego zaledwie w części samorządów, ale przede wszystkim ahistoryczny. I to najważniejszy zarzut, jaki stawiają mu samorządowcy.
Na bazie czego wydawano decyzje o zabudowywaniu terenów obciążonych ryzykiem powodziowym?
Decyzje o zabudowywaniu terenów obciążonych ryzykiem powodziowym wydawano do 2015 roku na bazie starych, niedokładnych, a często sporządzonych w odległej przeszłości map. Te swoim rodowodem sięgały jeszcze XIX wieku, gdy ryzyko powodziowe szacowano na bazie danych historycznych i obserwacji geodetów. Gdy się do tego doda zmiany klimatyczne i związany z nimi, inny niż przed laty, kalendarz opadów, wiele decyzji z natury musiało być obarczonych groźnym dla ludzi błędem.
Tak zwane „wuzetki”, czyli indywidualne decyzje o warunkach zabudowy, które wydaje się w przypadku braku planów. Te winny być wystawiane w uzgodnieniu z Wodami Polskimi; a łatwy do wykazania brak dochowania tej procedury powinien być surowo karany. Tyle że takie przypadki niemal się nie zdarzały.
Sytuacja zmieniła się w 2015 roku, kiedy samorządy po raz pierwszy otrzymały mapy wykonane techniką satelitarną. To była rewolucja; nowe mapy wprowadziły nowe status quo zarówno w sensie cieków wodnych, jak i ryzyka powodziowego. By sprawę skomplikować jeszcze bardziej, mapy w ciągu kolejnych lat korygowano, za każdym razem nanosząc istotne zmiany. Samorządowcy twierdzą, że zmian dokonywano zbyt często, by mogły za nimi nadążyć zarówno studia uwarunkowań, jak i miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego, na bazie których wydaje się zgody na inwestycje budowlane. Procedury ich tworzenia w obu przypadkach są bowiem długie i trwają przynajmniej kilka lat. Co innego tak zwane „wuzetki”, czyli indywidualne decyzje o warunkach zabudowy, które wydaje się w przypadku braku planów. Te winny być wystawiane w uzgodnieniu z Wodami Polskimi; a łatwy do wykazania brak dochowania tej procedury powinien być surowo karany. Tyle że takie przypadki niemal się nie zdarzały.
Czytaj więcej
Większość kosztów doraźnej pomocy i usuwania skutków klęski żywiołowej rząd premiera Donalda Tuska chce wziąć na siebie. Być może trzeba będzie znowelizować budżet.