Marek Jurek: Nastrój epoki zaślepia

Kościół musi przejść bolesny proces oczyszczenia, w którym niewinni będą pokutować za upadki winnych. Przecież ataków na Kościół najbardziej będą doświadczać księża i najbardziej zaangażowani zwykli katolicy. Bo oni zasłaniają sobą Kościół i bronią go bez uników, będą więc najmocniej piętnowani i atakowani. Marek Jurek, wieloletni poseł, marszałek Sejmu w latach 2005–2007

Publikacja: 17.03.2023 10:00

Konflikt z Lepperem był niepotrzebnie eskalowany, a pomysł na wyciąganie jego posłów – wręcz fatalny

Konflikt z Lepperem był niepotrzebnie eskalowany, a pomysł na wyciąganie jego posłów – wręcz fatalny. Z faktu, że rząd ma problemy, nie wynika, że trzeba natychmiast robić wybory i dzielić społeczeństwo. Na zdjęciu: marszałek Sejmu Marek Jurek podczas konferencji poświęconej zaginięciu księgi wyjść i wejść hotelu poselskiego, która miała być dowodem w seksaferze w Samoobronie, 7 grudnia 2006 r.

Foto: DAREK GOLIK

Czytaj więcej

Spór o Jana Pawła II: Co o sprawie pisaliśmy w "Rzeczpospolitej"?

Plus Minus: Ustawił już pan w swoich mediach społecznościowych zdjęcie z Janem Pawłem II? Politycy PiS masowo to robią po reportażu „Franciszkańska 3”.

Zdjęcia ze spotkań z Janem Pawłem II i z Benedyktem XVI mam w domu, miałem zawsze w gabinecie. Jeśli posłowie mają też takie – bardzo dobrze, że są z nich dumni. Solidarność z papieżem jest dziś bardzo ważna.

Dlaczego odruchy solidarności z papieżem są ważne? Czy film „Franciszkańska 3” to jest naprawdę zamach na Polskę?

Metodyczna „dewojtylizacja” to nie jest jeden film. Przecież bierze w tym udział i „Gazeta Wyborcza”, i „Newsweek”, by się ograniczyć tylko do Polski. To wymaga reakcji. Pontyfikat Jana Pawła II jest najważniejszym składnikiem tradycji naszej trzeciej niepodległości. Realna tradycja współczesnych pokoleń, pamięć tego, jak ważne rzeczy przeżyliśmy. Wymazanie tych wyjątkowych doświadczeń z historii godzi wprost w naszą wspólnotę.

A co wyjątkowego przeżyliśmy jako wspólnota?

Gdy kierowałem Sejmem, byłem w 2005 roku na zjeździe przewodniczących parlamentów państw NATO w Tallinie. Mówiłem tam, że gdyby 20 lat wcześniej ktoś powiedział, że Estonia będzie niepodległym państwem, zostałby uznany za politycznego fantastę, ale gdyby powiedział, że niepodległa Polska i Estonia będą sprzymierzone w NATO, uznano by go za regularnego wariata. Tymczasem w ciągu ćwierćwiecza pontyfikatu Jana Pawła II przeżyliśmy zwycięstwo wolnego świata w zimnej wojnie, odzyskanie niepodległości przez Polskę i zdefiniowanie fundamentów odzyskanego państwa. Cały świat usłyszał o Polsce dzięki Janowi Pawłowi II. Tak wygląda to ćwierćwiecze we wspomnieniach milionów ludzi w Europie, którzy byli jego świadkami i zawdzięczają polskiemu papieżowi wolność, wsparcie dla obrony własnej godności – jeżeli jak my żyli za żelazną kurtyną, bezpieczeństwo, a także jedność europejską (niezależnie od tego, czy jej formy nam się podobają czy nie). W tym wszystkim Jan Paweł II odgrywał rolę kluczową.

Polska lewica do dzisiaj wspomina, jak Jan Paweł II wsparł nasze aspiracje w dążeniu do Unii Europejskiej, i uważa, że dzięki niemu referendum unijne zostało wygrane.

„Od unii lubelskiej do Unii Europejskiej”, teraz – do widzenia! Pamiętam Ryszarda Kalisza, który uznał za wydarzenie epokowe zaproszenie prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego do papamobile. Mój francuski przyjaciel, notabene zdecydowany przeciwnik traktatu z Maastricht, czyli kamienia węgielnego Unii Europejskiej, opowiadał mi z żalem, że Francja tylko dlatego minimalną większością głosów przyjęła Maastricht, bo w referendum „katolicki zachód”, czyli Bretania, Wandea – wbrew prognozom głosował za Unią. To ostatni region, gdzie Kościół miał jeszcze ćwierć wieku temu społeczny wpływ i ten wpływ bretońskiego duchowieństwa na mieszkańców tamtejszych miasteczek zadziałał na rzecz Unii. Żeby było jasne – ja sam stanowisko świętego Jana Pawła II wobec integracji europejskiej uważam za nadmiernie optymistyczne, ale nie ulega wątpliwości, że papież był jednym z żyrantów tego procesu, o czym dziś zapominają jego promotorzy. Tymczasem prawdziwa wielkość Jana Pawła II zawiera się w aktach stricte papieskich, jak obrona kapłaństwa w „Ordinatio sacerdotalis” czy promocja cywilizacji życia w „Evangelium vitae”.

Czytaj więcej

Andrzej Szejna: Rozpędzono machinę, która miała staranować SLD

A rola Jana Pawła II w obaleniu komunizmu?

Była zupełnie kluczowa! Zachodni przywódcy i politycy są bardziej o tym przekonani niż my. Ostatnio zademonstrował to w Warszawie Joe Biden. Na Zachodzie powszechne jest przekonanie, że Jan Paweł II doprowadził do załamania się od wewnątrz systemu sowieckiego i że to wszystko zaczęło się od Polski, która pokazała Sowietom granice ich władzy. Sami byli o tym przekonani i dlatego był zamach na papieża. Bez brutalnych najazdów, w stylu dzisiejszej wojny na Ukrainie, Związku Sowieckiego nie dało się utrzymać. Stanąwszy wobec tego dylematu – Michaił Gorbaczow zaczął zmiany, których efektem był rozpad ZSSR.

Z drugiej strony przymykanie oczu na złe rzeczy w Kościele zdarzało się za czasów pontyfikatu Jana Pawła II. Pamiętam historię abp. Juliusza Paetza, któremu zarzucano molestowanie kleryków. Sprawę tę opisała „Rzeczpospolita”. Byli ludzie, którzy usiłowali dotrzeć z informacjami o abp. Petzu do papieża i „odbijali się” od jego otoczenia.

Dramatyczny kryzys Kościoła zaczął się za Pawła VI, Jan Paweł II próbował go opanować. Ale pytała pani o abp. Paetza. Sam w tej sprawie interweniowałem u nuncjusza abp. Józefa Kowalczyka. Wielu katolików interweniowało. Papież wysłał do Poznania komisję, która zbadała sytuację w seminarium i doprowadziła do ustąpienia ówczesnego metropolity. Ale świadomość kryzysu Kościoła docierała do świadomości katolików (i hierarchii, i ogółu wiernych) wolno. Zasadniczą barierą poznawczą, która mnożące się fakty traktowała ciągle jako incydenty – był triumfalizm wiosny Kościoła. Ale to nie konserwatywni katolicy tę ideologię głosili.

Co pan ma na myśli, mówiąc o wiośnie Kościoła?

Zachwyt zmianami zachodzącymi w Kościele od lat 60. XX wieku. W połowie lat 80. kardynał Ratzinger, wówczas najbliższy współpracownik Jana Pawła II, powiedział, że ćwierćwiecze od Soboru Watykańskiego II to nie jest dobry czas dla Kościoła. Natomiast liberalne media posoborowy tryumfalizm z ochotą wspierały. Roman Graczyk w swej biografii Adama Michnika podaje smutną i zabawną jednocześnie relację ojca Zięby, jak Adam Michnik „konsekwentnie nawracał go na księdza Jankowskiego”, u którego wtedy bez przerwy siedział; że to „dusza człowiek”, „ambicji intelektualnych nie ma, ale jest szlachetny, uczciwy, odważny”. Wielu katolików z konsternacją patrzyło na białe admiralskie mundury prałata, albo ci, którzy go znali bliżej, na aroganckich nastolatków biegających po plebanii. Innym to nie przeszkadzało. Czasami nastrój epoki zaślepia.

Sprawa abp. Paetza była pierwszą, która ujrzała światło dzienne, a ile nie ujrzało?

Na przypadki, o których Ojciec Święty wiedział – reagował właściwie. Taka jest prawda historii. A historia plebanii prałata Jankowskiego to dobry motyw, by rzeczy zawsze oceniać na tle swego czasu. Znaków tego czasu papież na pewno nie rozpoznał do końca. To wynikało z jego optymizmu kulturowego, w którym przez ówczesną opinię liberalną był podtrzymywany. „Otwarcie na świat” spowodowało, że życie katolickie zostało bardzo boleśnie dotknięte panseksualizmem współczesnej kultury. Kultury, która nie tylko nie sprzyja życiu w czystości, ale również jakiejkolwiek odpowiedzialności seksualnej. Kościół musi przejść bolesny proces oczyszczenia, w którym niewinni będą pokutować za upadki winnych. Przecież ataków na Kościół najbardziej będą doświadczać księża i najbardziej zaangażowani zwykli katolicy. Bo oni zasłaniają sobą Kościół i bronią go bez uników, będą więc najmocniej piętnowani i atakowani. Cierpieć będą też młodzi ludzie, którzy wobec rówieśników wyznają wiarę i dumę z tego, że są katolikami. Oni może będą cierpieć bardziej niż inni. I przez to trzeba przejść, oby było zaczynem odnowy. Ale jej testem będzie nie demonstracyjna skrucha wymuszana przez media, ale podjęcie kolejnych problemów, które dopiero trzeba dostrzec. W pierwszym rzędzie przeniesienie do stanu świeckiego księży ujawniających skłonności homoseksualne czy akceptujących ideologię homoseksualną, tzw. kulturę gejowską.

Jako polityk również był pan silnie związany z Kościołem katolickim. Należał pan do Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego. Na początku lat 90. to nie była łatwa droga.

W tamtym czasie cały czas szliśmy pod prąd. Ledwie odzyskaliśmy wolność – Urban uruchomił potężną kampanię nienawiści antykatolickiej, a „Gazeta Wyborcza” każdą formę odradzania chrześcijańskich instytucji życia publicznego atakowała jako strukturalną nietolerancję. Ale poparcie dla naszych poglądów rosło z miesiąca na miesiąc. Począwszy od zmiany władz Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego w Sejmie i odejścia Unii Demokratycznej.

Dlaczego pan tak uważa? ZChN dawno temu zniknęło ze sceny politycznej.

Dopiero po 12 latach działalności i po zrealizowaniu wielu zmian prorodzinnych w ramach AWS. Unia Demokratyczna odeszła wcześniej. Pewien czas się skończył, ale swoją rolę spełniliśmy i doprowadziliśmy do emancypacji zagłuszanej na początku lat 90. opinii katolickiej. Wtedy poparcie widzieliśmy, owszem, w wyborach. W 1991 roku, jako bardzo młody poseł, po dwóch latach pracy w Sejmie kontraktowym, uzyskałem najlepszy indywidualnie wynik w moim okręgu, wygrywając z urzędującym rzecznikiem rządu, czyli Andrzejem Zarębskim, i wicemarszałkiem Józefem Zychem. To dodawało nam sił, bo często na spotkaniach publicznych, nie mówiąc już o mediach, najgłośniej krzyczeli nasi przeciwnicy. Były i inne satysfakcje. „Tygodnik Powszechny” napisał po pielgrzymce papieża w 1991 roku, że nauczanie o Dekalogu jako fundamencie życia narodowego brzmiało tak, jakby papież chciał błogosławić ZChN-owi.

Pamiętam słowa Jarosława Kaczyńskiego, który stwierdził, że ZChN jest najprostszą drogą do dechrystianizacji Polski.

Potem się z tego oficjalnie, choć niepublicznie, wycofał, stwierdzając swój błąd wobec Jurka Kropiwnickiego, ostatniego prezesa ZChN. Bo to był oczywisty błąd. Lata 90. stanowiły dobry okres w polskim życiu katolickim, właśnie dlatego, że go broniliśmy.

Jednak lewica zebrała ok. 2 mln podpisów pod wnioskiem o referendum aborcyjne.

Tyle że społeczeństwo w większości stanęło po stronie prawa do życia. A histeria aborcyjna oczywiście była, nawet w podobnej formie jak dziś. Dwa lata temu ich hasłem było „Wyp...”, a wtedy – „Wiosna wasza, d... nasza!” Tyle że wtedy były to hałaśliwe incydenty, margines mniejszości.

Sejm I kadencji to był wielki triumf organizacji o korzeniach solidarnościowych. Co było dla pana najważniejsze w tamtej kadencji?

To, że udało nam się zbudować fundamenty niepodległości, na których nam zależało – ugrupowania niepodległościowe wprawdzie nie zdołały przekreślić postkomunistycznej „transformacji”, ale przez szereg aktów pokazały ciągłość odradzającej się Polski z II Rzecząpospolitą, powojennym oporem i Solidarnością, zbudowaliśmy silną reprezentację opinii katolickiej, zapewniliśmy szacunek dla życia i rodziny w prawie, uruchomiliśmy zmiany w mediach. Dzięki wyborczym wygranym w latach 1990–1991 w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji była dobra (ilościowo i jakościowo) reprezentacja prawicy. Dzięki temu (mimo przegranych wyborów w 1993 roku) lata 1994–1996 były kluczowym okresem zmian w telewizji publicznej. Powstały również media katolickie. To był prawdziwy początek pluralizmu po upadku PRL. Przecież w wyniku „transformacji” tytuły wydawane w PRL zostały zachowane w latach 90. w niezmienionym kształcie, a Andrzej Drawicz, gdy zostawał prezesem TVP, powiedział, że legitymację Solidarności zostawia z płaszczem w szatni. „Gazeta Wyborcza” zaś systematycznie zwalczała prawicę. Byli młodzi konserwatywni dziennikarze, którzy szukali swojego miejsca, lecz tytuły takie jak „Nowy Świat” padały, nie mając wsparcia reklamowego. Dopiero prezesura Wiesława Walendziaka zmieniła klimat publiczny. A wracając do Sejmu I kadencji – to był jedyny czas, kiedy parlamentaryzm naprawdę zadziałał.

Czytaj więcej

Grzegorz Pietruczuk: Bary mleczne się mszczą na lewicy

W jakim sensie?

To był jedyny Sejm, w którym dokonano zmiany rządu bez konieczności nowych wyborów. I opóźniło to o rok dojście do władzy SLD. A stało się to w ogromnym stopniu dzięki działaniom marszałka Wiesława Chrzanowskiego, założyciela i pierwszego przywódcy ZChN.

Jaka była rola marszałka Chrzanowskiego?

Z jednej strony wykluczył jakąkolwiek akceptację dla partii współpracujących z postkomunistami. Głosowaliśmy przeciw premierostwu Waldemara Pawlaka i próby utworzenia przez niego rządu po miesiącu skończyły się fiaskiem. Jednocześnie marszałek Chrzanowski przekazał Unii Demokratycznej, że możemy rozmawiać o wspólnym rządzie, jeśli uzgodnimy akceptowalnego dla prawicy kandydata na premiera. Jan Rokita i Aleksander Hall zaproponowali Hannę Suchocką. I wokół niej powstała koalicja kompromisu narodowego. Chcieliśmy, żeby brało w nim udział również Porozumienie Centrum, ale oni się ostatecznie nie zdecydowali. Ta zmiana stanowiła jedyny przypadek, gdy parlament sam przełamał kryzys polityczny i powołał nowy rząd bez konieczności wyborów.

Wcześniej doszło do ataku na Wiesława Chrzanowskiego, którego zlustrował Antoni Macierewicz, wiceprezes ZChN i członek rządu Jana Olszewskiego.

Po uchwale Janusza Korwin-Mikkego minister Macierewicz miał przekazać Sejmowi listę osób rejestrowanych jako współpracownicy przez Służbę Bezpieczeństwa. I oczywiście miał obowiązek to zrobić. Ale powinien był zająć osobiste stanowisko. Był najbliższym współpracownikiem Wiesława Chrzanowskiego, wiedział o jego bohaterskiej przeszłości i o tym, że rejestracja SB była po prostu efektem inwigilacji z czasów, gdy jeszcze jawnej opozycji nie było. Było to efektem czynnej postawy opozycyjnej Chrzanowskiego i współpracy z prymasem Wyszyńskim. Wiesław Chrzanowski pracował dla Polski, nie zrobił czegokolwiek przeciw niej. Tymczasem Antoni zachowywał się jak sfinks, zarzutów nie stawiał, spotwarzeniu się nie sprzeciwiał. Miałem i mam do niego o to ogromny żal.

W tle historii lustracyjnej była walka o władzę w ZChN.

Walka o władzę, ale i o profil ideowy ZChN. Była to próba zastąpienia naszego zaangażowania w cywilizację życia i prawa rodziny agendą czysto „rozliczeniowej”. Byłem zdecydowanym zwolennikiem dekomunizacji, również jako platformy porozumienia prawicy. Ale byłem zdecydowanie przeciwny zastąpieniu naszego zaangażowania katolickiego jedynie odświętnymi frazesami o „wartościach”.

Dlaczego ZChN przegrało wybory w 1993 roku?

Przegraliśmy z całą prawicą, choć spośród ugrupowań prawicowych zdobyliśmy najlepszy wynik, lepszy od Porozumienia Centrum Jarosława Kaczyńskiego, Ruchu dla Rzeczypospolitej premiera Jana Olszewskiego i od Solidarności. Poszliśmy w koalicji Ojczyzna, reprezentującej prawą stronę koalicji rządowej. Ja sam (byłem wówczas przewodniczącym Rady Politycznej ZChN) rekomendowałem koalicję z ugrupowaniami prawicy antywałęsowskiej albo samodzielny start (więc bez koalicyjnego progu 8 proc. głosów). Marszałek Chrzanowski zdecydował inaczej. Historia o tyle przyznała mi rację, że po 1993 roku powołaliśmy w postulowanej przeze mnie formule Porozumienie dla Polski, które wyprzedziło powstanie AWS, a było oparte na współpracy ZChN i PC. No i oczywiście nasza przegrana była efektem nieadekwatnych do rzeczywistości zmian w prawie wyborczym, bardzo korzystnych dla postkomunistów.

Przecież to wyście je uchwalili, w Sejmie I kadencji.

Byłem im zdecydowanie przeciwny, należałem do niewielkiej mniejszości, która głosowała przeciw ustaleniu ogólnokrajowych progów wyborczych w ogóle. Uważałem, że wzmacnia to władzę partyjnych central, osłabiając – na dłuższą metę – autentyzm partii politycznych. Potem jeszcze zjawisko to wzmocniło budżetowe finansowanie partii (bo przecież choć formalnie odbiorcami są partie, dysponentami są ich centrale). Marszałek Chrzanowski też miał zasadnicze zastrzeżenia. Zgłosił – bardzo przewidująco – w naszymi imieniu poprawkę zakładającą automatyczne obniżenie progów, jeśli 15 proc. głosujących wyborców nie uzyska reprezentacji w parlamencie. Niestety, nasza propozycja została odrzucona, a w wyniku tych nieodpowiedzialnych zmian 30 proc. głosujących Polaków nie miało reprezentacji w Sejmie w momencie uchwalania konstytucji.

Dlaczego uważał pan, że wasza partia nie powinna się nadmiernie utożsamiać z rządem? Przecież rząd Hanny Suchockiej już po odwołaniu podpisał konkordat, co zresztą było krytykowane przez część opinii publicznej.

Tę decyzję Wiesława Chrzanowskiego, premier Hanny Suchockiej, Janka Rokity i ministra Krzysztofa Skubiszewskiego przyjąłem z najwyższym uznaniem. Natomiast uważałem, że tamta koalicja była rozwiązaniem konkretnego kryzysu politycznego, praktycznym kompromisem, a nie wyrazem naszych poglądów.

To wasz człowiek, polityk ZChN, minister sprawiedliwości Zbigniew Dyka nie pojawił się na głosowaniu, w wyniku czego rząd Suchockiej upadł.

Było jeszcze kilka innych osób z naszego grona, które się do tego przyczyniły – pani Boba, poseł Krutul. Ale decydujące znaczenie miało to, że wspólnie z komunistami zagłosowały przeciw rządowi ugrupowania prawicy antyprezydenckiej. A tak w ogóle, to przez te 30 lat tylko Marian Piłka i ja jesteśmy politykami prawicy, którzy nigdy z komunistami nie odsuwali od władzy rządu. Broniliśmy rządu Jana Olszewskiego (obalanego z postkomunistami przez KPN), rządu Hanny Suchockiej (obalanego z postkomunistami przez PC i RdR) i głosowaliśmy przeciw zakończeniu misji Jarosława Kaczyńskiego w 2007 roku, gdy PiS, PO i SLD głosowały za samorozwiązaniem Sejmu. A wracając do 1993 roku – skutki obalenia rządu Suchockiej okazały się fatalne.

Dlaczego?

Prezydent Wałęsa rozwiązał Sejm. Marszałek Chrzanowski napisał do niego formalny list, przestrzegając, że otwiera drogę do władzy postkomunistom. I tak się stało. Gdy ich władzę skonsolidowała dwa lata później prezydentura Aleksandra Kwaśniewskiego – uchylili ochronę życia (na szczęście po roku skutecznie przeciw temu interweniował Trybunał Konstytucyjny), zatrzymali zmiany dokonujące się w telewizji publicznej i przeprowadzili tam brutalną czystkę dziennikarską. Liberalizacja prawa karnego spowodowała wzrost przestępczości i wreszcie prawica nie miała żadnego bezpośredniego wpływu na uchwalanie konstytucji. Takie były skutki drugiej wojny na górze.

Czytaj więcej

Barbara Nowacka: Miller i Palikot nie umieli się pohamować

Druga wojna na górze? Kto z kim w niej walczył?

Promotorzy prezydentury Lecha Wałęsy ze środowiskiem prezydenta, którego wypromowali.

Wspomniał pan o samorozwiązaniu Sejmu w 2007 roku. To również był fatalny błąd?

Oczywiście. Było rzeczą zupełnie nieodpowiedzialną oddawanie władzy w połowie kadencji, w momencie negocjacji zasadniczych zmian w Unii Europejskiej. Wcześniej konflikt z Lepperem był niepotrzebnie eskalowany, a pomysł na wyciąganie jego posłów – wręcz fatalny. Z faktu, że rząd ma problemy, nie wynika, że trzeba natychmiast robić wybory i dzielić społeczeństwo. Większość parlamentarną można odtworzyć, przynajmniej należy próbować, a wtedy najważniejsza była ochrona suwerennych kompetencji państwa w trakcie negocjacji traktatu lizbońskiego.

Plus Minus: Ustawił już pan w swoich mediach społecznościowych zdjęcie z Janem Pawłem II? Politycy PiS masowo to robią po reportażu „Franciszkańska 3”.

Zdjęcia ze spotkań z Janem Pawłem II i z Benedyktem XVI mam w domu, miałem zawsze w gabinecie. Jeśli posłowie mają też takie – bardzo dobrze, że są z nich dumni. Solidarność z papieżem jest dziś bardzo ważna.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi